Reklama

Wyścig pokoju

27/05/2014 11:01


Zanim skromnością, płowym wąsem i lotami ponad granicami zdobywał serca Polaków Adam Małysz, zanim Agnieszka Radwańska, dzięki sukcesom w odbijaniu piłki, awansowała do mokrego grona modelek, nim Kazik zaśpiewał Andrzejowi Gołocie „Niepokonany w dwudziestu ośmiu walkach, a pokonany w dwóch ostatnich walkach”, zanim Polacy uwierzyli w niemożliwe, czyli sukces reprezentacji piłki nożnej na imprezie międzynarodowej – inni sportowi idole zajmowali serca, umysły i place zabaw dzieciaków z polskich bloków.

Każdy czas ma swoich bohaterów. Ten truizm nie wyjaśnia fascynacji, i z tej fascynacji wypływającego znaczenia sportu dla rozwoju dziecięcej kultury międzyblokowej. Kiedyś, w czasach minionych, gdy żywe słowo było jedynym przekaźnikiem informacji, kultura dziecięcych podwórek karmiła się sportem, jednoczyła w piaskownicach, na huśtawkach i karuzelach, dzięki wykrzykiwanym z balkonów wiadomościom o sukcesach, bądź porażkach, narodowych reprezentacji. Jako dzieci, nie do końca wiedzieliśmy, o co chodzi w sporcie. Zdawał nam się epickim spotkaniem tytanów kultury fizycznej, wyrosłych wprost z lekcji wf-u, podczas gdy w tych minionych czasach sport był, jak wszystko, poletkiem polityki. Jak podczas pamiętnych Mistrzostw Świata w hokeju na lodzie w Katowicach w 1976 roku. W meczu inauguracyjnym Polacy pokonali reprezentację ZSRR, murowanych faworytów – sportowych i ideowych – 6:4! „Jobczyk, Jobczyk!” – słyszało się na każdym podwórku, trzy gole Wiesława Jobczyka, i wygrana po przegraniu wszystkich 27 poprzednich meczów. Potem kawały: „Telegram od zaprzyjaźnionego państwa do władz polskich po meczu: Gratulacje. Stop. Ropa. Stop. Gaz. Stop”. Tym żyły podwórka. Każdy łamał zmarzniętą gałąź wyczekując, aż szkolny woźny zielonym szlauchem wyleje wodę na asfaltowe boisko, zamieniając je w hokejowy stadion.

Podwórka żyły sportem w stopniu niedającym się porównać do dzisiejszych czasów. Dziś sport to domena celebrytów. Wynik jest ważny, ale nie do końca – jak dowodzi marna skuteczność polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Reklamy, zdjęcia, gazety, portale. Brak wyników – nie ma znaczenia – byle byłoby co komentować. Kiedyś sport stanowił istotę życia podwórek.

Godność sportu objawiała się na podwórkach głównie w bicykliźmie. Z góry uprzedzam, że niniejszy tekst obrazuje męski punkt widzenia – „dziewczyńskie” gry – w klasy, w gumę – nie były traktowane poważnie, choć z dzisiejszego punktu widzenia należy odnotować szereg ich integracyjnych zalet.

Rower – tylko tu „się działo”. Zdumiewające ówczesny świat sukcesy polskiego kolarstwa, czasy prawdziwych gigantów – Ryszarda Szurkowskiego, Stanisława Szozdy, znajdowały wyraz w namiętnym użytkowaniu na każdym podwórku rowerów. Każdy chłopak miał swoje dwa kółka – z najbardziej zaangażowanych wyrastali użytkownicy motorynek wyposażonych w dwusuwowy silnik, produkowanych przez Zakłady Metalowe „Dezamet” w Nowej Dębie, a z nich kierowcy pierwszych czterech kółek. W czasach Szurkowskiego i Szozdy każdy chciał jeździć jak oni, na każdym, wyasfaltowanym przez decyzje „góry”, podwórku odbywały się wyścigi składaków (rowerów składanych w pół, jak kanapka) marki Wigry i Czajka, po latach pojawiających się w nagłej rezurekcji, jako Aist produkcji białoruskiej. Wyścig Pokoju – największa kolarska impreza tamtych czasów, rozgrywana na trasie Warszawa – Berlin – Praga, z nieodłącznym patronatem „Trybuny Ludu”, „ Rudégo práva”, „Neues Deutschland” i dziennika „Prawda”, objawiała się pomiędzy blokami pościgami bicykli, tuningowanymi przez zdjęcie firmowego bagażnika, nadającemu składakowi rasowy, wyścigowy wygląd. Jednak najważniejszym bajerem był „motorek” – zagięty kawał sztywnej tektury przemyślnie umocowany do przedniego widelca, który zaczepiając o szprychy wydawał podczas jazdy przeraźliwy terkot. Tylko za ów głośny bajer dorośli ścigali swoje dzieciaki, nieświadome w owych cudownych czasach podtekstu językowej galopady niezapomnianego komentatora sportowego TVP, Bohdana Tomaszewskiego, który nazwał Ryszarda Szurkowskiego „cudownym dzieckiem dwóch pedałów”.




Poza szaloną ekwilibrystyką rowerów (lepsi mieli wyścigówki „Start” i „Sprint”, obiekt zazdrości nienadający się do jazd podwórkowych), Wyścig Pokoju objawiał się grą w kapsle. Zdumiewająca prostota tej gry i jej dostępność przywodzi na myśl najlepsze gry dzisiejszej wszechsieci. Oto zdjęte z dostępnych napojów (złote – ze zwykłego piwa, kolorowe – z zachodnich napojów), pokolorowane długopisami, dociążone plasteliną lub pracowicie nakapanym woskiem („woskowiaki”), zamknięcia butelek zamieniały się w zawodników posiadających nazwiska, numery, koszulki, emblematy. Na wyrysowanych kawałkiem cegły na asfalcie trasach (może to był największy pożytek z asfaltu?), ścigały się kapsle „strzelane” palcami dzieci. Wszystkie, wyasfaltowane sprowadzoną ze Związku Radzieckiego naftową masą, place – zamieniały się w namiastki wielkiego świata, przemierzające trasy znane tylko z dwukanałowej telewizji. Na podwórkach, których wyjeżdżone składakami drogi prowadziły z asfaltu do wypełnianych żwirem piaskownic, pośród grupowo sadzonych krzaków, pod czujnym okiem podwórkowych konfidentów milicji – kwitły niezapomniane rozgrywki. Padały obcobrzmiące nazwy i nazwiska. Miasta i kraje, których nie można było zobaczyć.

Podobno niektórzy do oznaczenia zawodników – kapsli wycinali flagi ze szkolnych atlasów geograficznych. Możliwe, że tak było w czasach, kiedy wiadomości wykrzykiwano z balkonów. Możliwe, że tak było, kiedy dzieci grały w kapsle, nie wiedząc nawet, jak wygląda ich – znany tylko z nazwiska – idol. Możliwe. Tylko podwórek żal.

(Sławek Mojsiuszko)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do