Reklama

Baranino, gdzie jesteś?

12/01/2014 11:00
 

Deficyt porządnej i niedrogiej ulicznej gastronomii to definitywnie jeden z najważniejszych problemów, z którymi boryka się Białystok. Mam nadzieję, że ktoś w magistracie weźmie w końcu sprawy w swoje ręce, powoła odpowiednią komórkę, przygotuje ekspertyzy, odpowiednie plany i symulacje, by miłośnicy ulicznego jedzenia wiedzieli, na kogo oddać głos w najbliższych wyborach.

Dlaczego w tureckich kebabach można dostać tylko mięso z fabryki kurcząt? Przetworzony mechanicznie drób, bez smaku i zapachu. U którego Turka dostanę jarskie falafele z ciecierzycy? Który poda mi świeżą baklawę? U którego Saracena dostanę świeżą, pachnącą owcą, baraninę? Gdzie napiję się prawdziwej tureckiej kawy?

Dlaczego moi znajomi mięso jagnięcia uważają za cuchnące, a nie przeszkadza im zapach frytek smażonych na tygodniowym oleju? A swojski swądek schabowego z kapustą na klatce schodowej wczesnym niedzielnym popołudniem traktują jak Proust swoją magdalenkę? Dlaczego wszelkie próby wejścia do Białegostoku z menu wykraczającym swoją egzotyką poza pizzę z owocami morza kończą się kapitulacją i odwrotem na pozycje: kurczak z frytkami, sałatka grecka, schabowy z ziemniakami?

Baranino, mięsie z charakterem i szlachetnością! Mięsie, które rodzisz się nie w fermie, ale na łące, gdzie szczęśliwe owce skubią trawę i przyglądają się ptakom! Gdzie opiekującymi się nimi pasterz dogląda je z oddali, by nie psuć ich spokoju! Dlaczego przeciętny Polak zjada Cię rocznie marne 200 gramów?

Dlaczego jesteśmy takimi świniami? Wszak jesteśmy tym, co jemy…

Dlaczego przedsiębiorczy Saraceni nie przekonali białostoczan, że najlepszym mięsem jest mięso z barana? Przecież całe południe Europy, kolebka naszej cywilizacji, w tym również tego, co najważniejsze w rozwoju cywilizacyjnym, czyli gastronomii, zajada się mięsem jagnięcym i baranim.

Białostocki los baraniny to przykład, jak się u nas traktuje dobrą kuchnię. Im bliżej centrum, tym gorzej i drożej. Nie uświadczysz tu prawidłowego jankeskiego burgera z dobrej wołowiny. Z chińszczyzną też krucho. Kuchnia indyjska i nepalska już dawno zdechła, a mieliśmy tu jakiś czas temu prawdziwych mistrzów. Co tu mówić o smakach egzotycznych, skoro ze świecą szukać poprawnego stroganowa, solanki, czy razsolnika, jeśli na rosyjskich daniach miałbym tu poprzestać.

Ostatnio, wybrawszy się do szczycącego się białostockimi specjałami lokalu, poprosiłem o białysy i buzę. Nie było. Nie było też solonej słoniny, a babkę ziemniaczaną podgrzano mi w kuchence mikrofalowej.

Bo białostocki konsument lubi zjeść w domu, przy wódeczce, mielone z kartoflami, polane tłuszczykiem i skwarkami. Taniej, bezpieczniej i „jak u mamy”. A jeśli już zgłodnieje gdzieś „na mieście”, to zadowala się trującymi tortillami i hamburgerami bez smaku z gnijącymi warzywami i syntetycznym sosem. W restauracji zamawia pizzę, bo z kuchni włoskiej zna tylko to danie.
Uliczne jedzenie może być smaczne, tanie i zdrowe. Nie są do tego potrzebne kontrole sanepidu, tylko zwykła, zdrowa konkurencja, bijąca się o każdego najedzonego i zadowolonego klienta. Atmosfera jedzenia sprzedawanego wprost z ulicy stanowi o kolorycie każdego wielokulturowego miasta. To właśnie przy wspólnej strawie jeden człowiek spotyka się z drugim od milionów lat. Baranino, falafelu, stroganowie, samoso, gulabdżamunie, musako i gjuweczu! Zapraszamy do Białegostoku!

(Radek Oryszczyszyn)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do