
Czekał aż jego siostra przyjedzie z Odessy, gdzie mieszka od blisko 10 lat. Łatwo nie było, bo potok ludzi, którzy opuszczają Ukrainę wydaje się nie mieć końca. Chciał wiedzieć, czy jest cała i zdrowa. Gdy w końcu przyjechała do Białegostoku, powiedział jej, że różne rzeczy ze szwagrem robili i że teraz pora lać ruskich. A tego jeszcze nie robili, więc teraz zrobią.
Mariusz (imię zmienione na prośbę naszego rozmówcy) nie wahał się ani chwili, kiedy jego szwagier, Ukrainiec z Odessy, zadzwonił i powiedział, że już jest spokojny, skoro żona jest bezpieczna w Polsce. On teraz będzie mógł skupić się całkowicie na walce z Rosjanami, którzy rujnują jego kraj, jego przyszłość i rodzinę.
- Szwagra mam zostawić w takiej sytuacji? Nie ma mowy. Tu na miejscu został jeszcze drugi brat. Zajmie się siostrą, jej synkiem i naszą mamą. Szwagier jest Ukraińcem, a szwagier to też nasza rodzina. A rodziny samej się w potrzebie nie zostawia. Zapytałem tylko szwagra, co mam ze sobą zabrać i powiedziałem, że przyjadę i pomogę lać ruskich. Strasznie się ucieszył i poprosił, żebym zabrał leki, jakieś śpiwory, trochę konserw, jeśli to możliwe, bo mundur i broń dostanę na miejscu – opowiada naszej redakcji Mariusz.
Jak przekazał nam, jak tylko wybuchła wojna, chciał od razu jechać. Martwił się o siostrę, która blisko 10 lat temu wyjechała do Odessy. Wcześniej wyszła za mąż za Ukraińca i początkowo mieszkali w Polsce, ale po nieco ponad roku, zdecydowali się wspólnie wyjechać na Ukrainę, głównie z uwagi na rodzinę szwagra, który nie mógł zostawić samego ojca, kiedy ten zachorował na nowotwór. Trzeba mu było amputować nogę i nie miał się kto nim zająć. Matka zmarła kilka lat wcześniej i schorowany ojciec został sam. I pojechali. Siostra naszego rozmówcy bez problemu znalazła pracę w Odessie jako nauczycielka języka angielskiego.
Ale ich dalsze życie w Odessie stanęło dość szybko pod znakiem zapytania, kiedy Rosja wkroczyła na Krym. Nie było wiadomo co będzie dalej i czy walki zbrojne nie przeniosą się do Odessy. Był pomysł, aby znów przyjechać do Polski. Tylko pojawił się problem z teściem, który był osobą niepełnosprawną, w trakcie poważnego leczenia i nie chciał ruszać się ze swoich czterech kątów. Zdecydowali się zostać. Wkrótce na świat przyszedł też syn małżeństwa polsko – ukraińskiego i wszyscy razem zdecydowali, że pozostaną w Odessie.
- Może tak właśnie miało być. Może, gdyby oni sprowadzili się do Białegostoku, to nie pojechałbym teraz do szwagra. Ale czuję, że to także moja wojna. Nie zostawię ich tam samych. Ukraińcy, tacy sami jak mój szwagier, walczą o normalne życie, o spokój i możliwość życia we własnym kraju. Mój dziadek zawsze mi powtarzał, że na pierwszym miejscu ma być Bóg, potem Ojczyzna i rodzina. Czuję, że walcząc na Ukrainie będę bronił także swojej Ojczyzny, bo ta dzicz wejdzie tu, jeśli Ukraina się nie obroni. Spełniam tym samym to, o czym zawsze mówił mi mój świętej pamięci dziadek. Zabrałem ze sobą różaniec i będę walczył ramię w ramię z Ukraińcami przeciwko okupantom. Do samego końca – opowiada Mariusz.
Białostoczanin nie czekał, żeby dołączyć do legionu cudzoziemskiego, o którego utworzenie prosił prezydent Ukrainy Włodymyr Zełeński. Legion dopiero się tworzy, a on już jest w Odessie. Jak przekazał, musiał przejść weryfikację, ponieważ służby ukraińskie sprawdzają dokładnie kto i po co przyjeżdża. Na miejscu jest sporo sabotażystów i każdy jest bardzo dokładnie weryfikowany. Tym bardziej, że w Odessie mieszka więcej Rosjan niż Ukraińców. Choć jak przekazał nam nasz rozmówca, przeciwko wojskom rosyjskim walczą też Rosjanie w armii ukraińskiej.
- Szwagier za mnie poręczył i weryfikacja przeszła sprawnie. Muszę też powiedzieć, że jest bardzo duże zaufanie do Polaków. Ukraińcy strasznie się ucieszyli, jak się dowiedzieli, że jestem z Polski. Gdyby nie to, że jest wojna, pewnie byśmy razem jakąś imprezę zrobili. Ale w armii ukraińskiej jest bardzo duża dyscyplina. Po wojnie poimprezujemy. Teraz nikt nie ma na to czasu. Zdradzać szczegółów też nie mam czasu, ale tylko powiem, że jak na panujące teraz tu warunki, to jest naprawdę duży porządek i ogromna chęć pokonania wojsk rosyjskich. Tu nie ma ani jednego człowieka, który odstąpiłby ukraińskiej ziemi choćby na centymetr – mówi nasz rozmówca.
Na nasze pytanie, dlaczego nie chce ujawniać swoich prawdziwych danych, przekazał nam, że po prostu w Polsce nie dopełnił formalności przed wyjazdem. Nie chce mieć kłopotów po powrocie. Bo trzeba wiedzieć, że zgodę na wyjazd w takim charakterze, w jakim pojechał Mariusz, wydawał do tej pory minister spraw wewnętrznych i administracji. Ale z informacji jakie nam przekazał, wynika, że jest dużo więcej Polaków, którzy podobnie jak on, pojechali walczyć za Ukrainę, bez pytania kogokolwiek o zgodę.
Białostoczanin brał już udział w kilku walkach. O szczegółach jednak nie chce mówić. Powiedział tylko, że to jest wojna i jest jak na wojnie. Są zabici i ranni, po jednej i drugiej stronie. Dodał, że w armii ukraińskiej utrzymuje się bardzo wysokie morale i jest tym mocno zbudowany. Przekazał, że czuje się bardzo dobrze wśród prawdziwych bohaterów i obrońców wolnego świata. Ma też nadzieję, że szybciej niż później Rosjanie dostaną to, na co zasługują i Ukraina oraz Polska będą wolne, że będą bratnimi państwami i narodami – tak jak teraz jest w wojsku w Odessie.
- Różne żeśmy ze szwagrem rzeczy robili, ale tego jeszcze nie. Ale teraz robimy, ramię w ramię, jak bracia. No co? Szwagrowi odmówisz? No, nie odmówisz – śmieje się na koniec w rozmowie.
Wiadomo, że na Ukrainę pojechało już dziesiątki Polaków. Na miejscu są i walczą po stronie ukraińskiej przeciwko Rosjanom Gruzini, Brytyjczycy, Kanadyjczycy, sporo Białorusinów, zdarzają się także pojedynczy Niemcy i Amerykanie. Z każdym dniem do legionu cudzoziemskiego dołączają też kolejni obcokrajowcy. Wszyscy zanim dostaną broń do ręki są sprawdzani i weryfikowani. I wszyscy mają tylko jeden cel – rozgromić wojska rosyjskie i odesłać ich wszystkich do domu. Żywych lub martwych.
(Cezarion/ Foto: Twitter.com/ Defence of Ukraine)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie