Reklama

Czy samorządowcy faktycznie bronią demokracji?

08/04/2017 15:45

Prezydenci i burmistrzowie zatrudniają całe sztaby doradców i asystentów. Większość nie jest skora do ujawniania ani ich zarobków, ani obowiązków, mimo że są opłacani z publicznych pieniędzy. W niektórych miastach urzędy wyglądają niemal jak prywatne folwarki. Czy tego bronią samorządowcy, którym nie podoba się dwukadencyjność?

Od niedawna trwa walka samorządowców z pomysłem zmian w kodeksie wyborczym. Zakłada on ograniczenie liczby kadencji do dwóch. Później prezydent, burmistrz czy wójt nie mogliby już pełnić swojej funkcji w urzędzie, bo nie mogliby startować w wyborach samorządowych do tych funkcji. Samorządowcom, zwłaszcza tym, którzy długo zajmują najważniejsze role w gminach, nie podoba się taki pomysł. Podkreślają, że obecny rząd chce przeprowadzić zamach na samorządy i to, że za gospodarzami miast stoją mieszkańcy.

Tylko mieszkańcy w dużej mierze nie mają żadnej kontroli nad działaniem samorządu, ani nad prezydentem, wójtem czy burmistrzem. Zwłaszcza wówczas, kiedy zatrudniają w urzędach bliskich sobie ludzi, nierzadko bez odpowiednich kompetencji, a bywa, że i bez żadnych kompetencji przydatnych na zajmowanym stanowisku. Wystarczy popatrzeć jak wyglądało to do niedawna w Białymstoku, kiedy płaciliśmy za etaty trzech doradców, o których nie było i nadal nie jest wiadomo, czym się zajmowali. Przez długi czas nie było też wiadomo ile zarabiali.

W informacjach podawanych do wiadomości publicznej, także i naszej redakcji, mowa była do lipca 2015 roku o tym, że doradcy prezydenta zarabiają od 2,5 do 4,8 tys. zł miesięcznie. Żaden z nich jednak nie zarabiał najniższej stawki. Jarosław Dworzański, były marszałek województwa oraz Marek Masalski, były radny i szef Ośrodka Eleos zarabiali po 4,5 tys. złotych. Za to Lech Gryko aż 6 tysięcy miesięcznie. Efektów tego doradzania nie widać. Z tym, że wcześniej prezydent oraz jego rzecznika podawali do wiadomości publicznej zupełnie co innego. Nawet w odpowiedzi na interpelację radnego sprzed ponad dwóch lat, w oficjalnym piśmie, podano nieprawdę o wysokości wynagrodzenia doradców .

Bardzo możliwe, że podobnie sytuacja wygląda także i w innych miastach. Niedawno o doradców i asystentów pytał włodarzy miast Portal Samorządowy. Odpowiadali niechętnie i zdawkowo. Niektórzy w ogóle nie udzieli żadnych informacji na skierowane zapytania. A przecież chodzi o publiczne pieniądze, które są wypłacane za bliżej nieznane czynności i w kwotach, do których dostępu broni się jak niepodległości. Z tego punktu widzenia zajmowanie przez samorządowców stanowisk i obsadzanie na innych intratnych – ludzi, o których nic nie wiadomo, można uznać za tworzenie państwa w państwie.

Średnie wynagrodzenia doradców włodarzy miast w Polsce oscylują wokół kwoty 6 tys. złotych miesięcznie. Asystenci zarabiają nieco mniej, bo około 5 tys. złotych miesięcznie. Otrzymują też nierzadko dodatki funkcyjne, premie i nagrody. Kiedy już pada informacja o tym, czym się tak naprawdę zajmują, to zakres działań, a w zasadzie zakres zagadnień, którymi się zajmują, jest tak szeroki, że w sumie nie wiadomo, czym dokładnie się zajmują. Ale pieniądze wpływają na konta i być może o to chodzi.

Czy dwukadencyjność rozwiąże takie problemy? Możliwe, że nie. Jednak z drugiej strony, jeśli nowy prezydent czy burmistrz zechce przypodobać się wyborcom, aby zechcieli zagłosować na niego lub nią w kolejnej kadencji, mogą postanowić o niezatrudnianiu żadnego doradcy, ani asystenta. Zaś sądząc po efektach doradzania w Białymstoku, o których nic nie wiadomo, niczego by to nie zmieniło, oprócz większych oszczędności w kasie miasta.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: BI-Foto)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do