Reklama

Kaczka confit i krokodyle łzy

16/06/2013 08:00
Jako kucharz i osoba myśląca (jak dziwnie by to nie zabrzmiało) przyrządzając mięsa i ryby, zawsze staram się wykorzystać wszystkie części zabitego stworzenia. Uważam, że jesteśmy choć tyle winni stworzeniu, które pozbawiamy życia, żeby je zjeść.

Tak więc mając całą kaczkę, mogę przygotować rosół z kości, smażony filet ze skórą, przetopić tłuszcz i ugotować w nim udka, a podroby zamrozić i dodać kiedyś do kaszanki.

Takie gospodarowanie mięsem ma nie tylko wymiar etyczny, ale i ekonomiczny. Choć przyznaję, że mówienie o etyce w odniesieniu do oporządzania mięsa, zakrawa na cynizm. Jednak gastronomia od wieków zamydla nam oczy i próbuje omijać temat „skąd bierze się mięso”.

Dlatego właśnie jemy golonkę, a nie nogę świni. Pręgę górną, a nie mięsień dwugłowy. Filet, a nie pierś, choć pierś akurat czasem się zdarza. Rzecz w tym, że filet dotyczy tylko zwierząt – przecież nie powiemy o pani hojnie obdarzonej przez naturę, że ma duże filety.

Jakiś czas temu brałem udział w świniobiciu, bo przecież nie powiem, że w zabijaniu świni. Myślę, że każdy mięsożerca powinien zaliczyć świniobicie lub owco – czy krowobicie, bo po takim doświadczeniu inaczej patrzy się na schabowego. Osobiście jem mięso i chyba to szybko się nie zmieni.

Zwracam jednak dużą uwagę na to w jakich warunkach owo „mięso” żyło, ponieważ brzydzi mnie przemysł mięsny z jego nastawieniem na ilość, a nie jakość mięsa.

Przyznacie, że ten tekst jest całkiem zgrabnym wstępem do zrobienia confit z kaczych nóg, czyli ugotowania ich we własnym tłuszczu.

 





(Grzegorz Chlebowicz)
szef kuchni Trattorii Czarna Owca
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do