Reklama

Kierowcy miejskich autobusów skarżą się na swoje zarobki. Nie wykluczają strajku na początku września

05/09/2022 15:36

Na razie jeszcze nie wiadomo, czy od września przez kilka dni białostoczanie będą mieli jak jeździć komunikacją miejską, czy wzorem początku lat 90. ludzie nie mający swoich samochodów zmuszeni będą chodzić pieszo. Jednak kierowcy, i to ze wszystkich białostockich spółek komunikacyjnych, rozważają protest z powodu zbyt niskich zarobków.

Młodsi białostoczanie nie pamiętają sytuacji z początku lat 90-tych, kiedy kierowcy miejskich autobusów rozpoczęli strajk. Nikt się tego nie spodziewał początkowo, że przez wiele tygodni całe miasto zostanie unieruchomione. Z zajezdni autobusy nie wyjeżdżały i nie woziły pasażerów. Rolę kierowców przejęli częściowo żołnierze, którzy ludzi przewozili do pracy lub do szkół samochodami wojskowymi. Częściowo na ulice Białegostoku wyjechały autobusy PKS-u oraz prywatne samochody mogące przewozić jakąś większą liczbę ludzi. Jednak większość białostoczan przez wiele tygodni zmuszona była chodzić pieszo. Wtedy bowiem w mieście nie było tyle rodzin posiadających własne auta.

Przypominamy tę historię dlatego, że być może podobna sytuacja znów będzie miała miejsce w Białymstoku i to już niebawem. Z naszą redakcją skontaktowali się bowiem kierowcy, którzy przekazali, że dość już mają czekania na podwyżki wynagrodzeń. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy wszystko drożeje. Najbardziej zbulwersowało ich to, jak są traktowani. I to zarówno przez zarządy spółek komunikacyjnych, jak i prezydenta Białegostoku. Mówią o lekceważeniu ich jako pracowników, jak i po prostu jako ludzi.

- Związki zawodowe u nas na zakładzie pisały pismo do prezesa. Ten odpowiedział, że w sprawie podwyżek musimy zgłosić się do prezydenta, do niego pisać. I co? Napisali do prezydenta, a ten odsyła do zarządu spółki. Czyli można sobie pisać na Berdyczów. Co to w ogóle ma być? To jest brak szacunku dla nas jako pracowników i jako dla ludzi. Do kogo mamy pisać? Z kim rozmawiać? – powiedział naszej redakcji jeden z kierowców, który na razie prosił o zachowanie anonimowości. – Przecież jak by tak prezydent Truskolaski pisał jakieś pismo do premiera, a ten odesłał do prezydenta, a później prezydent znowu do premiera, to pół Polski by wiedziało, jak to został znieważony. A my co? Mamy odpowiedzialną pracę, ciężką i nie ma komu z nami rozmawiać. Dosyć tej ciuciubabki! – dodaje.

Kierowca przekazał, że w tej chwili wielu kierowców i to ze wszystkich spółek komunikacyjnych, otrzymuje sms-y, żeby od września na kilka dni pójść na zwolnienia lekarskie. Próbowaliśmy dzwonić na ten numer, ale włączała się tylko poczta. Nikt ani razu nie odebrał. Chcieliśmy ustalić, czy za tą akcją stoją związki zawodowe, czy jest to jakaś oddolna akcja. Bo w tej chwili nie wiadomo, kto wysyła sms-y. Ale za to wiadomo, że kierowcy poważnie podchodzą do pomysłu.

- Chyba nie ma innego wyjścia. Skoro nie ma komu z nami rozmawiać, nie ma komu wysłuchać, to może jak pół miasta będzie chodzić na piechotę od początku roku szkolnego, to w końcu ktoś się spotka i porozmawia. Nam jest wszystko jedno kto będzie rozmawiał, prezes, czy prezydent, obojętnie. Domagamy się podwyżek wynagrodzenia, bo w dzisiejszych czasach zarabianie mniej niż 4 tys. złotych, kiedy trzeba pracować w niedziele i święta, to jakieś nieporozumienie. Mi już przyszedł większy podatek od nieruchomości, czynsz za mieszkanie większy prawie o 100 złotych, nie wiem jeszcze co będzie zimą, jak trzeba będzie ogrzewanie włączyć. Mam pracować na same rachunki? – mówi inny z kierowców, który także prosił o nie podawanie do wiadomości jego danych.

- No co? Rozmawiamy ze sobą na telefonach, przez komunikatory, na przystankach końcowych. Dużo ludzi mówi, że to dobry pomysł, żeby autobusy nie wyjechały przez kilka dni. Sam też tak uważam. Jak będzie decyzja, żeby dużo ludzi naraz poszło na zwolnienia lekarskie, to też pójdę. Kręgosłup mam zniszczony, nadciśnienie mam i kilka jeszcze innych rzeczy też się znajdzie. Przebadać się też kiedyś trzeba… – przekazał kierowca z innej spółki komunikacyjnej.

Kierowcy na razie nie chcą podawać swoich danych, bo jak twierdzą, boją się zemsty. Jak przekazał jeden z nich, macki magistratu są długie. A tu nie chodzi o dodatkowe problemy, tylko rozwiązanie tych, które są. Obecnie średnio stawka godzinowa wynosi 17,10 zł brutto. Kierowcy zwracają uwagę, że gdyby nie nadgodziny, ich wynagrodzenie byłoby na poziomie najniższej pensji, albo wręcz poniżej najniższego wynagrodzenia. Skarżą się również na braki kadrowe.

Chętnych do prowadzenia miejskich autobusów nie ma. A jeśli są, to wynagrodzenie zniechęca dość skutecznie. Jak ktoś ma uprawnienia, jest w stanie zarabiać o wiele więcej jeżdżąc u prywatnych przewoźników, albo pracując jako kierowca innych pojazdów. Taki stan rzeczy powoduje, że kierowcy zmuszeni są do brania nadgodzin, co odbywa się kosztem ich rodzin, ale też zdrowia. Z drugiej strony bez nadgodzin, wynagrodzenie byłoby – jak określają – pensją głodową.

- Jestem zmęczony, wykończony. I fizycznie, i psychicznie. Średnio większość z nas pracuje po 200 godzin miesięcznie i więcej. Proszę sobie policzyć, ile to wychodzi dziennie. Nikogo nie interesuje, świątek, piątek, noc, rano, dzieci czasami nie widzę. I pytam, czyja to będzie wina, jak kiedyś będzie wypadek, bo ja czy inny zaśnie za kierownicą, albo nie zdąży na pierwszy i drugi kurs, jak spóźni się do pracy. Mamy dość tego i chcemy, żeby ktoś z nami poważnie porozmawiał, zajął się rozwiązaniem problemu. My też mamy pewne pomysły jak tu zaradzić. Tylko trzeba do cholery z nami rozmawiać, a nie odsyłać od prezesa do prezydenta i w drugą stronę – kwituje nasz rozmówca.

Kierowcy żalą się także, że mieli obiecane podwyżki, ale epidemia koronawirusa sprawiła, że część kursów zlikwidowano. Mniej pasażerów, to mniej pieniędzy. Skończyło się tylko na jednorazowym dodatku w wysokości 400 złotych. Za to nie było problemu z pieniędzmi dla prezesów spółek komunikacyjnych. Oni podwyżki wynagrodzeń otrzymali – jak przekazało nam dwóch kierowców z dwóch różnych spółek. I biorąc to wszystko pod uwagę, może się okazać, że jeśli w szybkim czasie nie dojdzie do spotkania i rozmów o podwyżkach, wraz z początkiem roku szkolnego, wielu białostoczan może być zmuszona do przemieszczania się po mieście własnym środkiem transportu lub pieszo.

(Cezarion/ Foto: DDB)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do