Rok bez zmian jest rokiem straconym. I to pewnie dlatego rządzący postanowili, że co roku zapewnią rodzicom dodatkowe atrakcje związane z rozpoczęciem roku szkolnego ich dzieci. Mieliśmy zatem festiwale z darmowymi podręcznikami, później z obowiązkiem szkolnym dla sześciolatków, a teraz na dodatek dzieci mają być zdrowsze, bo nie skorzystają na dotychczasowych zasadach z oferty żywieniowej w sklepikach szkolnych. To jeszcze nie koniec.
W tym roku szkolnym sześciolatki poszły do szkół. Tylko w naszym województwie w liczbie kilkunastu tysięcy. Część rodziców, która uważała, że ich dziecko lub dzieci nie są gotowe do rozpoczęcia nauki, zamiast spędzić czas z rodziną i dzieckiem, musiała pobiegać po poradniach specjalistycznych załatwiając kolejne dokumenty. Tylko z odpowiednim zaświadczeniem dziecko mogło pozostać z rodzicami nieco dłużej. Niemniej w tym przypadku ustawodawca nie zadbał należycie, aby wszyscy mieli równe szanse, o których się tyle obecnie mówi.
Ta nierówność szans polega na tym, że dzieci, których rodzice zaświadczeń nie mają, musiały pójść do szkół. Pozostałe dzieci muszą uczęszczać do przedszkoli. I niema tu opcji wyboru – muszą i już. Niby jedno i drugie to placówka edukacyjna, obowiązkowa w jednym, jak i drugim przypadku i tak samo zapewniająca opiekę. Różnica polega jednak na tym, że w pierwszym przypadku za pobyt dziecka płacić nie trzeba, w drugim przypadku, jeśli rodzice pracują, za przedszkole muszą ponieść opłaty. Jeśli już wprowadza się przepisy, warto by było pomyśleć o ich konsekwencjach, także tych finansowych. Ponadto, tyle się mówi o polityce prorodzinnej, a ta w obecnym wydaniu nie zachęca szczególnie do prokreacji.
- Nasza córka nie jest na pewno gotowa na szkołę. Poza tym, jak sobie dobrze przypominam, w jednej szkole nie miało być dzieci starszych, a u nas jest tak, że pierwszaki chodzą tymi samymi schodami co nastolatki z gimnazjum, tymi samymi korytarzami i widziałam jak to wygląda. W ubiegłym roku syn mojej sąsiadki został popchnięty na schodach przez starsze dzieci i złamał rękę. To nie tak powinno wyglądać. Dlatego postarałam się o to, żeby Hania poszła do szkoły najpóźniej jak się da. Teraz chodzi do przedszkola. Płacimy za to, bo nie mamy możliwości wracać z pracy po 5-ciu godzinach. Babcie też jeszcze pracują, więc nie pomagają w opiece nad dzieckiem. Płacimy niewiele, ale jeśli już kogoś zmusza się do nauki, to powinno się zapewnić takie same warunki – mówi nam pani Karolina.
Odpłatność za przedszkola nie wynika jednak z ustawy rządowej, a z prawa miejscowego. W Białymstoku określa to uchwała Rady Miasta. I trudno jest winić tu lokalne władze, albo radnych, że wprowadzono tego rodzaju przepisy. Wszak za pobyt dziecka w przedszkolu płacą wszyscy rodzice. Jednak pewne rozwiązania, jeśli już zostają narzucane odgórnie przez władze państwa, powinny raczej być takie same dla każdego. Niestety nie każde dziecko, o czym doskonale wie minister edukacji, nadaje się w wieku 6 lat do uczęszczania do szkoły. W przeciwnym razie, nie byłoby przepisów, które umożliwiają nakaz rozpoczęcia nauki, z tym, że w przedszkolach.
- Zgodnie z przepisami uchwały Nr XLIX/561/13 Rady Miasta Białystok z dnia 30 września 2013 r. w sprawie określenia czasu bezpłatnego pobytu dziecka w przedszkolu oraz opłat za świadczenia udzielane przez przedszkola prowadzone przez Gminę Białystok przedszkola i oddziały przedszkolne w szkołach prowadzone przez Gminę Białystok zapewniają bezpłatne nauczanie, wychowanie i opiekę w wymiarze 5 godzin dziennie. Poza czasem 5 godzin bezpłatnych, korzystanie z wychowania przedszkolnego jest odpłatne (w przedszkolu i oddziale przedszkolnym w szkole) – informuje nas Kamila Busłowska z Biura Komunikacji Społecznej Urzędu Miejskiego w Białymstoku.
Urzędniczka dodaje, że wysokość odpłatności wynosi 1 zł za każdą rozpoczętą godzinę pobytu dziecka w przedszkolu /oddziale przedszkolnym w szkole, za wyjątkiem sytuacji, w których rodzice uprawnieni są do ulg/zwolnienia z opłat. Dodatkowo rodzice wnoszą opłatę za wyżywienie. Zatem w tym przypadku nie ma mowy o takim samym traktowaniu uczniów w szkole i przedszkolu, choć jedni i drudzy są objęci nakazem edukacyjnym.
- Miasto Białystok nie rozważa zniesienia opłat za przedszkola i oddziały przedszkolne w szkołach dla rodziców 6-latków – dodaje Kamila Busłowska.
To tyle, więc przechodzimy dalej. A kolejną kwestią są podręczniki. Jak udało nam się ustalić, te nie trafiły do wszystkich uczniów. Na pewno nie w dniu rozpoczęcia roku szkolnego. W niektórych szkołach w ogóle nie było żadnych podręczników, które są potrzebne od pierwszego dnia nauki. Część rodziców otrzymała informacje, że te pojawią się dopiero w połowie października. Sami nauczyciele mieli problem, ponieważ w księgarniach również podręczników nie było, aby można było choćby odbić na ksero niezbędne materiały, by rozdać uczniom. Nie tak to powinno wyglądać. Z naszych informacji wynika, że częściowo podręczniki już się pojawiły, ale jeszcze nie ze wszystkich przedmiotów.
- Nie może i nie powinno być tak, że wchodzą jakieś przepisy i odgórne zarządzania, a my nie mamy możliwości nic zrobić, bo nie z naszej winy brakuje podręczników. Nikt nie pomyślał, jak mamy pracować z uczniami, skoro ani my – nauczyciele, ani uczniowie nie mamy na czym. Napisać i powiedzieć można wszystko, gorzej z wykonaniem. Zresztą w podręcznikach, z tego co już widziałam, są błędy – mówi nam jedna z nauczycielek z Białegostoku.
- Podręczników jeszcze nie ma. Tak nam powiedziano w szkole na rozpoczęciu roku szkolnego. Nauczycielka mówiła, że może będą we wrześniu, może w październiku. Prosiła o zrozumienie – powiedziała nam Anna Jabłońska, mama pierwszoklasisty.
W tym przypadku także ze strony rządowej nie dopatrzono wszystkich szczegółów, aby dzieci i nauczyciele mogli normalnie pracować od nowego roku szkolnego. Nie jest to kwestia czepialstwa, ale rzetelnego przygotowania do nauki, jako takiej. Przecież o darmowych podręcznikach wiadomo już od roku. Jednak jak widać, nawet w dużych miastach były i są problemy z ich obecnością.
No i sprawa tak zwanego zdrowego jedzenia w szkołach. Oczywiście należy popierać intencje w kierunku właściwej edukacji i zdrowego stylu życia. Tyle, że w ślad za nowymi przepisami, znów po kieszeni dostali zarówno rodzice, jak i przedsiębiorcy prowadzący sklepiki szkolne. Jak zwrócił nam uwagę jeden z rodziców – jedzenie jest, tyle że dwa razy droższe. Zaś dzieci bardzo często przynoszą ze sobą do szkoły to, czego nie kupią już na miejscu.
- Nasz Adrian lubi jeść. Zawsze dajemy mu do szkoły kanapki i batona. Ale na wypadek, gdyby zgłodniał ma zawsze drobne, żeby mógł kupić kanapkę. W tamtym roku kanapka kosztowała 1,65 zł, a teraz, podobna kanapka kosztuje już 3,20 zł. Co mam tu więcej dodać? Chyba to tłumaczy wszystko, kto zapłaci za reformę żywienia w szkołach – skomentował Karol, ojciec Adriana.
Do sprawy funkcjonowania sklepików szkolnych będziemy z pewnością jeszcze wracać. Na razie osoby prowadzące działalność mówią, że przepisy są restrykcyjne, zbyt restrykcyjne i sprzedaż spadła. Niemniej zbyt wcześnie jeszcze mówić, przynajmniej w Białymstoku, że jest dużo gorzej. Ci, z którymi rozmawialiśmy, mówią że faktycznie w sklepikach jest nieco drożej niż było. Więc może jest to kwestia cen, że sprzedaje się mniej, a być może uczniowie przynoszą teraz z domów to, co chcą jeść. Temat będziemy śledzić i za kilka miesięcy ponownie sprawdzimy skutki wprowadzenia odgórnych przepisów dotyczących jedzenia w szkołach.
Kiedy wprowadza się nowe przepisy, trzeba mieć przede wszystkim na względzie możliwość ich wykonania w praktyce. Należy także spojrzeć nieco w przyszłość, na kolejne lata, jakie będą miały znaczenie za trzy, pięć czy osiem lat. Warto również posłuchać, co społeczeństwo ma w danej sprawie do powiedzenia i na pewno nie wprowadzać niczego z marszu, bo kalendarz wyborczy tyka. Takie działanie może w konsekwencji przynieść skutki odwrotnie od zamierzonych.
Komentarze opinie