Reklama

Najbardziej bezradny radny to radny osiedlowy

12/06/2016 13:17


Tydzień temu odbyły się wybory do rad osiedli. Nie będziemy jednak w tym miejscu odnosić się do wyników wyborów, ani tego, na jakim osiedlu mieszkańcy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Postanowiliśmy sprawdzić jakie kompetencje ma osiedlowy radny i co wyniknie z jego działalności.

Pierwsza i najważniejsza sprawa to taka, że należy sobie powiedzieć wprost – dobrze, że przynajmniej w końcu Prawo i Sprawiedliwość zabrało się za realizację swojego programu wyborczego. Do tej pory radni tego klubu głosowali wyłącznie uchwały prezydenta Białegostoku, co najwyżej z własnymi poprawkami. Ale nie zmienia to faktu, że wciąż były to projekty uchwał zgłaszane przez Tadeusza Truskolaskiego. Po blisko dwóch latach radni PiS zabrali się wreszcie za coś swojego, ale najwyraźniej nie przygotowali pomysłu wystarczająco dobrze. Po drodze pojawiło się szereg błędów, które wychodziły z każdą informacją na temat wyborów do rad osiedli.

Jeśli PiS chciał być pro obywatelski, powinien był zadbać na samym początku o kompetencje radnych osiedlowych. Niestety, w tym przypadku, radny osiedlowy będzie mógł dokładnie tyle samo, co każdy inny mieszkaniec Białegostoku, którego żadne wybory mogą nawet nie interesować. Czyli co najwyżej pójdzie z problemem do swojego radnego z okręgu wyborczego i zgłosi mu, co trzeba. To samo, bo ani nic więcej, nie będzie mógł uczynić radny osiedlowy. Chociaż pewnie niektórzy jeszcze tego nie wiedzą, że ich funkcja sprowadzi się wyłącznie do takiej roli, czyli zwykłego mieszkańca z przydomkiem radnego osiedlowego.

Po pierwsze, aby rady osiedli zdawały swój egzamin, muszą mieć własne kompetencje oraz własne źródło finansowania. Rada gminy powinna ustalić i przekazać zarówno kompetencje, jak i określić precyzyjnie dochody. Ponadto musi być stworzony skuteczny system nadzoru. Aktualnie żadna z tych przesłanek nie została spełniona i dlatego nie wierzę w powodzenie rad osiedli – komentuje naszej redakcji konstytucjonalista – dr Jarosław Matwiejuk z Uniwersytetu w Białymstoku.

Myślę, że mieszkańcy potrzebują takiego organu, czego właśnie przejawem jest, iż na 16 osiedlach wybory się odbędą. Co do kompetencji, to będziemy rozmawiać już po samych wyborach. Na dzień dzisiejszy kompetencje są określone w statutach, ale my chcemy podejść do tego systemowo i pochylić się po samych wyborach i zobaczyć, co jeszcze moglibyśmy dołożyć do kompetencji rad osiedli, żeby w przyszłości mogły bardziej decydować o tym, co się dzieje i kreować pewne wydarzenia, które będą się działy na konkretnych osiedlach – wyjaśniał jeszcze w maju radny Krzysztof Stawnicki, członek Miejskiej Komisji Wyborczej.

Już z tej wypowiedzi wygłoszonej jeszcze w połowie maja tego roku wynikało, że radni nie przygotowali wcześniej kompetencji i działania rad osiedli. Oprócz tego, padło przecież, że dopiero teraz radni miejscy będą zastanawiać się jak i co przydzielić radnym osiedlowym, aby ci mieli cokolwiek do roboty. To może dziwić, a już na pewno powinno zastanowić potencjalnych kandydatów na osiedlowych radnych, którzy chyba nie zastanawiali się, ile będą mogli. W obecnym stanie prawnym – nie będą mogli niczego, czego nie może każdy inny mieszkaniec Białegostoku.

Główna kompetencja rad osiedli to, będzie to organ doradczy. My jako radni też potrzebujemy pewnych informacji o pewnych inwestycjach, które są potrzebne na danych osiedlach. Nie zawsze jest możliwość pochylenia się nad jakąś maleńką drogą, czy jakąś inwestycją i te rady osiedli mają takie informacje do Rady Miasta przekazywać – dodawał radny Krzysztof Stawnicki.

I tu znów mamy wątek, o którym należy powiedzieć wprost. Radni załatwili sobie doradców i to na zasadach kompletnego wolontariatu. Przypominamy, że radni osiedlowi nie otrzymają żadnego wynagrodzenia z tytułu pełnionej funkcji. A to przecież radni Rady Miasta są odpowiedzialni za tego rodzaju pracę, jak dbałość o własne okręgi wyborcze, o kontakt z wyborcami i wsłuchiwanie się w ich potrzeby, także te inwestycyjne. Właśnie za to pobierają swoje diety. Być może część z radnych wysłuży się w tym względzie radnymi osiedlowymi, którzy tę pracę wykonają za nich, czyli tych, których jest to obowiązkiem wynikającym wprost z ustawy o samorządzie terytorialnym.



Warto w tym miejscu także wskazać, że ponad 10 lat temu istniały rady osiedli, ale nie zdały one egzaminu. Między innymi z tego powodu, że mieszkańcy Białegostoku nie byli zainteresowani taką formą działania. Teraz, co prawda zainteresowanie było większe, ponieważ wzrosła świadomość obywatelska i chęć do działalności publicznej. Jednak nie wiadomo, czy jak radni osiedlowi zdadzą sobie sprawę, że są jedynie wolontariuszami bez realnej kompetencji do wprowadzania zmian na swoich podwórkach, to nie zrezygnują sami z takiej pracy.

Po wznowieniu samorządności w gminach, rady osiedli były powołane w Białymstoku. One jednak się nie sprawdziły. Potem, w atmosferze skandalu oraz mniejszych afer, zostały rozwiązane – przypomina konstytucjonalista dr Jarosław Matwiejuk.

Radni, którzy zaangażowali się w proces odtwarzania rad osiedli, część winy za – mimo wszystko – niewielkie zainteresowanie, zrzucają na prezydenta Białegostoku. Mówimy o niewielkim zainteresowaniu, bo warto przypomnieć, że wybory odbywały się tylko w połowie białostockich osiedli. Uważamy, że trzeba również przypomnieć, iż radni Prawa i Sprawiedliwości kompletnie nie wyciągnęli wniosków z wydarzeń sprzed trzech lat, kiedy doprowadzili do przeprowadzenia referendum w sprawie sprzedaży MPEC-u. Już wówczas prezydent Białegostoku nie angażował się w proces informowania o tak ważnym głosowaniu. Mało tego – prosił mieszkańców Białegostoku, aby w ogóle nie brali udziału w referendum. Stąd trudno było się spodziewać, że prezydent teraz pomoże jakkolwiek zrealizować choćby jeden punkt z programu wyborczego opozycyjnej formacji. Po doświadczeniach sprzed trzech lat powinno być radnym PiS wiadome i jasne, że prezydent nie wykona niczego więcej, jak to, do czego został zobligowany podjętą uchwałą. I dokładnie to miało miejsce.

O tym, że wybory do rad osiedli nie cieszyły się dużym zainteresowaniem niech świadczy fakt, że w Białymstoku nie widać było praktycznie żadnej kampanii wyborczej. Nie odbywały się żadne spotkania, ani debaty. Nie wiadomo, kto i po co chce znaleźć się w radzie osiedla, oprócz tego, że po prostu chce i już. Nie wiadomo, kto jakie ma pomysły oraz jak zamierza pracować na rzecz mieszkańców swojego osiedla.

Negatywnie oceniam wybory do rad osiedli. Po pierwsze ich kompetencje są nieznaczne. Po drugie nie mają żadnych własnych środków finansowania. Negatywną ocenę wzmacnia fakt, że wybory do rad osiedli odbywały się tylko w niewielkiej części osiedli Miasta Białegostoku – kwituje konstytucjonalista

Po wczorajszych wyborach radni Rady Miasta będą mieli dwa lata, aby zastanowić się nad zmianami w zakresie przede wszystkim kompetencji radnych osiedlowych. Będą musieli także pomyśleć nad procesem zbierania podpisów, ustalania frekwencji wyborczej i także całej procedury wyłaniania radnych osiedlowych. Rady osiedli miałyby rację bytu, gdyby powierzono im jakiekolwiek środki finansowe na realizację inicjatyw w poszczególnych dzielnicach miasta, jak choćby na odmalowanie placów zabaw, albo na festyny w celu integracji mieszkańców.

W obecnych warunkach radny osiedlowy może co najwyżej wyrobić sobie wizytówkę, aby chodzić po domach innych mieszkańców swojego osiedla bez obawy wezwania policji za najście obcego domu. Dzięki temu będą w stanie zebrać informacje o potrzebach sąsiadów. Później i tak zebrane informacje trafią do radnych, którzy mogą takie głosy wziąć pod uwagę, albo nie. Pamiętać należy, że to przecież wszyscy radni miejscy, a nie osiedlowi, szli do wyborów z konkretnymi programami politycznymi, z których będą rozliczani przez wyborców i władze partii lub komitetu wyborczego.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: BI-Foto)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do