To ewenement na skalę ogólnopolską. Żaden dyrektor szkoły nigdy dotąd nie usłyszał aż tylu zarzutów korupcyjnych, jakie kilka dni temu usłyszała oskarżona Barbara R., była dyrektorka Szkoły Policealnej nr 2 Pracowników Medycznych i Społecznych w Białymstoku. W czasie 10 lat kierowania szkołą miała przyjmować korzyści majątkowe od swoich pracowników.
444 zarzuty przyjmowania korzyści majątkowych usłyszała 50-latka, która kierowała jedną z białostockich szkół policealnych. Oskarżona Barbara R. wykorzystując swoje stanowisko i uprawnienia najprawdopodobniej brała łapówki m.in. za przyznawanie comiesięcznych premii kadrze pedagogicznej oraz awanse i nagrody dla nauczycieli. W ten sposób mogła zarobić nie mniej niż kilkadziesiąt tysięcy złotych. Na trop tego procederu wpadli policjanci z Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku.
Ale policjanci być może nie wpadliby na ten trop, gdyby nie kilku odważnych pracowników szkoły, którzy zdecydowali się powiadomić organy ścigania o tym, co się działo za murami szkoły od wielu lat. Właściwie od samego początku, jak tylko dyrektorka objęła swoje stanowisko, zaczęły się dziać rzeczy, które zdecydowanie mogły wykraczać poza normalną działalność placówki edukacyjnej. Począwszy od zatrudniania znajomych i członków rodziny bez wymaganych kwalifikacji, po właśnie obowiązek dzielenia się z panią dyrektor przyznawanymi premiami i nagrodami. Nikt nad tym nie panował, nikt nie sprawdzał, a skargi pracowników były przyjmowane jedynie do wiadomości. Przyjmował je do tej tak zwanej wiadomości przede wszystkim były marszałek województwa podlaskiego – Jarosław Dworzański i odpowiedzialny wówczas za edukację w zarządzie województwa – Jacek Piorunek. Obydwaj są członkami Platformy Obywatelskiej, podobnie jak oskarżona Barbara R.
Była dyrektorka szkoły nie jest już co prawda członkiem PO, ale przestała nim być dopiero wtedy, gdy na wniosek Prokuratury została wyprowadzona ze szkoły w kajdankach podczas uroczystości z okazji Dnia Nauczyciela, na oczach uczniów. Kilka dni później sama złożyła rezygnację z członkostwa w partii. Jak mówią byli pracownicy Szkoły Policealnej nr 2 Pracowników Medycznych i Społecznych – Barbara R. chwaliła się i często podkreślała swoje znakomite relacje z władzami województwa, które były organem prowadzącym szkołę, a także z innymi wysokimi funkcjonariuszami partyjnymi Platformy Obywatelskiej.
- Ona się chwaliła otwarcie, że dobrze zna się z Dworzańskim i nic jej nie można będzie zrobić. Pokazywała nam zdjęcia z politykami Platformy. Z tego, co pamiętam, jedno chyba miała z Donaldem Tuskiem. Cały czas powtarzała, że jak nam się w szkole nie podoba, to możemy poszukać pracy gdzie indziej, a jej włos z głowy nie spadnie – mówi nam jedna ze zwolnionych ze szkoły osób.
Te słowa potwierdzają i inni pracownicy. A także ci, którzy już nie pracują. Bo trzeba tu koniecznie dodać, że część osób nie wróciła do pracy w edukacji w ogóle, po tym, co ich spotkało. Niektórzy musieli zacząć terapie w trosce o swoją kondycję psychiczną, żeby jakoś stanąć na nogi, po traumie, jaką przeszli z byłą szefową placówki. I nie jest wykluczone, że śledczy, którzy już dość głęboko zbadali działalność korupcyjną Barbary R., będą teraz musieli jeszcze sprawdzić powiązania polityków PO, czy prowadzili właściwy nadzór nad placówką.
W tym względzie w zainteresowaniu organów ścigania mogą znaleźć się nie tylko politycy Platformy Obywatelskiej, którzy nadzorowali przez wiele lat szkołę i pracę byłej dyrektorki, ale również i członkowie obecnego zarządu województwa. Na pewno kontroli będzie podlegało przyznanie nagród Barbarze R. za jej tak zwane wybitne osiągnięcia w kierowaniu szkołą, ale również i fakt późniejszych decyzji, na mocy których szkołę zlikwidowano. Zresztą decyzja o tym zapadła tuż po aresztowaniu Barbary R., choć faktyczna likwidacja nastąpiła długo później.
- W związku z sytuacją w Szkole Policealnej nr 2, zarząd województwa polecił dyrektorowi departamentu edukacji, by przygotował analizę ewentualnego połączenia szkół policealnych nr 1 i nr 2 – wyjaśniał na początku listopada 2014 roku Jan Kwasowski, ówczesny rzecznik marszałka Jarosława Dworzańskiego.
- Dzisiaj zarząd podjął decyzję o połączeniu szkół o profilu medycznym. Połączenie nastąpiło ponieważ budynek przy ulicy Mickiewicza 2 B nie jest naszym budynkiem. Miasto przekazało go dla Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. A nasz budynek na Ogrodowej, pomieści wszystkich. Mamy tam bardzo dobre obiekty i pomieszczenia – mówił Mieczysław Baszko, Marszałek Województwa Podlaskiego w połowie stycznia 2015 roku.
Krótko po tym radni województwa podlaskiego podjęli uchwałę o likwidacji szkoły. Tak bardzo się spieszyli, że uchwała miała poważne wady prawne i została ostatecznie unieważniona przez Wojewódzki Sąd Administracyjny. Ale likwidacja szkoły stała się i tak faktem. Niedawno procedurę likwidacji zlikwidowanej szkoły przeprowadzono ponownie. Pisaliśmy o tym szczegółowo TUTAJ. Wszystko to wyglądało z boku jak pospieszne czyszczenie bardzo niewygodnej sprawy.
- Wystarczy popatrzeć jak to wygląda. Sprawa wypływa do opinii publicznej i zaczyna się sprzątanie. Część pracowników musi walczyć w sądzie pracy, inni musieli leczyć się po tym, czego doświadczyli. Kierowanie szkołą powierza się osobie, która szybko ląduje w kuratorium kierowanym wówczas przez członka PO. I szybko z błędami zapada decyzja o likwidacji szkoły. Pomocy dla pracowników nie było żadnej. Nie było odważnych, żeby to wszystko powyjaśniać i znaleźć jeszcze osoby współwinne tego całego bałaganu – mówi redakcji DDB były pracownik placówki z Ogrodowej.
Proceder łapówkarski byłej dyrektorki szkoły trwał blisko 10 lat. Po prawie dwumiesięcznej pracy mundurowi postawili jej osiem zarzutów dotyczących przyjmowania korzyści majątkowych, w związku z czym kobieta została zawieszona w czynnościach służbowych i decyzją prokuratury zastosowany został wobec niej policyjny dozór i zakaz zbliżania się do szkoły oraz świadków. Jednak zajmujący się zwalczaniem przestępczości gospodarczej funkcjonariusze na tym nie zakończyli. Ich dalsza żmudna praca pozwoliła na dotarcie do tej pory do blisko aż pół tysiąca kolejnych świadków w tej sprawie.
Z dotychczasowych informacji policjantów wynika, że kobieta wykorzystując swoje stanowisko służbowe i przysługujące jej w związku z tym uprawnienia, najprawdopodobniej przyjmowała łapówki w wysokości od 10% do nawet połowy wartości nauczycielskiej gratyfikacji m.in. za przyznawanie comiesięcznych premii kadrze pedagogicznej oraz awanse i nagrody finansowe, a także za przedłużanie umów o pracę i zatrudnianie nowych pracowników. Większość z tych korzyści Barbara R. miała dostawać w formie gotówki, jednak nie gardziła też biżuterią.
Łącznie dyrektor mogła w ten sposób zarobić nie mniej niż kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ostatecznie, dzięki wytężonej pracy mundurowych z Białegostoku, kobieta w miniony wtorek usłyszała w sumie 444 zarzuty przyjmowania łapówek! Za to przestępstwo grozi od 6 miesięcy do nawet 8 lat pozbawienia wolności. Teraz policjanci wyjaśniają dokładne okoliczności całej sprawy, pod nadzorem Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ. Funkcjonariusze nie wykluczają też, że może ona mieć charakter rozwojowy. Być może ten, o którym pisaliśmy w związku z politykami, którzy tak nadzorowali placówkę edukacyjną, że sprawa białostockiej dyrektorki szkoły jest dziś ewenementem na skalę ogólnopolską.
Komentarze opinie