Białystok to nie Kraków. I całe szczęście, bo z takim traktowaniem zabytków, jakie ma miejsce na lokalnym podwórku, pewnie niewiele by już z nich zostało. Ostatnio prezydent Białegostoku wyszedł z pomysłem sprzedaży miejskich zabytków i to z 50 – procentową bonifikatą. Pomysł jednak zablokowali radni.
W Białymstoku zabytków jest niewiele, ale i te od lat niszczeją. Wciąż problemem są fundusze, których jest za mało w stosunku do potrzeb. Niemniej jednak, w niektórych przypadkach, warto byłoby poświęcić kilometr nowej drogi, żeby uratować naszą historię i tożsamość. Stara zabudowa jest o wiele piękniejsza od nowoczesnych bloków czy galerii handlowych, których w Białymstoku jest pełno. Tylko ta zabytkowa zabudowa, aby cieszyła oko, powinna być zadbana, ponieważ w przeciwnym razie przypomina ruinę, a nie piękną architekturę sprzed lat.
Idealnym przykładem takiego zaniedbanego obiektu jest Domek Napoleona przy wylocie na Warszawę. Przed wieloma laty nie wyglądał jak ruina. Obecnie, każdy kto przejeżdża ulicą Jana Pawła, może zauważyć, że zarówno zabytek, jak i teren wokół niego, bardziej przypomina zasieki wojskowe, niżeli obiekt, który powinien być perełką architektoniczną.
- Zostały wykonane prace podziemne, takie jak drenaż, umocnienie fundamentów, doprowadzona sieć kanalizacyjna. Obiekt jest zabezpieczony. Wydaliśmy na te prace około 103 tys. złotych – wyjaśniał ponad pół roku temu Andrzej Ostrowski, dyrektor Zarządu Mienia Komunalnego.
Na ten zabytek zwracali też uwagę radni, kiedy ponad tydzień temu toczyła się debata w sprawie sprzedaży zabytkowych nieruchomości. Zresztą historia remontu Domku Napoleona sięga wielu lat, a efekty są widoczne gołym okiem. Stąd nie ma co się dziwić, że władze naszego miasta postanowiły rozwiązać problem po swojemu. Tym pomysłem było wystawienie Domku Napoleona na sprzedaż. Departament Skarbu miał ustalić wycenę, jednak do chwili obecnej wciąż nie ma wyliczonej ceny wywoławczej. A nie ma dlatego, że prezydent uznał, iż najlepiej będzie sprzedać tego rodzaju zabytki z 50 procentową bonifikatą.
Na takie traktowanie zabytków nie chcieli się zgodzić radni. Sam pomysł wywołał dość burzliwą debatę i posypały się gromy na osoby odpowiedzialne za nadzór nad zabytkami. Trudno też się dziwić takim słowom, ponieważ od długiego czasu z zabytkami w Białymstoku dzieją się co najmniej dziwne rzeczy. Jedne płoną, jak te na Bojarach, czy Dojlidach. Inne za kolei, po zakupie wypadają z rejestru zabytków, tak jak to miało miejsce z Lipową 41, czyli szkołą żydowską. Jeszcze w innych przypadkach, obiekty wpisane tylko do ewidencji, a nie rejestru zabytków, otrzymywały pozwolenie na rozbiórkę z powodu złego stanu technicznego. Być może prezydent uważał, że sprzedaż zabytku z dużą bonifikatą, to dobry pomysł i w ten sposób zabytki zostaną ocalone w przestrzeni miasta. Ale radni nie byli już tego tacy pewni.
- Pozbywamy się Pałacyku Tryllingów, Domku Napoleona, a ja pytam co miasto zrobiło dla tych zabytków. Co miasto zrobiło, żeby wyegzekwować zapisy umowy od nabywcy kamienicy z Dąbrowskiego 14? Nie, nie będę głosował za taką uchwałą – powiedział radny Konrad Zieleniecki.
- Białystok to nie Paryż. Tu nie mamy aż tylu zabytków, żeby je sprzedawać – mówił z kolei radny Marek Chojnowski.
Głosów padających w podobnym tonie było znacznie więcej. Radnym nie spodobał się pomysł sprzedaży zabytków z dużą bonifikatą, choć w Polsce tego rodzaju praktyka jest powszechnie stosowana. Niemniej w Białymstoku, praktyka związana w ogóle ze sprzedażą zabytków, dotychczas nie przyniosła zbyt wielu pozytywnych efektów. Wspomnieć można choćby kamienicę z Dąbrowskiego 14, o której mówił radny Zieleniecki. Minęło już ponad pół roku od daty granicznej, a władze Białegostoku i konserwator zabytków nie byli w stanie wyegzekwować od nabywcy nieruchomości zapisów umowy. Przypominamy, że niższa cena zakupu nieruchomości wraz z gruntami, miała zaowocować remontem tej kamienicy. Remontem, który miał zakończyć się przed 1 stycznia tego roku. Dopiero po naszej interwencji urzędnicy z białostockiego magistratu zabrali się za swoje obowiązki w tym względzie.
- Gmina Białystok wystąpiła do Podlaskiego Konserwatora o informację, na jakim etapie jest przedmiotowy remont oraz jakie są zamierzenia Konserwatora wobec właścicieli przedmiotowej kamienicy, wobec przekroczenia przez nich nałożonego przez Konserwatora terminu wykonania. Ponadto poproszono właścicieli kamienicy o przedstawienie harmonogramu prac budowlanych planowanych w ramach przewidywanego remontu – odpowiadała na początku lutego naszej redakcji Anna Kowalska z urzędu miejskiego w Białymstoku.
Niestety, nadal kamienica ta wygląda jak straszydło. Nic się w niej nie dzieje, ale padły przynajmniej informacje, że trwają jakieś ustalenia harmonogramu prac remontowych. Szkoda, że dopiero po pół roku od momentu, kiedy remont tak naprawdę miał być ukończony. Czy byłby ukończony, gdyby zabytek został sprzedany z 50 – procentową bonifikatą? Trudno przewidzieć. Radni, zapewne dmuchając na zimne, postulowali najpierw o egzekwowanie przez prezydenta warunków umów wobec tych nieruchomości, które zostały sprzedane i miały zostać wyremontowane lub tych, których remont prezydent sam zapowiadał.
- Moim zdaniem, sprzedawanie zabytków z bonifikatą, albo jeszcze taniej ma sens. Zazwyczaj są w złym stanie i wymagają pieniędzy na remonty. Natomiast rozumiem radnych, ponieważ jest wiele przypadków, kiedy zabytek sprzedawano z bonifikatą, nowy właściciel występował do Generalnego Konserwatora Zabytków o skreślenie z rejestru, a następnie rozbierał. Przypadki z dawnych lat: Waszyngtona 1, budynek przy Warszawskiej który zakupiła Pani Notariusz – komentuje naszej redakcji Barbara Tomecka z Towarzystwa Opieki nad Zabytkami.
Dyrektor Departamentu Skarbu, która przedstawiała projekt uchwały prezydenta Białegostoku argumentowała, że już sam fakt wpisania działki z nieruchomością do rejestru zabytków, powoduje u potencjalnego nabywcy zapalenie się czerwonego światła w związku z większymi nakładami w trakcie użytkowania takiej nieruchomości. Podkreślała, że bonifikaty na poziomie 50 proc. udzielają takie miasta jak między innymi Katowice, ale także i sąsiednie Suwałki.
- Utrzymanie tego rodzaju nieruchomości, jak Domek Napoleona czy Pałac Tryllingów, jest bardzo kosztowne dla budżetu miasta – argumentowała Ewa Kasprowicz z Departamentu Skarbu.
Radni jednak nie dali się przekonać w tej sprawie. Odrzucili pomysł sprzedaży naszych, miejskich zabytków z tak dużą bonifikatą. Nie wiadomo czym to zaowocuje w przyszłości. Faktem zaś jest, że każdy niezadbany zabytek będzie wyglądał jak ruina i wcześniej czy później będzie straszył swoim wyglądem, jak przywołany na początku Domek Napoleona. Część mieszkańców nie rozumie tych zależności i czasami domaga się wręcz wyburzania starej architektury. Być może do takich osób dotrze, że gdyby nie coroczne ogromne kwoty przeznaczane na remonty Pałacu Branickich lub ogrodów, ta perełka nie różniłaby się niczym do Domku Napoleona, czy kamienicy z Dąbrowskiego 14 oraz wielu innych obiektów z przestrzeni Białegostoku.
Komentarze opinie