Wielokrotnie słyszałam od obcokrajowców, że w Polsce ludzie prawie nigdy się nie uśmiechają, rzadko patrzą nieznajomym w oczy – chyba, że w jakimś konkretnym, niekoniecznie dobrym, celu. Przez wiele lat się nad tym nie zastanawiałam i puszczałam te komentarze mimo uszu. Do czasu…
Kilka lat temu pojechałam na obóz międzynarodowy. Obecni na nim obcokrajowcy, w tym przede wszystkim Francuzi, zarażali wszystkich wokół swoim uśmiechem i pozytywnym nastawieniem do życia. Na pytanie „co słychać?” zawsze odpowiadali, że „wszystko jest w porządku”, „dobrze”, „ok”. Po powrocie z obozu pierwsze, co uderzyło mnie w moim ukochanym Białymstoku, to smutek i skrzywione miny przechodniów. Po kilku dniach wróciłam do zgorzkniałej, smutnej rzeczywistości i musiałam żyć w niej dalej.
Myśl o braku uśmiechu w Polsce powracała do mnie i nie dawała mi spokoju przez dłuższy czas. W końcu wpadłam na pomysł przeprowadzenia pewnego eksperymentu. Postanowiłam przez dwie godziny chodzić po centrum Białegostoku i uśmiechać się do mijających mnie przechodniów – z zastrzeżeniem – żadnych gestów, min, „puszczania oczek” itp. – sam uśmiech.
Wierzyłam, a może chciałam wierzyć, że moje „badania” obalą mit smutnego Polaka. W efekcie po dwóch godzinach czułam, jakby przejechał po mnie walec, albo, co gorsza, stratowało mnie stado słoni.
Po pierwszych dziesięciu minutach uśmiechania się odnotowałam taki oto wynik:
- jeden odwzajemniony uśmiech,
- osiem dziwnych spojrzeń w stylu „Czy ona jest normalna?”
Pozostali uciekali wzrokiem udając, że nie widzą mojego uśmiechu.
Niezrażona, aczkolwiek zmartwiona, kontynuowałam dalej swoje obserwacje. Po dwóch godzinach byłam zmęczona i przerażona. Mój uśmiech odwzajemniło zaledwie kilkanaście osób! Kolejnych pięć popukało się w czoło sądząc, że brakuje mi którejś klepki, niektórzy patrzyli z politowaniem sądząc chyba, że jestem „pod wpływem”, a może chora na coś… Trzech chłopaków poprosiło mnie o numer telefonu (byli przekonani, że skoro się uśmiecham, to chcę ich poderwać i na nic zdały się moje późniejsze tłumaczenia). Najbardziej zasmuciła mnie jednak sytuacja z pewną starszą panią. Kobieta w beżowym berecie, na moje oko około siedemdziesięcioletnia, zwyzywała mnie od gówniar i niewychowanych pannic. Próbowałam z nią porozmawiać i dowiedzieć się czym aż tak ją uraziłam, jednak rozmowa spełzła na niczym – ja swoje, kobieta swoje.
Z obraźliwych epitetów skierowanych w moją stronę wywnioskowałam, iż uśmiech uznała jako „wyśmiewanie się ze starszych ludzi”. Jedno muszę przyznać - słownictwa, jakiego używała podczas swojego monologu, mógłby pozazdrościć jej niejeden „gentelman” w dresie.
Znacząca większość mijanych przeze mnie osób widząc, że się do nich uśmiecham, uciekała wzrokiem gdzieś w bok. Ewidentnie nie wiedzieli, jak mają się zachować, jakby byli zażenowani, wstydzili się uśmiech odwzajemnić.
Okazało się, że społeczeństwo w jakim żyję faktycznie unika uśmiechu, nie wie nawet, jak ma na niego reagować. Dotyczy to zarówno starszych, jak i młodszych. Z takim podejściem do życia nie ma co się dziwić, że pod gabinetami psychologów stoją coraz większe kolejki…
A przecież uśmiech nie boli, prawda? Za to może sprawić, że dzień stanie się przyjemniejszy. Dlatego tej wiosny schowajmy swoje kwaśne miny do kieszeni i zacznijmy się w końcu cieszyć z życia!
Komentarze opinie