Pamiętacie historię Sebastiana Wichra oraz interpretacji kodeksu etycznego pracowników białostockiej administracji? Prezydent grzmiał wówczas, że pisanie do radnych (o dziennikarzach nie wspominając) to naruszenie jego zaufania i podważa kwalifikacje moralne urzędnika do pracy w magistracie. Poniższą historię dedykujemy Tadeuszowi Truskolaskiemu i jego Sancho Pansie – Rafałowi. Wiecie sami któremu.
Jakiś czas temu Rzecznik Praw Obywatelskich otrzymał zawiadomienie od jednego z trójmiejskich dziennikarzy. Poskarżył się on RPO, że prezydent Sopotu zakazał udzielania informacji pracownikom z sopockiego urzędu oraz z instytucji temu urzędowi podległych. Zakaz obejmował tego konkretnego dziennikarza i – zdaniem skarżącego – uniemożliwiał wykonywanie zawodu.
Prezydent niczego zdrożnego w swoim zachowaniu nie dostrzegł. Był chyba zaskoczony, kiedy RPO podzielił zarzuty dziennikarza. I prosząc prezydenta Sopotu o wyjaśnienie przypomniał, że konstytucja gwarantuje obywatelom dostęp do informacji publicznej, zaś dziennikarze mają szczególne do tego prawo na podstawie ustawy o dostępie do informacji publicznej. Dziennikarze mają prawo do informacji o działaniach organu i mogą się tymi informacjami dzielić z obywatelami w ramach wykonywania zawodu. Co ciekawe, a właściwie najciekawsze:
Konstytucja w treści art. 61 gwarantuje każdemu prawo do uzyskiwania informacji publicznej. Wynikające z tego przepisu uprawnienie jest efektem zasady przejrzystości systemu sprawowania władzy (art. 2 Konstytucji RP), ustanowionej dla wykonywania społecznej kontroli władzy i zapobiegania jej nadużyciom oraz poprawiania jakości pracy administracji publicznej. Poza tym są jeszcze gwarancje swobody wypowiedzi w tym zdobywania informacji (art. 54 Konstytucji).
Podobnie temat widzi także Sąd Najwyższy, który stwierdził, że wolność prasy pozwala nie tylko na rozpowszechnianie wiadomości i informacji oraz obejmuje dostęp do ich legalnych źródeł. Z powyższego wynika więc, że wolność prasy chroni również jej prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej czy dostępu do posiadanych przez te podmioty dokumentów.
Teraz wątek białostocki i bardzo istotny. Bo takie wpisy oraz żale, jakie jeszcze niedawno wylewał zastępca prezydenta Białegostoku na swoim profilu społecznościowym, mogą tylko pozostać niechlubną pamiątką dla kompletnego niezrozumienia pełnionej funkcji i obowiązków z tego wynikających. Nie wypada również – jako byłemu dziennikarzowi lokalnych mediów – użalać się nad tym, że jakiś dziennikarz dotarł do informacji, które powinny być ogólnodostępne. I w końcu to sprawa redakcji oraz dziennikarza, w jaki sposób i od kogo te informacje zdobywa. I żaden szanujący się dziennikarz nie wyjawia nigdy, przenigdy źródła swoich informacji. A co pisał zastępca prezydenta? Zamieszczamy poniżej – pisownia oryginalna:
„Może w końcu prokuraturze uda się wyjaśnić rozgrywanie listem p. Sebastiana Wichra w dniu sesji Rady Miasta Białegostoku przez Agnieszkę Siewiereniuk-Maciorowską.
Oraz dojść do sedna sprawy, czyli czy i kto inspirował napisanie tego "listu Wichra", jak również odpowiadał za jego "przepływ" między politykami i mediami przed publikacją, która koniecznie miała nastąpić w dniu sesji.
“Dostałem od Sebastiana list. Skierowany do radnego. (....) Jednocześnie jedna z gazet poprosiła, abym wstrzymał się z publikacją do poniedziałku. Widocznie też mają ten tekst i szykują jego publikację”.
Ciekaw jestem skąd owa “gazeta” miała list i kopie dokumentów w tym samym czasie, co radny Koronkiewicz i dlaczego radny tak życzliwie spełnia prośby Dzień Dobry Białystok i bierze udział w politycznym rozgrywaniu tematu w dniu głosowania nad absolutorium. Pracuje na rzecz mieszkańców i obrony zabytków, czy na rzecz Siewiereniuk-Maciorowskiej i ku dowaleniu rządzącym? Myślę, że służby będą miały co robić w tym temacie.
Kłamstwa na mój temat publikowane przez Agnieszkę Siewiereniuk-Maciorowską w Dzień Dobry Białystok to oddzielny temat, do którego niedługo wrócę” – napisał.
Najlepszy samorządowiec pod słońcem i w całym kosmosie jednak do sprawy już nie wrócił i nie wykazał ani razu choćby jednego kłamstwa podanego przez naszą redakcję w kontekście własnej osoby. Możliwe, że sam zajęty był wizytą właśnie w owych służbach, które cały czas prowadzą śledztwo w związku z dokumentami, które rzekomo posiadaliśmy, a które cały czas leżały w kserokopiarce znajdującej się w urzędzie miejskim. I służby faktycznie pewnie mają już co robić, ponieważ z naszych informacji wynika, że trwają intensywne przesłuchania świadków w sprawie tychże dokumentów, zmian zaleceń konserwatorskich oraz innych błyskawicznych zdarzeń, w wyniku których tak troszczący się o los zabytków w mieście autor powyższego wpisu, pozwolił na jego zburzenie.
I jeszcze jedna uwaga w tej sprawie. Tego samego dnia, kiedy opublikowaliśmy materiał o liście, o dokumentach i dziwnych zmianach w tych dokumentach dokonanych w urzędzie miejskim, publikacje zamieściły także inne lokalne media. (Gdyby ktoś chciał poczytać, jak to było napisane na naszych łamach – zachęcamy serdecznie. Materiał z tej publikacji jest dostępny TUTAJ). Zastępca prezydenta ubzdurał sobie jednak, że ktoś coś rozgrywał z naszą redakcją. Ma prawo tak myśleć, my się nie gniewamy. Świadczy to tylko o dobrze wykonanej przez nas pracy, że byliśmy w stanie dotrzeć do tych samych dokumentów, co inne, zacznie wiesze od naszej, redakcje. Odnośnie innych wywodów autora wpisu, to może specjaliści zajmujący się określonymi problemami chorobowymi będą w stanie to wyjaśnić. My nie posiadamy takich kompetencji, aby ferować publicznie niepotwierdzone tezy. Nie jesteśmy na tym poziomie, co najlepszy w galaktyce i okolicach samorządowiec, który póki co pełni funkcję zastępcy prezydenta miasta Białegostoku. Nas stać na trochę więcej godności. A kiedyś… Kiedyś ta rola mu się skończy. Może znów będzie lokalnym dziennikarzem? Kto wie? Wszak życie jest pełne niespodzianek.
I tytułem podsumowania:
Panie Prezydencie Tadeuszu Truskolaski wraz z wiernymi zastępcami: proponujemy, aby nie powoływali się Panowie w rozmowach z pracownikami na klauzule poufności wskazując jak szkodliwe są rozmowy z mediami. Szczególnie tymi, które klasyfikujecie jako nieżyczliwe wobec swojego majestatu. My też znamy adres Rzecznika Praw Obywatelskich i nie zawahamy się go użyć.
(Adam Remy i Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: BI-Foto)
Komentarze opinie