Gromowładni bogowie i Matka Ziemia są dla nich najważniejsi podczas obrzędów przesileń letniego i zimowego. Słowiańscy bogowie Perun, Mokosz i Weles decydują o plonach, zdrowiu oraz bogactwie. Potomkowie Słowian i wikingów, kapłani, kowale i rzemieślnicy są nadal w świetnej formie. Żyją wśród nas, skrywając swe oblicza w bractwie „Winland”.
Na początku lat 90. do Białegostoku przybył Dariusz zwany Thorolfem. Chciał wskrzesić ducha dawnych wojowników z okresu wczesnego średniowiecza parających się „vikingiem”, co w ich języku znaczyło łupienie. W 2002 r. wraz z zafascynowanym klimatami indiańskimi przyjacielem – „Wodzem” postanowili połączyć wspólną pasję odtwórstwa historycznego.
Łącznikiem okazała się Winlandia, czyli Ameryka Północna, do której wikingowie przybyli czterysta lat przez Krzysztofem Kolumbem, ale zostali wyparci przez plemiona czerwonoskórych, którzy pod osłoną nocy zdjęli im skalpy i pozostawili na śmierć. Tak pokrótce wyglądał początek Bractwa Historycznego „Winland”, które liczy dziś blisko trzydzieści osób i jest najliczniejszym bractwem wojowników wczesnośredniowiecznych na Podlasiu.
Pamięć o przodkach zobowiązuje
Historia naszych pogańskich przodków jest równie ciekawa, co czasy po przyjęciu chrześcijaństwa. Wiele się zmieniło w nazewnictwie, ale nie w obrzędach. Członkowie bractwa „Winland” zimą obchodzą święto Szczodrych Godów, czyli święto przesilenia zimowego, dzisiaj nazywane Bożym Narodzeniem.
Latem zaś święto przesilenia letniego zwane Kupałą, które jest pierwowzorem dzisiejszej nocy świętojańskiej. Podczas swoich spotkań wojowie nie celebrują świąt katolickich, ale właśnie ich pogańskie pierwowzory. Kościół, zwłaszcza katolicki, nie jest szczęśliwy z powodu powrotu do korzeni przedchrześcijańskich. Bywa czasem, że festiwale wczesnośredniowieczne są sabotowane przez różne instytucje i trzeba intelektem oraz kunsztem rekonstrukcyjnym walczyć o możliwość pielęgnacji historii naszych przodków.
Niebawem, w Zbuczu i Mielniku, kolejne duże pokazy i spotkania wprawionych w bojach potomków wielkich wojowników. Pasjonaci historii przygotowują się do takich wydarzeń przez długie miesiące.
Zawsze honorowi
Zdarza się, że dołączyć do wojów chcą chuligani, czy żądne adrenaliny gołowąsy. Bractwo sprawdza i odsiewa ziarno od plew. Zasady przede wszystkim! Wewnętrznym prawem ustanowiono, że nie każdy może być członkiem bractwa. Najpierw następuje zgłoszenie, potem „okres niewolnictwa”. W tym czasie kandydat musi wykazać się znajomością historii, pasją do niej, sumiennością, posłuszeństwem i pracowitością.
Nie każdemu łatwo przyjdzie napisanie artykułu naukowego o średniowieczu. A jest to obowiązkiem „niewolnika”. Oddanie „głowizny” także nie każdemu w smak. Trzeba się nauczyć trudnej sztuki rzemiosła, którą spożytkuje cała drużyna. Szycie butów ze skóry, lepienie garnków, struganie łyżek – to pracochłonne zadania.
Na koniec okresu inicjacji należy dodatkowo wykazać się sprawnością fizyczną i twardością charakteru. Pokazy i rekonstrukcje bitew to sport ekstremalny. Niejeden członek bractw rekonstrukcyjnych szukał już na polu bitewnym odciętego palca, czy leczył w szpitalu ranę po włóczni lub toporze. Ćwiczyć trzeba co najmniej dwa razy w tygodniu, głównie po to, by samemu sobie nie zrobić krzywdy. Kobiety – łuczniczki lub wojowniczki – również nie mają taryfy ulgowej: – Jeśli chcesz walczyć, to miej świadomość, że w pełnym uzbrojeniu nie widać, że jesteś kobietą – mówi nam Maryo z bractwa „Winland”.
Panie częściej więc zajmują się gotowaniem i organizacją obozów, szyją ubrania czy podają napitki podczas uczt po zaciętych bojach.
Podstawową zasadą członków bractwa „Winland” jest to, że większość ekwipunku robią sami. Począwszy od obuwia i strojów, po miski, łyżki, meble, namioty, broń i tarcze. Wszystko musi być wykonane z największą precyzją, oddającą najwierniej wygląd z minionych wieków. Bractwo ma własnego kowala i drobnych rzemieślników, choć każdy z drużyny musi sam umieć zrobić podstawowe narzędzia.
Nieustraszeni
Wikingom zależało na tym, by przeciwnik się ich bał. Dlatego szybkie statki wikińskie zwane drakkarami miały dzioby zdobne w smoczą głowę – miały budzić postrach na lądzie. Wikingowie atakowali szybko z łodzi o bardzo niskim poziomie zanurzenia. Błyskawicznie ustawiali się na brzegu w bojowym szyku.
Małe grupki świetnie wyszkolonych wojowników, dość pokaźnego – jak na tamte czasy – wzrostu, w skórach i z ogromnymi tarczami zawsze budziły przerażenie, które paraliżowało nawet doświadczonych przeciwników. Tak wikingowie walczą i dziś. Nic się nie zmieniło. Nadal są dobrze wyszkolonymi wojownikami, którzy wierzą, że ginąc na polu walki pójdą do raju zaprawionych w boju – mitycznych Valhalli czy Nawii.
W Kosmatym Borku pod Czarną Białostocką Winland posiada własnoręcznie wybudowane grodzisko zwane Helluborgiem. Tam wikingowie organizują imprezy, odprawiają obrzędy świąteczne i ślubne, ale przede wszystkim integrują się ucztując. Czasami muszą bronić grodu przed najeźdźcami z innych bractw w wirtualnej wojnie zwanej Midgardem. W ten sposób ćwiczą refleks, czujność i sztukę wojenną.
Dlaczego bractwo „Winland”?
Maryo i jego żona Milena kochają podróże. Te zaś kosztują. Można połączyć pasję do historii z zarobkiem. Jeździć na pokazy, zarabiając tym samym na utrzymanie grodu oraz zakup niezbędnych produktów. A jednocześnie bawić się zwiedzając Polskę i różne kraje Europy. – Jeździmy po świecie i ciągle nam mało. Poznajemy przy tym nowych wspaniałych ludzi, z którymi nawiązujemy przyjaźnie. Zgodnie z zasadami pomagamy sobie w życiu codziennym, jesteśmy niemal rodziną, a przede wszystkim przyjaciółmi. Każdy może liczyć na każdego.
Nasze motto jest takie: „Nieważne, co drużyna może zrobić dla Ciebie, ważne jest, co Ty możesz zrobić dla drużyny!”. Więcej na www.winland.pl i profilu na Facebooku.
Komentarze opinie