Kolor zielony jest wielce pożądany w naszym mieście. Najbardziej na ulicach, ale również z dala od tych ulic. Najlepiej, aby było go jak najwięcej. Bo nie dość, że zielony uspokaja, to jeszcze na dodatek jest kolorem nadziei.
Dłużej nie będziemy rozmawiać i pisać szyfrem, bo nie każdy musi lubić łamigłówki. Dlatego ten zielony, o jakim mowa, to zielony symbol świetlny na sygnalizatorze. Nowoczesne miasta dowiedziały się już jakiś czas temu, że tam, gdzie pieszy nie ma pierwszeństwa przed wszystkimi, biznes się nie będzie kręcił. Dlatego w wielu miastach likwiduje się udogodnienia dla samochodów, a nawet rowerzystów, by pierwszeństwo mieli piesi. Jak się to ma do Białegostoku, zgadnąć nie trudno. Wystarczy spojrzeć jak wiele dało wycofanie ruchu samochodowego z Rynku Kościuszki, zwłaszcza latem.
Ale konsekwencji w tym nie ma. Dosłownie kilkaset metrów dalej wybudowano przejście podziemne, żeby ludzie przypadkiem nie przeszkadzali samochodom. Na dodatek, w nieodległych miejscach, nawet idąc po ziemi, a nie pod nią, o zielone raczej trudno. Wystarczy uruchomić światła na przejściu przy Rynku Kościuszki, aby wiedzieć, że osoba starsza nie ma szans przejścia przez przejście, zanim nie zapali się czerwone. Takich świateł jest cała masa. Między innymi trudno jest zdążyć na Legionowej na wysokości wejścia do parku, przechodząc przez Branickiego w kierunku galerii Atrium lub osiedla Piasta. Nie łatwo jest także przejść na jednym zielonym na rondzie Kaczorowskiego w dowolnym kierunku.
- Jak człowiek idzie sam, to można szybko przejść. Ale ostatnio szłam z ojcem do KRUS – u. Tato chodzi o kulach i nie da się przejść, żeby zdążyć na zielonym. Nie ma takiej możliwości – mówi nam Grażyna Barszczewska.
- Proszę zobaczyć jak to wygląda. Naciskam, biorę córkę za rączkę, wózek pcham drugą ręką i idziemy... Zabrakło nam jakieś 3 sekundy, żeby nie zdobyć mandatu. Z jezdni zeszłyśmy już na czerwonym – powiedziała nam Joanna Misiuk, którą spotkaliśmy wychodzącą z parku w kierunku Suraskiej.
Za to w tym samym czasie, kiedy pieszy czeka przy włączonym czerwonym świetle na swoją kolej, samochodów przejedzie bardzo dużo. Oczywiście, wiadomo, że gdyby było inaczej tworzyłyby się korki. Ale naprawdę dodatkowe 10 lub nawet 15 sekund nikomu z kierujących większej różnicy by nie zrobiło. Nie jest to tylko problem Białegostoku. Podobnie dzieje się w innych miastach w Polsce. Zupełnie odwrotnie niż w dużych miastach państw zachodnich. Tam coraz częściej to właśnie pieszych faworyzuje się przed samochodami i nawet rowerzystami.
- W Londynie są takie przejścia, że nawet patrzeć nie trzeba czy coś jedzie, czy nie jedzie. Każdy kierowca ma obowiązek się zatrzymać i tyle. Nie ma świateł, bo nie są nikomu potrzebne. W samym centrum to właśnie piesi mają pierwszeństwo przed wszystkimi – mówi nam Małgorzata Krejza, która od 6 lat mieszka w centralnej londyńskiej dzielnicy Euston.
W tym miejscu wypada tylko powtórzyć, chyba już tysięczny raz, że miasto powinno być dla ludzi, a nie samochodów. Wszelkie planowanie, nawet najbardziej progospodarcze dla miasta powinno się zaczynać na pojedynczym użytkowniku ruchu, jakim jest zwykły pieszy. Do tego dobudować należy resztę. Nigdy odwrotnie.
Komentarze opinie