
Im mniejszy samorząd, tym mniej bywa w nim samorządności. I choć co cztery lata dokonujemy wyborów naszych przedstawicieli we władzach, często jesteśmy bez szans na zmiany. Nawet duże miasta nie są wolne od demokracji sterowanej, a widać to także w Białymstoku. Czy da się poprawić demokrację?
Chyba przychodzi powoli pora na dyskusję odnośnie zmiany w zarządzaniu naszymi małymi ojczyznami. Zwłaszcza miasta w ostatnich latach są rządzone przez prezydentów niemal jak przez królów. Marginalizowana jest pozycja radnych, ale za to powoli rośnie świadomość obywatelska. Być może cała dyskusja wokół wprowadzenia kadencyjności zaczęła się od niewłaściwej strony, ale na pewno wartą ją poprowadzić. Da się zrozumieć upór włodarzy poszczególnych gmin, którzy nie chcą się rozstawać ze swoimi stanowiskami, ale trudno nie zauważyć przy tym, że bronią oni systemu, który nie do końca się sprawdził dla społeczności, a w którym prezydentom, wójtom czy burmistrzom, jest zwyczajnie wygodnie.
Na pewno w toku dyskusji odnośnie zmian w ordynacji wyborczej nie warto mówić wyłącznie o ograniczeniu kadencji włodarzy gmin. Już ponad rok temu wskazywaliśmy inne potrzeby w samorządach, które poprawiłyby ich pracę. Jednym z takich pomysłów jest ograniczenie liczby radnych, ale jednocześnie nadanie im większych kompetencji, niż mają obecnie. Jest jeszcze coś innego, na co warto zwrócić uwagę.
- Wzmocnienie pozycji radnych i w związku z tym ich funkcji kontrolnych jest ciekawym pomysłem, wartym rozważenia przez ustawodawcę. Warto przy okazji rozważyć uzawodowienie radnych, tak aby mogli lepiej pracować w komisjach. W związku z tym, że decydują o miliardowych budżetach, warto aby poświęcili się wyłącznie służbie samorządowej. Przy okazji można rozważyć również zmniejszenie liczby radnych – komentował nam już rok temu dr Jarosław Matwiejuk – konstytucjonalista.
Wiele osób zwraca uwagę, że ograniczenie kadencji do dwóch, w samorządach powinna dotyczyć wszystkich, nie tylko wójta, prezydenta czy burmistrza, ale również i radnych. Nad tym na pewno trzeba się jeszcze głęboko zastanowić i przedyskutować, choć w polskich warunkach, to akurat władza wykonawcza częściej psuła samorządność, którą lubi się chwalić.
„Bywa, że prezydent miasta uważa się za króla i traktuje je niczym swoją prywatną własność" – napisał Marcin Gerwin z Instytutu Obywatelskiego w raporcie "Miasto w działaniu. Zrównoważony rozwój z perspektywy oddolnej".
Tak między innymi było i po części nadal jest w Białymstoku. Całkiem do niedawna radni posłusznie podnosili ręce za wszystkim, czego prezydent chciał lub co sobie wymyślił. Nawet, kiedy było to coś tak bezsensownego jak klikanie w autobusach, czy sprzedaż MPEC-u, która w rzeczywistości nie dała żadnych nowych inwestycji w Białymstoku, a przynajmniej żadnych z zapowiadanych. Od dwóch lat sytuacja wygląda nieco inaczej, ale tylko nieco. Zmienili się radni, którzy teoretycznie są w opozycji do prezydenta, ale w praktyce głosują nadal jego pomysły, co najwyżej z własnymi poprawkami.
Choć wielu włodarzy zapiera się i mówi, że chcą pozostać na swoich stanowiskach dla dobra mieszkańców, to tak naprawdę często bronią tego życia, jakie sobie zorganizowali w samorządach za pomocą urzędników. Nie inaczej jest w Białymstoku. Tu mamy nierówne traktowanie przedsiębiorców, bardzo często pozoranckie działania w kontekście wsłuchiwania się w głos obywateli i nade wszystko lekceważące podejście do rozwiązywania problemów, które stworzyli urzędnicy wraz z prezydentem i jego zastępcami. Można tu wymienić choćby brak nadzoru nad najdroższym obiektem sportowym, jakim jest stadion miejski, niedbałość o odśnieżanie ścieżek rowerowych, wpuszczanie wielorodzinnej zabudowy do osiedli domków jednorodzinnych, zbyt wiele ustawionych sygnalizacji świetlnych, psujące się notorycznie windy w przejściach podziemnych, pozwolenie na działanie galerii handlowych w centrum miasta, które zabiły lokalny handel, i tak dalej, i tak dalej. Można wymieniać jeszcze bardzo długo złe decyzje, za które nikt do tej pory odpowiedzialności nie poniósł.
„Znamienne jest także używanie określenia „władze miasta” w stosunku do radnych, burmistrzów czy prezydentów zamiast wobec mieszkańców. Zarówno mieszkańcy, dziennikarze, a nawet miejscy aktywiści często uważają wybieranych przedstawicieli za „władze”, choć zgodnie z Konstytucją RP władzę zwierzchnią sprawują mieszkańcy. Konsekwencją takiego podejścia może być społeczne przyzwolenie na to, by wybierani przez mieszkańców przedstawiciele zachowywali się jak monarchowie z czteroletnią kadencją” – czytamy w raporcie Instytutu Obywatelskiego.
To, co warto w tym miejscu szczególnie podkreślić, to fakt, że posiedzenia komisji, posiedzenia Rady Miasta, są obradami jawnymi. Wszelkie toczące się spory lub debaty na takich gremiach są publiczne i każdy może w nich uczestniczyć. Zresztą z każdym miesiącem i rokiem pracę radnych obserwuje coraz więcej osób. Przychodzą na posiedzenia komisji, przychodzą także na posiedzenia Rady Miasta. Ludzie zabierają głos coraz częściej, ale nade wszystko mają możliwość współpracy z radnymi i w dużej mierze wpływania na ich decyzje. I nie ma w tym nic złego, ponieważ radni są przedstawicielami społeczności wyborców z poszczególnych okręgów wyborczych. W tym samym czasie praca prezydenta jest zwykle poza obszarem jawności. Nikt nie uczestniczy w posiedzeniach kolegiów prezydenckich lub naradach. Nikt nie podpatruje spotkań w gabinetach, ani nie ma możliwości zabierania głosu w trakcie tego rodzaju dyskusji. To także jest ważny aspekt tworzenia dworów w urzędach miejskich, ale czy dwukadencyjność to zmieni?
Istnieje szansa, że będzie bardziej przejrzyście. Przynajmniej pierwsza kadencja powinna być bardziej otwarta na potrzeby obywateli. Jeśli prezydentowi będzie zależało na wygraniu wyborów ponownie, powinien on zadbać o właściwe konsultacje społeczne w różnych sprawach. Nie tylko odnośnie choinki miejskiej czy nazwania ulic. Powinien również pytać o duże inwestycje w mieście, albo programy społeczne. Tak się składa, że podnoszona wielokrotnie rola mandatu społecznego do zarządzania nami, naszym majątkiem i naszymi sprawami, wcale nie jest taka jednoznaczna.
„Warto przyjrzeć się także, w jakim stopniu realny jest ów mandat od wyborców. Prezydent Sopotu, czyli miasta, w którym frekwencja wyborcza należy do najwyższych w Polsce, został wybrany głosami zaledwie ok. 29 procent mieszkańców uprawnionych do głosowania. Oznacza to, że 71 procent z nich na niego nie zagłosowało. Mimo że prezydent Warszawy wygrała wybory w pierwszej turze, nie poparło jej 74,3 procent mieszkańców uprawnionych do głosowania. Prezydent Krakowa nie uzyskał w wyborach głosu od 79,5 procent mieszkańców, a prezydent Poznania aż od 84 procent. O jakim więc poparciu ze strony mieszkańców mówimy? Jeżeli weźmiemy jeszcze pod uwagę, że wielu mieszkańców nawet nie czyta programów wyborczych, a głosuje, kierując się marką partii politycznej czy znanym nazwiskiem, to rzeczywiste poparcie dla pomysłów prezydentów miast może być naprawdę znikome” – czytamy w raporcie Instytutu Obywatelskiego.
Demokrację w samorządach mamy na pewno, ale za przyczyną różnych, w tym marketingowych działań ze strony pełniących funkcje publiczne, jest ona kontrolowana i na większość decyzji faktycznie nie mamy wpływu. Dwukadencyjność może poprawić nasze prawa obywatelskie, przynajmniej w kontekście mniejszych możliwości tworzenia dworów wokół stanowisk włodarzy i kierowanych przez nich urzędów. Na pewno warto o tym dyskutować. Do tematu będziemy jeszcze wracać.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: BI-Foto)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie