Reklama

Dobra robota rzemieślnika z doświadczeniem

19/03/2013 07:35
Depesze to jedna z kapel, które otacza się boskim kultem. Właściwie chyba ta najbardziej „kultowa” w tym sensie, że otoczona potężnym wianuszkiem nie miłośników, ale prawdziwych psychofanów.

Ja, z całym szacunkiem jaki mam do grupy, do owych nie należę. Ani więc specjalnie na „Delta Machine” nie czekałem, ani nie spodziewałem się nie wiadomo czego – szczególnie, że albumy, jakie nagrali po „Ultrze” jednym uchem mi wpadły, a drugim wypadły. Niestety z nówką jest podobnie.

„Delta Machine” zgodnie z zapowiedziami Gahana, jest albumem… bluesowym. Słychać to w konstrukcji utworów, w bujaniu. Na dobrą sprawę w większości numerów elektronika to kaprys, a nie konieczność i podstawa. Jest to odwołanie do „SoFaD”, momentami stuprocentowe, choć sama warstwa aranżacyjna wiele ma wspólnego z tym, co robią od czasu „Playing the Angel”. Ciężko jednak oprzeć się wrażeniu, że takie „Slow”, „Goodbye”, czy „Angel” mogłyby znaleźć się na ich najbardziej rockowej z przeszłych płyt. Choć tamtych hitów by nie przebiły. Zespół ogrywa też swoje wcześniejsze brzmienia, rodem z „Violatora”, ale zapuszcza się i dalej. Takie „Broken”, to przecież prawie „Behind the Wheel”… Spójności i wtórności brzmienia ponownie pilnuje na „Delcie” Ben Hillier, który zajął się zespołem po tym, jak nagrali „Excitera”.

Jeśli już szukać na siłę nowości, rzec można, że Gahan jeszcze mocniej podąża ścieżką do zostania prawdziwą gospelową primadonną. Fakt – wraz z rozwojem warsztatu, arsenał środków mu się poszerza. Zatraca jednak w zamian część surowości i nieokrzesania.

Nowością może jest też „My Little Universe” dowodzący, że gdyby Gahanowi na przykład w końcu zmarło się – a na przezwisko „Kocur” (bodajże) wszak kilkakrotnym otarciem się o śmierć zasłużył – Gore z powodzeniem mógłby realizować się w ramach sceny minimal techno i może nawet zaprosiliby go do reaktywowanego Tresora.

Same piosenki złe nie są. Siły mają niewiele, ale melodie całkiem dobrze się bronią. Są dobrą rzemieślniczą robotą utalentowanych muzyków z doświadczeniem. Bo nimi są dziś Depesze. Lata jurne i durne mają dawno za sobą, zdrowo jedzą, dużo śpią, chodzą na wizyty kontrolne. I trąba ten, kto oczekiwał przełomu i je*nięcia na poziomie rzeczonego „SoFaD”. Do takich płyt potrzebne są emocje progowe, a życzyć tych panom w pobliżu pięćdziesiątki, to zwyczajnie zła wola.

Świeżości brzmienia, jaką mieli w latach osiemdziesiątych (nawet wziąwszy pod uwagę ile zajumali industrialowcom pokroju tanecznego wcielenia SPK), też przecież w 2013 roku nie powtórzą. Obudźcie się, dziś epoka jest zupełnie inna. Może działa tu klątwa toksyczno-kreatywnego związku Gore-Gahan, który w obecnej chwili chyba ani toksyczny nie jest, ani szczególnie kreatywny. O niebo lepiej słucha mi się tego, co Pan David nagrał z Soulsaversami. I tu może jest trop – może trzeba w końcu odpuścić sobie szyld DM, przewietrzyć się, pograć z zupełnie innymi ludźmi, poddać się innym wpływom? Zwyczajnie pobadać inne wody. Choć prawa, by ich do tego zmuszać, nikt z nas nie ma. Tymczasem można posłuchać przyzwoitej płyty zespołu, który kiedyś nagrywał płyty genialne. Ani nie zaboli, ani nie uwzniośli.
Depeche Mode
Delta Machine
Columbia, 2013
6/10

https://www.youtube.com/watch?v=txHZncRRouk

(Paweł Waliński)
Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    takatamjedna - niezalogowany 2013-03-29 17:19:03

    a kto pisał recenzję? wypada chyba podpisać.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do