Niedawno pisaliśmy o fajnej akcji, jaką rowerowa grupa "Turistas" zoganizowała na rzecz cierpiącej na nowotwór Eweliny i jej synka, Doriana. O rzeczonej akcji przeczytacie TUTAJ. Zgodnie z zapowiedzią, postanowiliśmy pójść za ciosem i spytać o całą sytuację u źródła. Specjalnie dla Was porozmawialiśmy w ostatnich dniach z Eweliną.
Fakty Białystok: Jak się zaczęła cała historia? Najpierw był Dorian, czy najpierw pojawiła się informacja o chorobie?
Ewelina Łapińska: Najpierw była choroba. Zaczęłam chorować kilkanaście lat temu, kiedy skończyłam dwadzieścia lat. Pierwszą diagnozę miałam właśnie wtedy. Pobrali mi wycinek z palca i okazało się, że to nowotwór złośliwy. Tylko wtedy zupełnie to do mnie nie docierało. Nie przyjmowałam do siebie tej wiadomości. Leczyłam się medycyną niekonwencjonalną, co jakiś czas robiłam markery nowotworowe i prześwietlenia. I jakoś wszystko wróciło do normy. Podziurawiona kość się zregenerowała, wszystko było w porządku. Później co kilka miesięcy puchł mi palec. Opuchlizna utrzymywała się około tygodnia, przy czym ból był nieziemski. Potem znikała, wszystko wracało do normy. I po urodzeniu Dorianka, kiedy skończył trzy miesiące, tak jak wcześniej, spuchł mi palec. Ale ta opuchlizna już nie zeszła. Z godziny na godzinę była coraz większa. Lekarz rodzinny wypisał mi skierowanie do onkologa. Onkolog z kolei szybko powiedział mi, że palca już nie da się uratować. Że będzie amputowany. I w ciągu kilku dni miałam porobione wszystkie wyniki i trafiłam do szpitala.
FB: To był nowotwór kości?
EŁ: Tak. Potem, po amputacji przez pół roku wszystko było w porządku. Potem z kolei pod miejscem aputacji pojawiło się zgrubienie i okazało się że to wznowa. Tym razem jednak przerzut na tkanki miękkie. No i znów seria badań, przy których okazało się, że przerzuty są też do płuc. Zmiany w płucach z kolei były nieoperacyjne: guzów było za dużo i były zbyt rozsiane. Lekarze z Białegostoku skierowali mnie do Warszawy i tam specjaliści powiedzieli, że jestem młoda, więc będę miała większe szanse. Zaczęły się chemie. Po dwóch chemiach miałam amputację ręki, a po niej znowu ciągłe chemie. Tym razem już na płuca.
FB: W tym czasie rozeszliście się z mężem? Chcemy poruszać tak prywatne sprawy?
EŁ: Chcemy, bo cały czas zależy mi na tym, żeby coś się w tej kwestii ruszyło. Mamy wspólne mieszkanie i kiedy ostatnio mąż był na widzeniu z Doriankiem w Gródku, gdzie mieszkamy u mamy, powiedział, że z naszego wspólnego mieszkania wyprowadzić się nie zamierza. I nie ma też zamiaru za mieszkanie płacić. Nasza sytuacja kredytowa jest niewesoła i wszystko idzie na mnie, bo ja swoją część spłacam, on zadłuża. Na Doriana zostały przyznane alimenty. Ale też stwierdził, że nie będzie ich opłacać. Podobnie alimenty na mnie. Te i te pobiera komornik. Też nie zawsze w całości. Bo ponoć nie ma z czego. A mąż tymczasem baluje, szaleje, bywa widziany po dyskotekach, zrobił sobie tatuaż... Do naszego wspólnego mieszkania sprowadza kobiety. Tam nadal są moje i Doriana rzeczy. I kiedy ostatnio wpadłam tam sprawdzić, czy nie przyszła jakaś korespondencja, wyrzucił mnie z mieszkania. Powiedział, że od roku już tam nie mieszkam, więc zostanę wymeldowana. Wrócić do tego mieszkania, to coś na czym najbardziej mi zależy. Żeby mieć z Dorianem własny kąt.
FB: Sześćdziesiąt chemii, to dosyć przerażająca liczba.
EŁ: Nie wiem dokładnie ile. Skoczyłam liczyć na pięćdziesięciu-dziewięciu...
FB: A jak to technicznie wygląda?
EŁ: Najpierw miałam chemie siedmiodniowe. Wszystko oczywiście dożylnie. Ale niestety potem okazało się, że te pierwsze chemie, które mi podawano nie były dopasowane do mojego typu nowotworu. Więc zmieniono mi preparat. Kolejne chemie były dwu, albo czterodniowe – na zmianę. Podawane co 21 dni. Tylko, czym więcej chemii, tym organizm robi się słabszy i za każdym razem pogarszały się ogólne wyniki krwi. Kiedy czerwone krwinki wracały do normy, okazywało się, że mam niedobór białych. I tak w kółko. Po sześćdziesiątej-którejś chemii, w marcu, lekarz powiedział, że mój organizm nie zniesie już więcej. I wtedy zaczęły się naświetlenia.
FB: Tego się nie łyka jak witaminy, powikłania pewnie są?
EŁ: Przez pierwsze osiem miesięcy do Warszawy woził mnie mój brat. Czułam się fatalnie. Nie do opisania. To ból każdego milimetra ciała, mdłości. Kiedy cofam się do tego myślami nie chce mi się wierzyć, że to przeszłam. Później nie wiem – może uodporniłam się już na tę chemię – zaczęłam sama jeździć do Warszawy. Kiedy wracałam, czułam się jak po wizycie w sanatorium. Do domu, zataczałam rękawy i robiłam co miałam robić.
FB: A jak wygląda sytuacja teraz?
EŁ: Miałam trzymiesięczną przerwę po ostatnich naświetlaniach. Właśnie odebrałam wyniki i będę jechała do Warszawy na konsultacje. Ale rozmawiałam dziś z onkologiem i nie wiadomo do końca, czy to, co zostało w płucach jest guzem, czy zwyczajnym zgrubieniem po guzku. Okaże się na dniach. Jestem pełna nadziei.
FB: Na co potrzebujecie z Dorianem pieniędzy?
EŁ: Chciałabym wrócić do naszego mieszkania. A poza tym proteza. A tu już zależnie od tego ile zbiorę, będę sobie mogła pozwolić na lepszą, albo gorszą. Zależnie od funkcjonalności to bardzo duże widełki. Była mowa o protezie za dwadzieścia tysięcy, ale i takiej za dwieście tysięcy. Ale która by to nie była, i tak będzie pewnie tysiąc razy lepsza niż to, co mam teraz, a co jest praktycznie jak polano, które przywiązuje się do ręki. Nawet tego nie nakładam.
FB: A jesteś zadowolona z opieki, jaką otrzymywałaś?
EŁ: Bardzo. Lekarze i pielęgniarki to absolutnie fantastyczni ludzie. Uśmiechnięci, do dyspozycji 24 godziny na dobę.
FB: A amputacja... Czy to był duży szok? Bo z perspektywy kogoś, kto tego nie przeszedł, raczej trudno to sobie wyobrazić.
EŁ: Największym szokiem była amputacja palca. Przy zabiegu ścięgna i skóra wokół uciętego palca miały być ściągnięte. Miał to być tzw. "zabieg małej rączki". Ale przy zmianie pierwszego opatrunku okazało się, że było to niemożliwe i zostawiono mi w dłoni dziurę. Pół roku oswajałam się z wyglądem tej dłoni. A potem kolejny guz, który poważnie zdeformował pozostałą jej część Była bezwładna, wyglądała strasznie. No i ból. Ból nie do opisania. Nie mogłam się doczekać amputacji, żeby tylko przestało boleć. Żeby tylko poczuć ulgę. Dużo gorzej zniosłam informację o przerzutach do płuc. Bo to brzmiało jak wyrok. Ale amputacja ręki... Może dobrze się do niej nastawiłam, bo niedługo po operacji chwytałam za klamkę od drzwi tą ręką, której już nie było i sama z siebie się śmiałam.
FB: Kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy, spodziewałem się kogoś w bardzo złym psychicznym stanie: zbolałego, pozbawionego energii. A odpowiadała mi dziewczyna z niesamowitym życiowym powerem. Trzeba umieć się ustawić, czy po prostu tak już w życiu masz, że łatwo się nie poddajesz?
EŁ: Moi bardzo dobrzy znajomi mówili, że wiedzieli, że w taki sposób przez to przejdę, bo ja jestem po prostu taką osobą. Ale może inaczej byłoby, gdyby nie było Dorianka. Pewnie nie dałabym rady i już by mnie nie było. Dorian to moja siła i to, po co żyję.
Jeśli chcecie pomóc Ewelinie i Dorianowi nie musicie robić wiele. Wystarczy kilka kliknięć i dobre chęci. Poniżej znajdziecie dane do przelewu.
Nazwa: Fundacja Rak’n"Roll – Wygraj Życie
Adres: ul. Podchorążych 15/19, lok. 38B, 00-721 Warszawa
Nr konta: 93 1140 2017 0000 4402 1296 2443
W tytule przelewu koniecznie dodajcie: “Dla Eweliny” oraz podajcie swój adres e-mail. Będzie potrzebny, by można było wysłać Wam pocztówkę.
Komentarze opinie