Reklama

Kto posprząta ten burdel?

08/09/2016 18:10


Bardzo dobrze się stało, że w końcu wyszła na jaw afera reprywatyzacyjna – na razie w Warszawie. Ale coś czuję pod skórą, że takich miast i nieruchomości jest w Polsce dużo więcej. I to o bardzo dużo więcej. Być może w związku z tą sprawą śledczy podejmą jeszcze inne wątki związane z nabywaniem nieruchomości, handlem gruntami i tworzeniem planów zagospodarowania przestrzennego, bardzo często pod konkretne podmioty.

W Białymstoku na razie pojawiają się jakieś pierwsze informacje o niezbyt jasnym charakterze nabywania nieruchomości na podstawie ustawy reprywatyzacyjnej. Jak dotąd niewiele wiem w tej sprawie. Być może będę dopiero za jakiś czas zajmowała się tym tematem. Mnie jednak na ten moment bardziej interesuje coś innego. Mianowicie dziwne tworzenie planów zagospodarowania przestrzennego. To jest temat rzeka w Białymstoku i myślę, że na kanwie tego, co się dzieje w Warszawie, śledczy powinni przyjrzeć się różnym uchwałom i decyzjom podejmowanym przez miejscowych urzędników. Dobrze by było, gdyby sprawdzili, jak to wygląda w naszym mieście.

Jak pewnie wielu czytelników zauważyło, chodzę praktycznie na każde posiedzenie Komisji Zagospodarowania Przestrzennego. Z jednej strony jest to moim obowiązkiem zawodowym, ale z drugiej strony naprawdę polecam takie posiedzenia każdemu, kto jest zainteresowany przyszłością Białegostoku. To na tej właśnie Komisji wypracowuje się plany i kierunki rozwoju, ale także tworzy się warunki do prowadzenia działalności gospodarczej różnych branż, wyznacza nowe szlaki komunikacyjne, obszary pod mieszkaniówkę, ochronę zabytków oraz całą masę rzeczy. I kiedy słucham sobie radnych, którzy opiniują różne plany przygotowane przez urzędników, jest to jeszcze znośna dyskusja. Dopytują o szczegóły, czasami o rzeczy mało istotne z punktu widzenia całości miasta, ale ważne dla niewielkiej akurat grupy mieszkańców, których taki plan dotyczy. Zupełnie inaczej jest, kiedy słucham urzędników, którzy taki plan przygotowali radnym do akceptacji.



Dlaczego inaczej? W każdym, ale to absolutnie każdym jednym przypadku przygotowanych planów, najpierw trzeba popatrzeć ma mapę i popatrzeć, co się znajduje w bezpośrednim sąsiedztwie. Odkąd zaczęłam uczestniczyć w tych posiedzeniach, pamiętam tylko jeden projekt uchwały planistycznej, który nie wzbudzał wątpliwości. To był plan dotyczący części osiedla Dojlidy, w którym miasto zdecydowało się zachować skrawki gruntów przeznaczonych na przemysł i produkcję. Wszystkie pozostałe projekty uchwał planistycznych przygotowanych przez białostocki magistrat nie były już tak jasne, klarowne i budziły wątpliwości. Zawsze było jeszcze to coś! A to coś było różne. Najczęściej mieliśmy do czynienia oczywiście z inwestycjami deweloperskimi, którym zawsze i w każdych okolicznościach należało się przyjrzeć nie dwa, nie pięć, a co najmniej sto razy.

Tak się bowiem składa, że niektórym, ale w sumie powtarzającym się tym samym  firmom deweloperskim, urzędnicy przygotowują za publiczne pieniądze infrastrukturę drogową, dojazdy, wjazdy i zjazdy. W innych miejscach uzbraja się działki pod inwestycje mieszkaniowe – także za publiczne pieniądze. Jeszcze gdzie indziej zabytki przestają być zabytkami, choć były nimi od dziesięcioleci. W kolejnych miejscach nagle zabudowa musi być wyższa, jeszcze w innych musi mieć dodatkowy parking, albo w kolejnym miejscu nagle potrzebna jest uliczka osiedlowa biegnąca po domach mieszkających tam ludzi, bo tak musi być i już. A dopiero później dziwnym trafem obok wystarają kolejne wieżowce. I to jeszcze większym dziwnym trafem, wieżowce zazwyczaj tych samych, lubianych przez magistrat, przedsiębiorców budowlanych.

Co ciekawe, deweloperka najlepiej sobie poczyna wszędzie tam, gdzie jednak nie ma uchwalonych planów miejscowych. Przedsiębiorcy występują o warunki zabudowy i szpecą miasto kolejnymi molochami, które najczęściej rujnują przestrzeń publiczną. Nie będę już pisała o tym jak wygląda fragment Legionowej do skrzyżowania z Kaczorowskiego, bo to jest zwykłym skandalem i zabójstwem dla oczu. Podobnie dzieje się także w innych rejonach miasta. W oczy rzuca się mocno chaos urbanistyczny i wciąż gołym okiem widoczne dziwne relacje pomiędzy niektórymi deweloperami czy innymi firmami z urzędnikami i to wcale nie najniższego szczebla.

Obecnie wciąż toczy się postępowanie prokuratorskie w sprawie na przykład Lipowej 41, której już nie ma. Zabytek został zburzony, bo właśnie to jedna z tych spraw, gdzie zabytek nagle przestał być zabytkiem, gdy deweloper się nim zainteresował. Być może śledczym trudno jest znaleźć dowody na te niejasne działania urzędników w tej sprawie. To, co oczywiste jest dla przeciętnego zjadacza chleba, musi znaleźć potwierdzenie w dowodach gromadzonych przez śledczych. Jeśli takich oczywistych i bezspornych dowodów nie znajdą, sprawa raczej rozejdzie się po kościach. Ale właśnie dlatego, że w Polsce trwa w tej chwili duża, a nawet bardzo duża dyskusja w sprawie szeroko pojętych nieruchomości, być może ktoś baczniej zechce przyjrzeć się temu, co się dzieje i w Białymstoku – przy planach miejscowych, przy handlu nieruchomościami i budowie infrastruktury na poszczególnych osiedlach.

Dość wspomnieć, że nie tak dawno przecież Miasto Białystok sprzedało grunty dla jednego z deweloperów niedaleko ulicy Młynowej i Cieszyńskiej. Zrobiło to, kiedy jeszcze trwają prace nad uchwaleniem planów zagospodarowania przestrzennego dla tej części osiedla. Sprzedano tereny handlowo-usługowe, a radnym urzędnicy przedkładają do przyjęcia zamianę gruntów na mieszkaniowe. Miasto podpiera się, że sprzedało grunty drożej o około 250 tys. złotych. Tyle, że za takie pieniądze w tej części miasta nie da się kupić ziemi pod budowę choćby maleńkiego domku jednorodzinnego. Ale papier wszystko przyjmie, także to, że ziemię sprzedano niewiele drożej. Więc w papierach jakby co, to gra. A, że ma się to nijak do logiki, gospodarności i w ogóle do ekonomii, to już jakby inna historia.

Efektem tego typu działań jest kompletna ruina przestrzeni publicznej. To, co się wybudowało, się nie zburzy. Prywatni przedsiębiorcy zbyt wiele pieniędzy wpakowali w swoje inwestycje mieszkaniowe i gdyby im kazano to wszystko zburzyć, co nie pasuje do otoczenia, to budżet miasta nie byłby w stanie wypłacić im odszkodowań pewnie nawet za dziesiątki lat. Urzędnicy odpowiedzialni za urbanistykę w mieście, pozwolili na taką dewastację przestrzeni publicznej pobierając w tym samym czasie swoje wynagrodzenia. A nam zostawili kompletny burdel architektoniczny. I tego burdelu posprzątać się nie da. Życzyłabym sobie, aby – skoro nie da się już posprzątać istniejącego burdelu – przynajmniej nie powstawał nowy tam, gdzie jeszcze jest porządek jako taki.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do