Zapraszamy do przeczytania recenzji naszej Czytelniczki Marii.
„Gdybym biedaczka nie była pisarką, pewnie zostałabym pierwszorzędnym kucharzem” tymi słowami rozpoczyna się kulinarna podróż z Lucy Maud Montgomery, autorką „Ani z Zielonego wzgórza”, której skrywany przez lata zeszyt z recepturami stał się źródłem inspiracji do wydania książki "Kuchnia z Zielonego Wzgórza. Przepisy L.M. Montgomery”.
Nie wszyscy wielbiciele „Ani z Zielonego Wzgórza” wiedzą bowiem, że jej autorka za życia była zarówno uznaną pisarką, jak i świetną kucharką. Prowadząc dom, jako zapracowana matka dwójki dzieci i żona pastora, w wolnych chwilach z przyjemnością oddawała się gotowaniu czerpiąc z tej czynności niesamowita radość.
"Mimo natłoku pracy pisarskiej uwielbiała gotować, zwłaszcza dla przyjemności, i niekiedy nie mogła się doczekać wolnego dnia pomocy domowej". Nie bez powodu w opisach jej powieści znaleźć można szczegółowy i obrazowy opis potraw , jakimi raczyli się jej bohaterowie jej książek.
Nie dziwi więc, że wśród przepisów ciotki Maud, jaką ją nazywają autorki wyboru Elanie i Kelly Crawford (kuzynki Lucy Maud Montgomery), znalazły się ulubione potrawy domowników, rarytasy podawane do popołudniowej herbatki i potrawy kojarzące się z dorastaniem na Zielonym Wzgórzu.
Książka to nie tylko przepisy ale też eseje o codziennym życiu dające wgląd w tło powstawania potraw. To raczej książka o jedzeniu, niż typowa kucharska. Przepisy, które otoczone są notatkami, uwagami i zdjęciami przykuwają uwagę. I nawet to, że do upieczenia tortu potrzeba 60 jaj nie stanowi dla nas żadnej przeszkody w wypróbowaniu innych, ciekawych przepisów.
Nasuwa się myśl, jak bardzo sytuacja geopolityczna wpływa na kuchnię! Jakże inna była to kuchnia od polskiej w tamtych latach... Przepisy są bardzo charakterystyczne dla wschodniej Kanady, ale co ważne, wykonalne w naszych polskich realiach.
Z zainteresowaniem przeczytałam książkę, chociaż styl języka autorek ma się nijak do żywego sposobu narracji Maud w jej książkach…W dzieciństwie zaczytywałam się w serii o Ani z Zielonego Wzgórza, gdzie nie brakowało opisów domowych smakołyków, konfitur, ciasteczek i ciast… Wyobrażałam sobie, jak wygląda dom Ani, jak żyją ludzie w Avonlea... Czytając „Kuchnię z Zielonego Wzgórza” cofnęłam się w ten magiczny czas i kilkakrotnie właśnie stamtąd zaczerpnęłam inspirację do wypieków. Zdążyłam już wypróbować przepisy na wyśmienite ciasteczka bostońskie (z orzechami i rodzynkami - po prostu wyśmienite!), ciasteczka imbirowe pani MacPherson oraz placek z jabłkami.
Właśnie kawałek tego ciasta przeniósł mnie na tradycyjną wieś na Wyspie Świętego Edwarda, gdzie życie toczy się powoli, każdy ma czas, żeby przystanąć i pogawędzić z przechodzącym znajomym, starsze panie wiedzą wszystko o życiu sąsiadów, a dzieci biegają całymi dniami na dworze…
Książka ta cofa nas we wspaniałe lata naszej młodości, kiedy zaczytane śledziłyśmy losy i poczynania szalonej, romantycznej Ani. Już tamte książki potrafiły nas zaciekawić i oderwać od szarej rzeczywistości. Pięknie wydana książka stanowi swego rodzaju powrót do "Zielonego Wzgórza" z jego urokami, zapachami, niepowtarzalną atmosferą. Nastrój uzyskany za pomocą szaty graficznej i staromodny sposób w jakim została wydana książka (twarda oprawa , kolorystyka, zdjęcia w sepii, ozdobna czcionka) nadają jej szczególny klimat. Inny świat, który dzięki tej wzruszającej i pachnącej przyprawami książce nie odchodzi w mroki niepamięci.
W tej niezwykłej książce, zilustrowanej rękopisami Lucy Maud Montgomery oraz archiwalnymi fotografiami rodzinnymi, coś dla siebie znajdą zarówno wielbiciele dobrej kuchni, jak i miłośnicy powieści słynnej, kanadyjskiej pisarki. Polecam tą książkę tym małym i dużym, którzy mają w sobie odrobinę romantyczności i chcą wrócić chociaż we wspomnieniach do lat dzieciństwa. Cudowna lektura dla kobiet w każdym wieku.
I wypróbowywać przepisy :D
Nic, tylko czytać :)