
Naprawdę od ponad 10 lat można było się już czegoś nauczyć. Przez tyle czasu dotarłaby podstawowa wiedza nawet do najbardziej zapóźnionego w rozwoju ucznia szkoły podstawowej. Ale nasze tuzy intelektu z magistratu jednak nie osiągnęły jeszcze poziomu takiego ucznia, więc wciąż serwują mieszkańcom gehennę komunikacyjną. Nie ogarnęli, że głupotą jest rozkopanie całego miasta w jednym czasie.
Wiozłam niedawno swoją mamę do szpitala, musiała pojechać na zabieg. Zdziwiła się, kiedy musiałam nadrabiać kilometrów w drodze na Dojlidy. Tak się złożyło, że tam z obydwu stron dojazd jest utrudniony. Kogo to obchodzi, że na Dojlidach znajduje się szpital i przychodnie, urzędy oraz cała masa innych podmiotów, do których człowiek musi jakoś się dostać. Baranowicka zapchana i ciężko się dostać przez ulicę Dojlidy Fabryczne. Ciołkowskiego… szkoda nawet mówić co tam się dzieje. No to jeszcze na dokładkę zaczął się remont Mickiewicza – żeby wszystkim było lżej. Można próbować objechać miasto trasą generalską – czyli przez Sulika, Baranowicką i skręcić w Plażową. Ale oczywiście nawet i na Sulika drogowcy nagle mają co robić. A ty durniu tylko stój na światłach sterowanych systemem, od którego bardziej przydatna jest nawet aplikacja na smartfony – ta do dojenia krowy.
Mama w szoku. – Jak Ty się dziecko tu w ogóle orientujesz? Ja już bym teraz w życiu nie wiedziała jak jechać gdziekolwiek. – Założę się, że to słowa nie tylko mojej mamy. Zresztą nie muszę się zakładać, bo znam takich wypowiedzi całe masy. Niedawno jedna z pań, z którą czasami współpracuję, musiała dotrzeć na zajęcia na basenie na Mazowieckiej. I tu kolejny zonk. Legionowa rozbebrana do rosołu. Kobietę podwiózł na zajęcia mąż, ale jak wrócić już nie wiedziała. Chciała iść na przystanek, ale który? Do domu trafiła wsiadając do przypadkowego autobusu. Miała szczęście.
Zresztą remont Legionowej to sam w sobie oddzielny temat do opisania. Bo przecież nikt nie wiedział, że na Skłodowskiej robią się godzinach szczytu zatory niemal aż do filharmonii na Podleśnej. Więc na dokładkę trzeba było od razu rozwalić dwa pasy i kopać nowe drogi. Jakby nie można było najpierw zrobić jednej strony ulicy, skończyć i rozpocząć prace po drugiej stronie. Pewnie usłyszę, że oczywiście się nie znam, że nie można było i że do zimy nikt nie zdąży. Pewnie się nie znam. Tylko remont Legionowej był zaplanowany jeszcze 2015 roku i pewne rzeczy od tego czasu można było już tak zorganizować, żeby ludziom nie włączał się instynkt mordercy, kiedy muszą stać, albo przeciskać się grom wie którędy w poszukiwaniu jakiegoś miejsca do zaparkowania albo jakiejkolwiek drogi dojazdowej.
Następny kwiatek to Trasa Niepodległości. Nie dość, że potrzebna jest na wrzód na tyłku, to skutecznie utrudnia życie tysiącom ludzi na największych sypialnianych osiedlach. Kto mieszka zwłaszcza na Starosielcach to wie, jak łatwo dojechać tam z pracy do domu. Tu zawalone, tam zatory i korki, jeszcze gdzie indziej zwężenie jezdni i kombinuj jak koń pod górę. W ogóle bez znaczenia jest zlokalizowanie MOPR-u na Klepackiej, do którego można teraz dojechać w zasadzie tylko przez tory wężykiem. W końcu wnioski na świadczenia rodzinne, które od sierpnia do grudnia składa całe miasto, to pikuś. Złożą się same, podobnie jak i wnioski na 500 plus. One także złożą się same bez konieczności wizyty w urzędzie.
Szkoda słów na taką bezmyślność. Bo naprawdę prace drogowe są potrzebne, ale wypadałoby je robić z głową, przewidując różne potrzeby ludzi, którzy muszą w określonym terminie dostać się w określone miejsca. Ale nie. W Białymstoku wiedzą najlepiej i nikt nawet nie powie: przepraszam, spieprzyliśmy, bo można było to zrobić lepiej. Prędzej kontynenty się połączą niż doczekamy choć jednego słowa przepraszam od kogokolwiek z magistratu.
Ale to nie koniec atrakcji w Białymstoku. Bo Trasa Niepodległości budowana jest także na Nowym Mieście. Tam skutecznie utrudnia życie mieszkańców, którzy mają kłopoty w dotarciu do kompleksu handlowego nieopodal ronda na Paderewskiego. Mają też dodatkowe atrakcje nawet kilka metrów od balkonów, gdzie kurz z budowy leci, że nie sposób okna otworzyć. Zwłaszcza latem było super. Super też jest dalej na wjeździe do Kleosina, bo sznury aut stoją z każdej strony i mega korzystnie wpływają na jakość powietrza w Białymstoku. Bomba! Bo jeszcze dalej w okolicach Księżyna leci kolejna budowa i tam również swoje trzeba odstać, żeby za chwilę postać jeszcze przy wjeździe na ulicę Wiadukt i Kawaleryjską.
Myślicie, że to koniec niespodzianek, jakie zafundowali nam urzędnicy? O nie! Zabawa będzie jeszcze lepsza. Bo z powodu budowy Trasy Niepodległości ciężko jest przejechać rondo na Kawaleryjskiej i jeszcze trudniej skrzyżowanie Ciołkowskiego ze Sławińskiego. Będzie więc jeszcze ciekawiej, bo za chwilę rozpocznie się przebudowa ulicy Wiosennej, która w czasie remontów przejmowała część ruchu właśnie z tej części miasta. No to już nie będzie. Drogowcy wkroczą tam lada moment i przejechać się nie da. Można próbować jechać dalej Ciołkowskiego, ale tam – jak pisałam wcześniej trwa remont, a następny na Mickiewicza. Game Over!
Wydawało mi się, że po niedawnych komentarzach i narzekaniach ludu pracującego w Białymstoku, komukolwiek w magistracie przemknęła jakaś myśl, że remonty trzeba planować z głową, a nie paraliżować ruch w każdym niemal kierunku. Istniejące rozwiązania drogowe plus kompletnie bezużyteczny system zarządzania ruchem i tak powodują masę komplikacji. Umiem docenić to, że Białystok ma dobre drogi i dobrze się po nich jeździ, ale tylko wówczas, kiedy światła w większości nie działają i nie trwają wszystkie możliwe remonty jednocześnie. A jeśli ktoś mi zechce wskazać, żebym zrobiła to lepiej – to informuję, nie jestem drogowcem, ani mi za to nie płacą. Za to ja płacę co miesiąc wystarczająco duże podatki, żeby w urzędzie miejskim zatrudnieni byli ludzie przynajmniej z dwiema szarymi komórkami mózgowymi. Obecnie mam poważne wątpliwości, czy tacy tam pracują.
Bo najlepiej jest rozbebrać całe miasto, rozkopać, gdzie to tylko możliwe, żeby prezydent przed kolejnymi wyborami zdążył pootwierać nowe drogi, mówiąc oczywiście – jak rozwija miasto. Nie! Nie rozwija! Betonuje i asfaltuje – to nie żaden rozwój. To wyłącznie poprawienie wizerunku i ewentualnego komfortu poruszania się, kiedy skończą się prace drogowe. Z rozwojem ma to tyle wspólnego co nowe żaluzje w gabinecie prezydenta. Na nic się zdadzą pokrętne tłumaczenia, że inaczej się nie dało. Nie da się to wyciągnąć otwartego parasola z tyłka. Zaplanować remonty z mózgiem się da, tylko trzeba chcieć i nie patrzeć na kalendarz wyborczy. Powiem, że na wielu już to zupełnie nie zadziała.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie