Ewa Szlachcic dała się poznać jako jeden z najbardziej świadomych, damskich głosów w naszym kraju. Brylowała w „The Voice of Poland”, o którym ma niekoniecznie wspaniałe zdanie. Nagrała płytę z zespołem Way No Way. Za chwilę ukaże się jej „solówka”. Na tę okoliczność odpytał ją Paweł Waliński.
Nowy materiał nie wychodzi pod szyldem Way No Way. Zdziwiłem się, bo brzmieliście bardzo dobrze...
W zespole, od początku miała miejsce dość duża rotacja kadrowa. Trzonem Way No Way jest Adam Marcinkowski. A ponieważ to ja i Adam piszemy piosenki – postanowiliśmy, że zespół będzie funkcjonował jako byt koncertowy, a album wydamy pod moim nazwiskiem. W nagraniach, z albumu Way No Way, poza Adamem udział bierze gitarzysta – Bartek Hołownia. Poza wspomnianą dwójką w projekcie „Wracam” – bo taki tytuł nosić będzie drugi album – biorą udział nowi muzycy, jak basista Pendofsky, perkusista Chris Aiken, czy akordeonista Paweł Janas.
Numery na poprzedniej płycie były świetne. Bardzo podobały mi się rozwiązania harmoniczne. Czy w tej kwestii coś się zmieni?
Kawałki na poprzedniej płycie wyszły spod pióra Adama. Dołożył się Marek Kubik – producent płyty. Główna różnica polega na tym, że materiał na płytę Way No Way kompletowaliśmy przez kilka lat. I to był materiał, który w dużej mierze powstał przed moim przyjściem do zespołu. Plus to, co zrobiliśmy razem i moje własne kompozycje. Zgraliśmy to potem koncertowo i weszliśmy do studia. Teraz inaczej – napisaliśmy utwory, weszliśmy do studia... Kawałki są też w innej konwencji, bo od tamtego materiału minęło aż pięć lat. Wydaje mi się, że punkt ciężkości został przekierowany na nietuzinkowe brzmienia: bębny afrykańskie, ultra nisko brzmiące gitary, akordeon, cymbałki, czy banjo.
Różnicę słychać. Tam było r"n"b i jazz, tu więcej jest... poezji śpiewanej, piosenki aktorskiej?
Mi się wydaje, że nasz nowy singiel, „Karuzela” jest totalnie popowy i zjadliwy. W dodatku w popularnej dziś konwencji – z ukulele, marimbą... Ale faktycznie, to nie jest „popik” do tańca. „Karuzela” niesie ciężar reprezentowania nowego zbioru utworów – a to wielka odpowiedzialność, bo musi spełniać wymagania stawiane m.in. przez radiostacje. Ale na płycie znajdą się również utwory cięższe i bardziej klimatyczne.
Wyłączacie z fanbase"u młodszych? Gówniarzy? Nie aspirujesz do słuchaczy Miley Cyrus, czy Beyoncé?
Sama już na pewno gówniarą nie jestem. Ale nie możemy porównywać muzyki „stąd” i „stamtąd”. Tam to są mega wielkie produkcje. Na piosenkę Beyoncé pracuje sztab ludzi. A tutaj ja piszę piosenkę i wchodzimy do studia… Odnośnie Miley Cyrus – czy potrafiłbyś zanucić choć jedną z jej piosenek? Odnoszę wrażenie, że jest to utalentowany twór celebrycki. Ja nie aspiruję do bycia jak osoby, które wyminiłeś. Choć Beyoncé cenię.
Gdzie jest Twój kawałek tortu na popowej scenie?
Nigdy nie planuję, że napiszę piosenkę w stylu Rihanny – taneczną – pójdziemy na parkiet i będzie ekstra. Próbuję przekazywać swoją wrażliwość. I całe życie grywałam z żywym zespołem, więc żywe dźwięki są dla mnie ważne. Nowa płyta będzie kontynuacją mego autorskiego „lotu”. Mam taki plan, by każdy miłośnik mojej twórczości mógł bez problemu określić, z której płyty jest dany utwór.
Jesteście po prostu za dobrzy, żeby grać prosty pop, co?
Po pierwszej płycie słyszeliśmy opinie, że nasza muzyka jest za trudna... Mieliśmy większe apetyty, niż komercyjne sukcesy. Z klepania po plecach, zagrania kilku koncertów, sprzedania tysiąca płyt, utrzymać się nie da. Nowa płyta jest prostsza. Co nie znaczy, że gorsza.
Zmieniamy temat: Voice of Poland Ci jakoś pomogło?
(śmiech) Pytanie mojego życia. To nie była nie wiadomo jaka trampolina. Problem tych programów jest taki, że promuje narybek. Ludzi zdolnych, ale jeszcze nie gotowych. Na programie na pewno skorzystałam, bo idzie za nim jakaś rozpoznawalność. Być może łatwiej było o informację medialną, np. na temat nowej piosenki. Chwilowo zwiększyła się liczba koncertów. Program wykorzystałam do wydania albumu z Way No Way. I to mi dał „Voice of Poland”. Ale większość programowego „fejmu” zaczyna się i kończy na okresie emisji programu. Potem wchodzi kolejne show i masz kolejne „gwiazdki”... A ludzie głosują… i zapominają.
A jak to wygląda od kuchni?
Trzeba zrozumieć, że jest program, potem chwilowy splendor, czasami płyta, a nawet większa wytwórnia. I nie ma co się oszukiwać, ta ma swój pomysł na podanie danej osoby ludziom. Zasady są jasne. Gorzej, że płyty zwycięzców nie wychodzą, albo wychodzą z opóźnieniem, niekoniecznie wg „widzi mi się” artysty. Gdzie to utyka? Między wolnością artystyczną a wytwórnią?
Robiłaś już artystycznie niejedno. Czego można się po Tobie spodziewać w przyszłości?
Ciężko zamykać się w jednej dziedzinie. Trzeba być otwartym. Od dwóch lat stawiam kroki na klubowej scenie. To jest dla mnie nowy, nieodkryty świat, w którym przewodnikiem jest Matt Kowalsky (lider Future Folk). Utwór „Jutro” był swojego rodzaju kompromisem między naszymi oczekiwaniami. Teraz pracujemy nad kolejnymi, opartymi na braku kompromisu. Co z tego wyjdzie? Sama jestem ciekawa..
Nie za ambitnie podchodzicie? Żyjemy w kraju, gdzie laury zbiera Donatan – strasznie prostacki – a Boys sprzedają dwa miliony kopii albumu. Nie masz wrażenia, że to jest zbyt chamski kraj na Twoje rozumienie popu?
Wierzę, że dużo się zmienia. Przeszliśmy wiele mód. Na didżejów, elektronikę. Głód grania za żywo wraca. Każdy gatunek ma swojego słuchacza. Może to nie będzie mainstream o jakim mówisz – miliony sprzedanych płyt, ale wierzę, że każdy gatunek znajdzie swojego odbiorcę… Warto poszukiwać.
Komentarze opinie