Reklama

Zamknij się... knajpo

13/07/2013 18:00
Tak sobie myślę – właśnie zamknięto Cabaret, jedno z miejsc mocniej wpisanych w białostocką klubową mapę. Lokal istniał na tyle długo, że większość lokalsów ma w zanadrzu co najmniej jedną związaną z nim anegdotkę. Ale nic nie trwa wiecznie.

Problem jednak gdzie indziej. Nie jest to rzecz typowo białostocka, bo i w innych częściach kraju co raz to z miejskich pejzaży znikają lokale. Przeciwnie – znikanie owych odbywa się z definicji. W "Warszaffce" na przykład mówi się, że lokal ma szansę przetrwać maksymalnie dwa lata – później absolutnie się już wszystkim nudzi i należy albo dokonać strategicznej refasonacji, albo zamknąć go i szukać szczęście gdzie indziej.

Rzeczywistość ten sąd weryfikuje. Nieraz zdarza się, że lokale trwają dłużej, niż dwulatka. Ale to odosobnione przypadki. Że Białystok to nie Warszawa – można by spodziewać się, że klientela będzie tu bardziej zachowawcza, będzie mocniej cenić przyzwyczajenie. Nic bardziej mylnego. I tu lokale mają konkretny, niedługi termin przydatności do spożycia (nie spożywamy ich, a w nich). Cabaret na tym tle był jednym z chwalebnych wyjątków.

Padł z powodu długów. Co skłania do rozkminki, że oto albo właściciele byli wyjątkowo niegospodarni. Albo wysokość czynszów w centrum Białegostoku jest skandaliczna. Albo – co najbardziej prawdopodobne – problemem jest niska frekwencja, a w przypadku frekwencji zrealizowanej, niskie spożycie, albo spożycie wybiórcze. Bo inna wszak marża na kuflu piwa, a inna na kubku kakao.

Ale w takim razie, skoro jest aż tak źle, że lokale padają, dlaczego w centrum naszego miasta w piątkowy, albo sobotni wieczór nie da się nigdzie wcisnąć nawet łebka od szpilki? Dlaczego miejsca wypada rezerwować z wyprzedzeniem i skąd w lokalach taki niesaowity tłok? Figuranci? Statyści, z wyrachowaniem najmowani przez właścicieli lokali, co by stworzyć wrażenie, że oto bardziej ich przybytek modnym jest od innych? A może po prostu stare dobre szpiegi z krainy deszczowcóew? Serio. Spróbujcie bez wcześniejszych starań usadzić się w weekend w centrum (pomijam moment "ogródkowy" – kiedy ex definitione przestrzeni do siedzenia jest więcej). Spróbujcie uprawiać pubbing – to jest zmieniać lokale po jednostkowym spożyciu w każdym z nich. To se ne da! Więc skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle?

Bo w tygodniu nie ma ruchu. Bo Białystok to miasto studenckie, więc może i ciekawe, ale żacy to biedota. Otóż nie. W tygodniu ruch bywa całkiem niezły, a żacy w dzisiejszych czasach zwykle pracują, co sprawia, że mają złocisza. A przecież nie na spłatę kredytów go wydadzą, ale na szaleństwa. Może to lokalsi są więc biedni? No ale zdarzają się widoki - jak ekipa ludzi przed dwudziestką podjeżdżająca fajnymi brykami pod nie taki wcale tani lokal sushi i zamawiająca połowę karty. A zakładam że nie wszyscy są dziećmi lokalnych polityków, albo potomstwem miliarderów z Dubhaju, którzy akurat jakoś trafili na Lipową. Jaki jest więc powód i gdzie jest problem?

Może za dużo tych knajp? Ale jak za dużo, skoro nigdzie nie można się wcisnąć? Może marże za niskie? Ale jak za niskie, skoro ceny niewiele ustępują warszawskim? Czynsze za wysokie? Tu nie zweryfikuje, w kieszeń i gardło nikomu nie zaglądam, ale też domyślam się, że tutaj taniej lokal nająć, niż gdzieś na Trakcie Królewskim. Brak turystów? Flądra nieświeża? Mało jodu w powietrzu? Jeden bies raczy wiedzieć.

Inna rzecz mnie z kolei źli, mierzi i na grzbiet mi ciary sprowadza. Fakt, że w Białymstoku nadal jeszcze większość knajp jest na jeden kopyt. Są dla każdego, a zatem dla nikogo. Brakuje im jednoznacznej identyfikacji. Brakuje charakteru. Jedyne co może wiązać daną grupę z danym miejscem to kwestie logistyczne (jest blisko miejsca: pracy/zamieszkania/uczelni), albo towarzyskie (znam tam barmana, a tu mam po znajomości zniżkę). I jasne, że nie każdemu pasować będzie knajpa hawajska. Jasne, że nie każdy tańczy do klasycznego country w stylu Conwaya Tweety"ego. Jasne, że kilka nieśmiałych prób wyjścia poza format "miejsca do publicznego picia" alkoholu jest. Ale nadal: brak nam knajp tematycznych. Brak miejsc, gdzie zawsze można by liczyć na określony klimat tak muzyczny, jak i ludzki. Wszędzie wszystko przypadkowe, bo ma akurat barman fazę na ejtisy, a kto akurat najdzie, to – ponownie – jeden bies raczy wiedzieć.

Jasne, że rynek nie jest ogromny. Jasne, że Białystok to nie Emiraty Arabskie. Ale w wojewódzkim, uniwersyteckim mieście wypadałoby mieć jedną knajpę dla metalowców, melinę dla wielbicieli gier rpg, klub gdzie pokazują się młode kapele reprezentujący gitarową scenę niezależną. A tak, skoro nie wiadomo na kogo się trafi, przy jakiej muzyce człowiek będzie się bawił, to i faktycznie się nie chce do tej knajpy iść. I tu może właśnie największy problem.

(Paweł Waliński)

 
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do