
Tadeusz Truskolaski powinien zadbać o to, aby w urzędzie miejskim pracowali ludzie choć odrobinę kompetentni, skoro już otrzymują wynagrodzenia płacone przez mieszkańców Białegostoku. Poziom, jaki reprezentują przy załatwianiu niektórych problemów mieszkańców, którzy im płacą za pracę, jest po prostu żenujący. A przynajmniej taki pokazali przy rozwiązaniu problemu, który istnieje od ponad 6 lat, czyli dziki spacerujące po osiedlach mieszkaniowych.
Problem z dzikami wchodzącymi na prywatne posesje i na osiedla mieszkaniowe istnieje co najmniej od 6 lat. A przynajmniej nam wiadomo jest o tych sześciu latach, bo od ponad sześciu lat istnieje nasza redakcja. I przez ten czas nie dało się rozwiązać problemu, chociaż prosili o to mieszkańcy i radni. W każdym razie problem ten jest bardzo dobrze znany jednej z mieszkanek osiedla Zawady, która od wielu lat walczy z urzędnikami o to, aby zajęli się wchodzącymi na jej posesję dzikami. Urzędnicy się zajęli sprawą i…
- Nauczyłam się już wydawania specjalnych odgłosów, żeby przestraszyć dziki. Nie wiem jak długo będzie to skutkowało. W urzędzie polecono mi, żebym kupiła broń hukową i to w zasadzie wszystko, co można zrobić – mówiła już kilka lat temu, i nam, i radnym, i urzędnikom Anna Mazurkiewicz, mieszkanka osiedla Zawady.
Do dziś sytuacja nie uległa zmianie, a przynajmniej w tym sensie, że dziki jak wchodziły, tak wchodzą. Między innymi z tych powodów radny Henryk Dębowski zwracał się do prezydenta Białegostoku z interpelacją, aby na terenie miasta ustawić odłownie dzików, tak jak zrobiły to inne miasta w Polsce. I prezydent problem rozwiązał w styczniu tego roku. Oczywiście w sposób standardowy dla reszty super profesjonalnej ekipy urzędowej ze Słonimskiej. Bo prezydent w zasadzie stwierdził, że dzik spacerujący gdziekolwiek po Białymstoku, nie może być odłowiony, tylko będzie musiał w spokoju poczekać, aż wydana zostanie decyzja o jego odstrzale.
Z tym, że dziki jakoś nie bardzo chciały posłuchać rad Tadeusza Truskolaskiego i jak spacerowały po mieście, tak spacerują. I wcale nie czekają grzecznie na decyzję o swoim odstrzale. Zatem pojawiła się interpelacja ponowna radnego Henryka Dębowskiego. I kolejny raz odpowiedź z kierownictwa magistratu trzyma ten sam poziom, co poprzednie rozwiązania i pomysły odnośnie dzików. Otóż po kilku latach trwania tego samego problemu z dzikami, tematem zajmą się radni wojewódzcy.
„Gmina Białystok, jako jednostka samorządu terytorialnego, zgodnie z obowiązującymi przepisami nie może podjąć żadnych działań, związanych z regularnym odłowem zwierząt na terenie zabudowanym. W tym stanie rzeczy podjęto decyzję, po wspólnym posiedzeniu Miejskiego Zespołu Zarządzania Kryzysowego oraz Komisji bezpieczeństwa i porządku o złożeniu wniosku do Sejmiku Województwa Podlaskiego o określenie w drodze uchwały, miejsc, warunków czasu i sposobu ograniczenia populacji dzikich zwierząt – dzików” – i takiego czegoś nie wstydził się podpisać swoim nazwiskiem z upoważnienia prezydenta Białegostoku sekretarz Miasta Krzysztof Karpieszuk.
Tragiczne jest to, że po ponad sześciu latach właśnie to działanie jest pierwszym sensownym działaniem białostockiego magistratu w sprawie dzików. Powstaje zatem pytanie, dlaczego prezydent i urzędnicy czekali sześć lat na wystąpienie z wnioskiem o to, żeby Sejmik Województwa Podlaskiego podjął uchwałę, która pozwoli odławiać dziki lub inną dziką zwierzynę z terenów zabudowanych. Patrząc zaś realnie na tempo działań urzędników, to skoro wystosowanie jednego wniosku zajęło ponad sześć lat, strach pomyśleć ile zajmie ustawienie odłowni lub zorganizowanie odławiania dzików, kiedy Sejmik wyda już stosowne pozwolenie.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: He&She Fotografia)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie