
Mija rok od tak zwanego marszu równości, który przeszedł ulicami Białegostoku po raz pierwszy. Z tej okazji w kilku miejscach naszego miasta pojawiły się billboardy z „tęczowymi hasłami”, odbyła się także projekcja filmu przypominającego wydarzenia sprzed roku. Jest także kolejny raz krytyka działań tęczowych aktywistów i sprzeciw wobec działań aktywistów środowisk LGBT. Czyli nic się nie zmieniło.
Prawie rok temu ulicami Białegostoku przeszedł po raz pierwszy tak zwany marsz równości. W zasadzie cały czas zastanawiam się dlaczego nazywany jest marszem równości, skoro wiadomo jest, że w kontekście środowisk LGBT równości nie ma, nie było i nie będzie. I nie dlatego, że ktoś tym ludziom odbiera prawa, bo tak nie jest. Mają dokładnie takie same prawa, jak reszta ludzi zrzeszonych w różnego rodzaju inicjatywach oraz organizacjach i tych niezrzeszonych. Nierówność zaś polega na tym, że ludzi ze środowisk LGBT jest mniej i będzie mniej, zawsze. Tak jest w Polsce, tak jest w każdym kraju na świecie.
Z jakiegoś powodu środowiska lewicowe uznały, że trzeba walczyć o wyimaginowane prawa osób homoseksualnych, transpłciowych i innych… do czegoś. Bo w zasadzie nie wiem do czego. Domagają się możliwości zawierania związków małżeńskich jednopłciowych? Adopcji dzieci? Dziś polska Konstytucja, niezmieniana od 1997 roku, takich możliwości nie daje. Dlaczego te środowiska nie protestowały ponad 30 lat temu, kiedy przyjmowane były takie, a nie inne zapisy? Nie wiem. Ale to wtedy, a nie teraz, trzeba było wychodzić ze swoimi postulatami. Dziś żadna formacja polityczna nie ma wymaganej większości, aby to zmienić.
Ze strony działaczy środowisk LGBT słyszę, że jest nierówność, że trzeba solidaryzować się z osobami, jak to określają, nieheteronormatywnymi, które mogą doświadczać wykluczenia, że trzeba uświadamiać wszystkim, że takie osoby nie znikają, bo są w społeczeństwie. Serio? Cóż za odkrycie?! Zawsze takie osoby były, są i będą. I w Polsce takie osoby nigdy nie były szykanowane, ani karane za swoją orientację, wybory, czy styl życia. W przeciwieństwie do krajów cywilizowanej ponoć zachodniej Europy. Ale zastanawiam się na czym to rzekome jednak w Polsce wykluczenie polega? Żadna z organizacji działających przy lub w środowiskach LGBT, nie podaje żadnych danych o tym, ile osób zostało eksmitowanych na bruk z powodu swojej orientacji, ile osób zostało wyrzuconych z pracy z tego powodu, ile osób zostało zatrzymanych lub aresztowanych z powodu swojej orientacji, czy nawet, ilu osobom o takiej orientacji odmówiono usług choćby gastronomicznych, stolarskich, hydraulicznych lub dowolnych innych.
Może jest tak, że nie ma takich danych, bo nikt takich badań po prostu nie robił. Ale moim zdaniem nie ma takich danych, bo problem w rzeczywistości nie istnieje. Na hasłach o jakichś prawach wypłynęła partia Razem, która albo z braku pomysłów na działanie, albo z powodu słabego przygotowania do działania jej własnych członków, postanowiła zająć się rozwiązywaniem nieistniejących problemów. Ale za to takich, które były łatwe do „sprzedania” z uwagi na nośne hasła o walce o jakieś prawa, których ponoć część społeczeństwa nie ma.
O jakim wykluczeniu jest w ogóle mowa, skoro osoby ewidentnie kojarzone ze środowiskiem LGBT mogły bez żadnego problemu kandydować w wyborach na prezydenta Polski, a zastępca prezydenta w stolicy kraju również jest osobą homoseksualną i nikt z tego powodu nie protestuje, aby zniknęła. Rzecznikiem formacji politycznej i posłanką Lewicy jest w Polsce osoba biseksualna i również nikt z tego powodu nie odbiera jej ani głosu, ani nie nawołuje do tego, by usunęła się w cień. O co w ogóle zatem chodzi? I w czym jest faktycznie problem?
Moim zdaniem tylko w tym, żeby problem sztucznie istniał. Oto w Białymstoku zorganizowano jakiś pokaz filmowy o pierwszym marszu tak zwanej równości sprzed roku. Pojawiły się także bilbordy z tęczowymi hasłami, jakby faktycznie były komuś i do czegoś potrzebne. W moim odczuciu są, ale nie z powodu haseł, a raczej z tego, że mają grafikę ewidentnie nawiązującą do partii Razem, która sama ma poważne kłopoty wizerunkowe w związku z ujawnionymi niedawno ogromnymi pensjami wypłacanymi członkom zarządu tej partii. Czy to ma odwrócić uwagę od tych właśnie spraw? Być może, nie wiem.
Ale wiem na pewno, że po roku od tak zwanego marszu równości w Białymstoku nie zmieniło się absolutnie nic. Środowiska LGBT nie przekonały znaczącej społeczności do swoich postulatów, które są w rzeczywistości pustymi hasłami, nie mającymi oparcia w niczym. Bo jak pisałam wyżej, nie ma żadnych badań potwierdzających jakiekolwiek wykluczenie osób homoseksualnych z życia społecznego w żadnej dziedzinie. Środowiska narodowe i patriotyczne, tak samo, jak rok temu, sprzeciwiają się propagandzie tęczowych środowisk i to też się nie zmieni. Ale najbardziej nie rozumiem, dlaczego do Białegostoku zwożono aktywistów z całej Polski, żeby marsz nie liczył kilkunastu, czy najwyżej kilkudziesięciu osób – bo tyle realnie poszłoby w tym marszu rok temu. Czy jest sens dla takiej garstki ludzi organizować tego rodzaju wydarzenia? Na dodatek, kiedy żadna krzywda się im realnie nie dzieje?
Po co wyciągać i przypominać marsz sprzed roku, na który zwieziono aktywistów z całej Polski, których większość społeczności Białegostoku po prostu nie chciała? Dla zdecydowanej większości ludzi, którzy sprzeciwiali się temu marszowi, nie chodziło o odmawianie prawa do funkcjonowania w naszej społeczności osób homoseksualnych, biseksualnych, transpłciowych czy innych. Ci ludzie sprzeciwiali się przede wszystkim propagandzie głoszonej przez środowiska tęczowe i lewicowe. Propagandzie, która w zderzeniu z realnymi faktami zwyczajnie nie daje rady. Bo jeszcze raz podkreślę, nie ma żadnych danych odnośnie utraty zatrudnienia, odmowy obsługi w urzędzie czy zakładzie usługowym, w restauracji, nie ma żadnych danych odnośnie eksmisji, czy pozbawiania możliwości zajmowania jakichkolwiek stanowisk dla osób ze środowisk utożsamianych z LGBT.
Po co zatem to wszystko? Nie wiem. Ale wiem, że niczego to po roku nie zmieniło i w perspektywie kolejnych lat też nic nie zmieni. A nie zmieni dlatego, że problem wykluczenia osób ze środowisk LGBT nie istnieje w żadnej dziedzinie. I powtarzanie tego nawet tysiące razy, że jest inaczej, też tego nie zmieni, bo fakty są takie, jak je opisałam powyżej. Nie sądzę jednak, że powtarzanie pustych haseł, nie popartych żadnymi faktami przez tęczowych aktywistów ustąpi. Zbijają na tym zbyt cenny dla nich swój kapitał polityczny.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: podlaska.policja.gov.pl)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie