
Około 2,5 miliona złotych odszkodowania najprawdopodobniej trzeba będzie zapłacić prywatnemu przedsiębiorcy z Białegostoku za to, że nie będzie mógł zrealizować swojej inwestycji zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Radni zdecydowali, że mieszkańców Białegostoku stać na takie wypłaty, choć to oni sami powinni się uderzyć w pierś wraz z miejskimi urzędnikami. Gdyby nie ich wspólne, nieodpowiedzialne decyzje, te miliony zostałyby w kasie miasta.
Niestety, Białystok nie ma szczęścia do ludzi myślących, którzy reprezentować mają interesy mieszkańców. Wobec takich decyzji, jakie czasami zapadają podczas sesji Rady Miasta, a także jakie wychodzą z białostockiego magistratu, trudno zgadnąć, czyje właściwie interesy reprezentują – bo na pewno nie mieszkańców. Dzięki na przykład ostatniemu głosowaniu w sprawie planów miejscowych na osiedlu Antoniuk, białostoczanie najprawdopodobniej będą musieli z własnych kieszeni zapłacić koło 2,5 miliona złotych odszkodowania prywatnemu przedsiębiorcy. Ale ani radni, ani urzędnicy nie wyłożą własnych pieniędzy na ten cel, mimo że to oni doprowadzili do takiej sytuacji.
Sytuacja przedstawia się następująco. Przedsiębiorca budowalny z Białegostoku posiada grunty przy ulicy Antoniowskiej i kilka lat temu otrzymał z magistratu decyzję pozwalającą na realizację bloku mieszkalnego, wielorodzinnego, na swoich gruntach. Bardzo szybko urzędnicy zorientowali się, że w tym miejscu przydałby się plan miejscowy, który wykluczy możliwość budowania takiego bloku. I mimo, że białostocki przedsiębiorca miał na ręku decyzję o warunkach zabudowy i mógł zacząć powoli realizację swojej inwestycji, to ci sami urzędnicy, którzy wydali decyzję, przygotowali jednak uchwałę planistyczną, która w tym miejscu nie pozwalała na taką zabudowę, o jakiej mowa była w decyzji. I taki plan przegłosowali radni poprzedniej kadencji, uznając że przedsiębiorca jakoś to pewnie przełknie.
Białostocki przedsiębiorca nie przełknął, ponieważ stracił na tych zmianach znaczną sumę pieniędzy. W końcu nie po to inwestował w zakup gruntu, dokumentację projektową, architektów oraz inne prace, żeby nie móc zrealizować działań, z których się utrzymuje i zatrudnia setki pracowników. Poszedł zatem ze sprawą do sądu. W międzyczasie w urzędzie miejskim urzędników zaczęły oblewać zimne poty, bo w grę wchodziło bardzo wysokie odszkodowanie. Chodzi o około 2,5 miliona złotych, które trzeba będzie skądś wziąć. Mimo, że to urzędnicy mieli problem, to jednak to przedsiębiorca budowlany zaczął szukać możliwości polubownego załatwienia sprawy. Zawiesił więc trwające w sądzie cywilnym postępowanie i przystąpił do rozmów z Miastem. Negocjacje i ustalenia warunków ugody trwały bardzo długo, czego efektem był przedłożony w poniedziałek (30 października) radnym projekt nowej uchwały planistycznej, który porządkował sprawy zabudowy i to bez konieczności wypłaty odszkodowania.
- Nasza propozycja była już zaproponowana w 2011 roku odnośnie zabudowy tego kwartału. Nie jesteśmy zachwyceni, że ta zabudowa ma być większa. Ale uznaliśmy, że tu trzeba wyważyć te wszystkie interesy, bo na tak wysokie odszkodowanie należy jakoś zareagować. Dlatego staraliśmy się zminimalizować skutki tego, co i tak miałoby nastąpić, więc zwiększamy zabudowę, ale w sposób najmniej wpływający negatywnie na to miejsce – wyjaśniała radnym szefowa Departamentu Urbanistyki – Agnieszka Rzosińska.
- Dziś musimy mówić nie o tym czy dopuścić ten teren do zabudowy, bo on został do tej zabudowy dopuszczony. Natomiast rozmawiamy o zmianie planu i w sytuacji, gdy ten teren jest dopuszczony do zabudowy, to istotniejszą dla nas kwestią do ochrony jest to, ażeby nie zbliżać się do rzeki, czy też uzyskać pewne elementy, które spowodują, że ta zabudowa będzie czy to w postaci kubaturowej, czy podziemnej, to będzie kontrolowana przez nas. I czy to nie będzie istotniejsze niż ten parametr w postaci wysokości. To jest sedno tej ugody, na którą zdecydowaliśmy się, żeby nie płacić odszkodowań – tłumaczył też radnym zastępca prezydenta Adam Poliński.
Radni najwięcej wątpliwości mieli właśnie odnośnie parametru wysokości zabudowy i miejsc do parkowania. Radny PO – Maciej Biernacki chciał, żeby zwiększyć wskaźnik parkowania, bo martwił się, że mieszkańcy nowego bloku będą parkować gdzie indziej. W tym względzie wtórował mu radny PiS – Sebastian Putra. Pojawiły się także wątpliwości związane z zabudową w pobliżu rzeki Białej. Ale właśnie po to na fragmencie urzędnicy pozwolili na zabudowę do 50 metrów, aby odsunąć ją od rzeki. Opowiadał o tym szczegółowo i zastępca prezydenta, i szefowa Departamentu Urbanistyki. Na próżno.
Radni uznali, że wiedzą lepiej, a już zupełnie najlepiej to będzie zerwać warunki ugody z przedsiębiorcą budowalnym zawarte w projekcie uchwały planistycznej. Nikomu nie przyszło do głowy sprawdzenie wskaźnika miejsc parkingowych w okolicy. Bo tak się składa, że jest on taki sam, jaki proponowali urzędnicy białostockiemu przedsiębiorcy budowlanemu. Radni zrobili po swojemu. W efekcie przegłosowali możliwość wzniesienia zabudowy wielorodzinnej dopuszczającej miejscami wysokość do 50 metrów, ale zawyżeniem wskaźnika miejsc postojowych zerwali nieformalne warunki ugody. W związku z czym z budżetu miasta najprawdopodobniej trzeba będzie teraz wypłacić około 2,5 miliona złotych odszkodowania. No i w taki oto sposób „poprawili” to, co zepsuli ich poprzednicy w Radzie Miasta kilka lat temu.
- Cieszyłem się, kiedy prezes przychylił się do mojej propozycji podjęcia negocjacji z Miastem Białystok, choć dodam, że długo nie trzeba go było do tego przekonywać. Uważam, że trzeba dbać o pieniądze białostoczan i jeśli można załatwić coś polubownie, to warto z tych możliwości skorzystać. Tym bardziej, że w mojej ocenie Miasto tę sprawę najprawdopodobniej przegra w sądzie. Radni zdecydowali jednak inaczej – komentuje naszej redakcji Artur Kosicki, który zna się prywatnie z prezesem Jaz-Budu i przekonywał go do podjęcia negocjacji w tej konkretnej sprawie.
Sam prezes na razie nie skomentował decyzji radnych, ani tego, co zamierza zrobić w tej sytuacji. Wieloletnie negocjacje i pieczołowicie ustalane warunki ugody zostały przekreślone jednym podniesieniem rąk przez radnych, którzy nie stanęli na wysokości zadania. Swoimi głosami pozwolili na budowę bloku wysokiego na 50 metrów i jeszcze narazili mieszkańców Białegostoku na konieczność wypłaty odszkodowania przedsiębiorcy budowlanemu w wysokości około 2,5 miliona złotych.
- Musimy dzisiaj zadbać o los mieszkańców, a nie o interes dewelopera. I ja dzisiaj stwierdzam, że ja nie chcę żyć w Białymstoku, który będzie żył pod dyktando dewelopera, a milion złotych, jeśli przyjdzie nam je zapłacić, jest ceną, którą jestem z budżetu miasta poświęcić – powiedział radny Platformy Obywatelskiej Maciej Biernacki.
Poświęcił, ale nie swoje, tylko wszystkich mieszkańców Białegostoku. I w tym przypadku nie chodzi tyle o interes dewelopera, co o niewłaściwe decyzje miejskich urzędników i radnych. Gdyby nie ich decyzje podjęte kilka lat temu, nie byłoby zupełnie żadnego problemu w tym miejscu, ponieważ deweloper sam sobie nie wydał żadnej decyzji, ani planów tym bardziej nie uchwalał.
Teraz dzięki decyzji radnych, na czele z radnym Biernackim, który o przyjętą poprawkę w uchwale walczył najbardziej, będzie i zabudowa na 50 metrów w górę i najprawdopodobniej konieczność wypłaty ogromnego odszkodowania. Mieszkańcy Białegostoku mogą podziękować za to następującym radnym: Annie Augustyn (Komitet TT), Maciejowi Biernackiemu (PO), Markowi Chojnowskiemu (PiS), Markowi Jerzemu Chojnowskiemu (PO), Jarosławowi Grodzkiemu (Komitet TT), Tomaszowi Janczyło (PO), Wojciechowi Koronkiewiczowi (SLD), Konradowi Masztalerzowi (Komitet TT), Sławomirowi Nazarukowi (PO), Stefanowi Nikiciukowi (PO), Sebastianowi Putrze (PiS), Katarzynie Todorczuk (Komitet TT) i Dariuszowi Wasilewskiemu (niezrzeszony). Mogą podziękować również Pawłowi Myszkowskiemu (PiS) i Agnieszce Rzeszewskiej (PiS), którzy wstrzymując się od głosu dołączyli do grona radnych przeciwnych polubownemu załatwieniu sprawy odszkodowania.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: BI-Foto)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie