To zadziwiające jak działające szare komórki mogą nagle umrzeć wszystkie w jednej chwili. Wystarczy tylko zatrudnić się w urzędzie. Nie ma przy tym znaczenia jaki to urząd, komórki umierają wszystkie naraz. Ta dziwna przypadłość utrzymuje się przez cały okres pracy w urzędzie.
Chyba tylko taką przypadłością można wytłumaczyć pomysł, jaki serwuje nam chociażby Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Oto urzędnicy doszli do genialnego wniosku, że na przykład autor muzyki lub filmu straci dochód, jeśli kupioną płytę zechcemy odsłuchać na innym nośniku. Jak? No bardzo prosto. Bo na papierze nawet i takie rzeczy da się uzasadnić. Jeśli brakuje pieniędzy w budżecie, każdy pomysł jest dobry, by tę kasę znaleźć w naszych kieszeniach.
Cały problem dotyczy tak zwanej opłaty reprograficznej. Tym określeniem nazwano pomysł wyciągania pieniędzy z naszych kieszeni. Jakiś czas temu urzędnicy wpadli na pomysł, żeby każdy kto posiada laptop, tablet lub smartfon musiał zapłacić taką opłatę za ewentualne odsłuchiwanie utworów lub oglądanie filmów. Ministerstwo i ZAiKS twierdzą, że korzystanie z dzieł w ramach tzw. dozwolonego użytku przynosi artystom straty. Warto pamiętać, że opłata reprograficzna ma wyrównywać straty właśnie z prywatnego kopiowania, a nie z piractwa.
Czyli, jeśli ktoś legalnie kupi sobie płytę z filmem lub muzyką i zechce sobie odtworzyć na domowym urządzeniu, albo w laptopie, to oznacza, że autor od razu ponosi straty. Jak? Ano tak, że licencja przy zakupie zabrania kopiowania zawartości na inny nośnik. Ale to by oznaczało, że autor też poniósłby straty, kiedy takiej muzyki słuchalibyśmy w gronie znajomych, albo oglądali film z żoną lub mężem. To akurat ministerstwu nie przeszkadza. Skoro myślenie się wyłącza, włącza się klepanie formułek prawnych, które w tym przypadku odnoszą się do bezprawnego działania.
- No kogoś chyba nieźle już pogrzało. To jak ja sobie kupię płytę, i jak będę chciał jej posłuchać kiedy spaceruję to co? Mam zabrać ze sobą wieżę stereo? Czy o co tu chodzi? – dziwi się Sylwester Dąbrowski.
- Pozamieniałam sobie na mp3 zbitek z moich ulubionych płyt i słucham sobie w samochodzie, albo na słuchawkach ze smartfona. I za to mam płacić, bo ktoś na tym traci? Nie powiem lepiej nic więcej, bo same brzydkie wyrazy mi do głowy przychodzą – komentuje Aleksandra Nikołajuk.
Jedno jest pewne urzędnicy na razie nie podjęli decyzji o wprowadzeniu opłaty reprograficznej. Ale z pływem kolejnych tygodni, widać wyraźnie, że pomysł chce wcielić w życie ministerstwo kultury. Powstaje tylko pytanie, po co kupujemy płytę na własny użytek, skoro nie możemy jej właściwie użytkować?
Komentarze opinie