
Białystok mekką festiwali muzycznych nigdy nie był. Nie ma tradycji godnych Sopotu, Opola czy Kołobrzegu. Przez wiele lat jedyną imprezą, która u nas się odbywała było „Raz do roku w Białymstoku”, którego już sama nazwa coś o kondycji festiwali białostockich mówiła. Sytuacja się zmienia. I to dynamicznie.
Doskonale, że funkcjonują przeglądy podkreślające specyfikę geograficzno-etniczną regionu. Wspaniale, że komuś chce się organizować imprezy większe, ociekające wręcz gwiazdami (nawet, jeśli niekoniecznie pierwszej świeżości), jak „Pozytywne wibracje”.
Fajnie, że do Białegostoku zawitał niedawno festiwal „Up to Date”. Czyli: teoretycznie jest nieźle, ale moim zdaniem niekoniecznie tędy droga. Mimo że niepozorny – sukcesem pod pewnym względem – był folkowy „Op!era Folk Festiwal” . Dlaczego to? A dlatego, że pokazując publiczności zespoły pokroju Woven Hand i Great Lake Swimmers szedł (w jakimś stopniu) w niszę. A właśnie w niszy siła.
Zanim najjaśniejsza gwiazda polskiego festiwalowego lata, czyli OFF stał się tym, czym jest dziś, przez lata pracował na swoją markę goszcząc mniejsze formatem, ale wielkie talentem, niszowe zespoły. Konsekwentnie też jawił się, jako miejsce, gdzie każdy miłośnik bieżącej muzycznej bieżączki może z powodzeniem zaspokoić swój rozbuchany apetyt.
Może warto skorzystać z takiego doświadczenia i miast iść w kolejne benefisopodobne występy artystów, u których połowa ciała składa się już z endoprotez, dać szansę młodym? Nowinkom? Nadziejom? Nawet, jeśli przestrzelimy. Albo jeszcze inaczej – pokusić się o festiwal tematycznie jednorodny. Niemało takich w Europie, a z powodzeniem się bronią („Castle Party”, „Wrocław Industrial Fest”).
Nawet, jeśli nie mają rangi festiwalu, a są normalnymi koncertami kilku bandów reprezentujących podobną scenę muzyczną, nadal mogą być wabikiem na porozrzucanych po kraju i za jego najbliższymi granicami, fanów gatunku.Cóż więc mi się marzy? Stworzenie w Białymstoku festiwalu na miarę naszych możliwości. Nie rozdętego, skoncentrowanego na inkasujących grube garście euraków gwiazdach scen głównego nurtu. Nie stojącego okrakiem między ambicją, a nadal w Białymstoku obecnym prowincjonalizmem. Ale takiego, który gładko połączy wyraźną artystyczną identyfikację z chęcią szukania czegoś nowego. Grzebania tam, gdzie jeszcze nikt nie grzebał albo robił to bez większych sukcesów.
Może muzyka folkowa jest tą właściwą metodą. Nie folkowa w znaczeniu ludowej, ale wykonywanej na wywodzącym się zeń instrumentarium. Zbierzmy współczesnych Dylanów lub poprzeglądajmy peleton neofolku. Weźmy tytanów noise’u czy ambientu. Ale jednocześnie nie każmy kozak-punkowcom z Hajdamaków dzielić sceny z miłośnikami mroków. Jeszcze nie teraz. Za rok, zróbmy festiwal nieduży, spójny, konsekwentny, z pomysłem i przede wszystkim… zareklamujmy go. Ja o białostockim występie Woven Hand, z racji uprawianej profesji, wiedziałem. Wiedzieli co bardziej muzycznie zorientowani znajomi, którzy w Białymstoku mieszkają.
A gdzie reszta Polski? Gdzie rozkochane w ciemności, sentymentalne dziewczynki z Pomorza? Gdzie wytatuowani twardziele z Łodzi? Wszak wszyscy oni mogli do naszego miasta przyjechać i zostawić tu smaczną sumkę. Bo tam, gdzie mało i nie za bogato może przecież być fajnie. Czasem nawet fajniej, niż tam, gdzie prawdziwe wartości przesłaniają pokaźne roztańczone pośladki. W majtach wartych tyle, co pół Waszego samochodu. Zróbmy fajny festiwal. Taki, który się z miastem skojarzy na długo. Więcej myślenia, mniej majtek!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie