Reklama

Beton wlał się do mózgów

13/07/2019 13:11

Mam wrażenie, że Białystok jest pod względem urbanistycznym i architektonicznym ulepiony według przepisu, w którym skleiły się kartki. Bo ktoś może i chciał, żeby wyszedł tort, ale wyszła z tego mamałyga. W środku znajdziemy krem, jakieś placki, bitą śmietanę, trochę spirytusu, do tego starą wołowinę, majonez i buraki. Na wierzchu zaś polano czekoladą i obłożono truskawkami, żeby przynajmniej jakoś to wyglądało dla niepoznaki.

Pisałam już wielokrotnie, że tak zwany ład architektoniczny i przestrzenny w Białymstoku nie istnieje. Mamy zlepek grom wie czego, który z miasta z klimatem uczyniło go coraz mniej przyjemnym do życia. Jak słyszę te wszystkie zapewnienia, że to dla dobra mieszkańców, że mieszkańcy chcieli, że Białystok się rozwija, że tu myśli się strategicznie, to zwyczajnie nóż się sam w kieszeni otwiera. Miejscy planiści w większości powinni oglądać świat w kratkę i to przez długie lata. I nie dlatego, że zdewastowali architekturę i tkankę zabytkową, ale dlatego, że tak zwane plany miejscowe tworzone są w sposób, któremu powinny przyjrzeć się różnego rodzaju służby.

Daleko nie szukając. Kilka lat temu zabrakło refleksji oraz zawiadomienia prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa, kiedy ówczesny dyrektor departamentu urbanistyki wparował na posiedzenie komisji z ulotkami lokalnego dewelopera. I to ów dyrektor przekonywał mieszkańców, że bloki tegoż dewelopera świetnie sprawdzą się w miejscu, w którym mieszkańcy osiedla kompletnie sobie tego nie wyobrażali. Jakim prawem w ogóle urzędnik przychodzi z ulotkami jakiegokolwiek dewelopera by przekonywać o słuszności zabudowy, którą ten deweloper zamierza zrealizować? W normalnym mieście i w normalnym kraju zostałby jeszcze tego samego dnia wyprowadzony w kajdankach do wyjaśnienia. W Białymstoku tak się nie działo.

Trochę później zaczęły znikać kamienice, jedna za drugą. Kamienice ponad stuletnie, które albo nagle straciły swoje walory zabytkowe, albo nie dokończono procedury nad uznaniem ich zabytkami. Tą sprawą zajmowały się organy ścigania, ale odnośnie wymiaru sprawiedliwości, także w Białymstoku, mówić chyba wiele nie ma potrzeby. Jeśli tak się przyjrzeć, ile spraw z kimkolwiek Miasto Białystok przegrało w sądach, a w ilu sprawach postawiono zarzuty urzędnikom jakimkolwiek, to może wiele wyjaśniać. Ale skoro jest jak jest, to Białystok staje się coraz większym koszmarkiem przestrzennym i niemal nigdy nie trzeba choćby realizować nasadzeń zastępczych w miejscach wyciętych tysięcy drzew.

Jak słucham o planach, o wizjach w jakim kierunku Białystok ma się rozwijać i że to już przemyślane i przeanalizowane, zwyczajnie człowieka ogarnia bezsilność. Nie ma w tym żadnego planu, żadnego myślenia o rozwoju i wizji Białegostoku. Są tylko doraźnie załatwiane potrzeby różnych podmiotów gospodarczych. W zależności, czy jest im z urzędnikami po drodze lub nie. Bo prawdziwe pieniądze w Białymstoku zarabia się po pierwsze na planach miejscowych, po drugie na planach miejscowych i po trzecie na planach miejscowych. Reszta to ciurliki, jakie można sobie wymienić w dowolnym kantorze, albo kwota niezbędna do zaciągnięcia kolejnego kredytu.

Jak wygląda nasze centrum? To pożal się Boże betonowy kloc, który o tej porze roku jest tak nagrzany, że nie sposób tam wysiedzieć. Naokoło z każdej strony, w którą nie pójdziemy rosną bloki – oczywiście w większości budowane nie na planach miejscowych, ale na pozwoleniach na budowę w oparciu o tak zwane dobre sąsiedztwo. Do tego dobrego sąsiedztwa urzędnicy nie wahają się włączyć czubka kościoła, żeby wysokość się zgadzała, albo potrafią znaleźć inny budynek w odległości kilometra, aby tylko jakoś dało się wytłumaczyć, że tu można budować naście pięter. Tyle tylko, że to dotyczy wybranych przedsiębiorców budowlanych, bo nie wszystkich.

I tak… jedni muszą budować drogi dojazdowe za swoje, innym drogi dojazdowe buduje Miasto z naszych wspólnych pieniędzy z budżetu miasta. Potem słucham urzędniczych farmazonów, po których zbiera mnie na wymioty. Co lepsze – kiedy ma być głosowany jakiś plan miejscowy, zawsze muszę sprawdzić na mapie czego on właściwie dotyczy. Bo kiedy ważą się losy danego miejsca, w projekcie uchwały czytamy o takiej czy innej ulicy, która położona jest daleko, hen daleko od punktu, dla którego faktycznie mają być ustalane jakieś warunki. Tak jak było to w przypadku ulicy choćby Choroszczańskiej, kiedy chodziło o bloki przy Alei Solidarności. I te wszystkie gadki – szmatki potwierdzające słuszność takiego, a nie innego rozwiązania. Nie było też nikogo odważnego, kto wziąłby za mordę urzędników, którzy są odpowiedzialni za plany miejscowe w sytuacji, kiedy ich najbliższa rodzina jest zatrudniona u takiego lub innego przedsiębiorcy budowlanemu, któremu plany są tworzone.

Z przestrzeni miasta zniknęła praktycznie zabytkowa drewniana zabudowa, która była perełką na skalę europejską. Ja wiem, słyszę to naokoło, że rudery, że trzeba zrównać z ziemią. Ale ruder by aż takich nie było, gdyby pozwolono ludziom te domy wyremontować, dociągnięto by sieć kanalizacji wodnej i przekazano dotacje na remonty – tak jak to się dzieje w każdym innym przypadku. Co mamy? Bloki wybranych deweloperów w ich miejscu, dla których nagle sieć kanalizacji jest dociągana z naszych pieniędzy i odszkodowania płacone z naszych pieniędzy za wywłaszczenia oraz budowane drogi dojazdowe również z naszych pieniędzy.

Niedawno radni przyjęli w głosowaniu najważniejszy dokument planistyczny, który ma określić kierunki rozwoju oraz możliwej zabudowy w kolejnych latach. To wymaga omówienia w wielu artykułach. Ale na jedno chcę zwrócić uwagę teraz, w tym miejscu. Od lat nie można było się doprosić tego dokumentu. Od lat nie można było nad nim siąść, zebrać opinii mieszkańców, urbanistów, architektów, przedyskutować tego dokumentu jak należy. Nagle, za jednym głosowaniem, wszystko pouchwalane, przyjęte, a mieszkańcy dowiedzą się o konsekwencjach, kiedy będą potrzebowali coś zbudować lub zburzyć. Co ciekawe, tak pilne przyjęcie tej urbanistycznej i architektonicznej konstytucji było tłumaczone potrzebą przyjęcia około 40 przygotowanych planów miejscowych. A jeszcze niedawno, bo w tym roku, do przyjmowania planów nie było potrzebne nie tylko studium, ale nawet i komisja zagospodarowania. Przypomnę tylko, że aby zabudować blokami teren po dawnym PKS-ie przy Jurowieckiej, plan przyjęto w pięć minut, bez opinii komisji, bez analizy, bez konsultacji z mieszkańcami, którzy wcześniej negatywnie wypowiadali się w tej sprawie.

Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości, kiedy mieszkańcy sami zobaczą jakim koszmarem uraczyli ich urzędnicy, pogonią ich na cztery wiatry. Na razie wielu jeszcze tego nie odczuwa na własnej skórze. Ale jest coraz więcej tych, którzy odczuli bardzo boleśnie absurdy i beton, który wlał się do urzędniczych głów. Straty z tego tytułu są niepoliczalne i co najgorsze – skutki bezmyślności urzędniczej nieodwracalne.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do