
To był tylko jeden tydzień, ten ubiegły, a na światło dzienne wypłynęły kolejne dwie sprawy wyraźnie seksualne. Oczywiście kolejny raz na polskiej Lewicy. Nie wiem, po prostu nie mam pojęcia, co oni mają z tym seksem? Gdzie jest problem? I przede wszystkim skąd się bierze ten problem? Zastanawiam się też czy to będzie miało gdzieś kiedyś jakiś koniec?
Najpierw sprawa numer jeden. Zaczęła się trochę wcześniej niż w minionym tygodniu. Dokładnie we wrześniu ubiegłego roku. Ale wypłynęła w kwietniu tego roku. Poszło o to, że wykładowca z Uniwersytetu Warszawskiego, a zatem pracownik naukowy, ale jednocześnie jeszcze dziennikarz lewicowej gazety, miał zgwałcić studentkę podczas wyjazdu. Młoda kobieta opisywała na łamach OKO Press, ale także Wyborczej i Wysokich Obcasów, jak to wszystko wyglądało. Przy czym jej opowieści rozjeżdżały się w zależności od tego komu o tym strasznym przeżyciu opowiadała.
Co ciekawe, do dziś prokuratura nie postawiła żadnych zarzutów rzekomemu sprawcy, a jak się okazało, poszkodowana tuż po gwałcie pozowała z uśmiechem do zdjęć z grupą znajomych podczas tego samego wyjazdu, na którym miała być wielokrotnie zgwałcona. Nawet wtedy, kiedy poszła do gwałciciela, aby wyjaśnić z nim… no właśnie nie wiem co chciała wyjaśniać. Nie wnikam, każda ofiara traumatycznych przeżyć reaguje po swojemu. Z tym, że trudno mi sobie wyobrazić, żeby po wielokrotnym i brutalnym gwałcie iść do swojego oprawcy, aby wyjaśniać z nim cokolwiek, zamiast udać się na Policję i do szpitala. To są moje wątpliwości, do których mam prawo, skoro już sprawa ta stała się publiczną.
Pomijając szczegóły tej sprawy, o jakich można sobie poczytać w tych mediach, które to opisywały, zwrócę uwagę na coś innego. Kilka dni temu zaledwie pojawiły się obszerne wyjaśnienia rzekomego sprawcy, który nie tylko zanegował wszelkie opowieści rzekomo zgwałconej studentki, ale dodatkowo zamieścił zdjęcia z dni, w których miała cierpieć po brutalnym gwałcie i wspólne z nią rozmowy prowadzone na komunikatorze internetowym. I prawdą jest, że z treści tych rozmów nie wynika, aby studentka w dniu gwałtu, po gwałcie i w kolejnych dniach, kiedy była gwałcona, ubolewała nad tym faktem. Wręcz odwrotnie, sama szukała kontaktu z rzekomym oprawcą. Co więcej, kiedy on dowiedział się o tym, że dziewczyna jest z kimś w związku, nie chciał już kontynuować znajomości tak bliskiej, że już bliżej się nie da.
Temat można by uznać za zamknięty. Ale… Studentka działa na Uniwersytecie Warszawskim w Studenckim Komitecie Antyfaszystowskim i udziela się aktywnie w organizacjach skrajnie lewicowych. Dziennikarz i wykładowca także wyraźnie akcentuje swoje lewicowe sympatie. Po co im więc takie publiczne pranie brudów? Czy musieli wywlekać na światło dzienne swoje sprawy seksualne? Nie można było tego załatwić normalnie, w czterech ścianach? Czy koniecznie wszyscy muszą wiedzieć, że ze sobą spali? No chyba, że jakimś wyjaśnieniem może być tu fakt, że seks uprawiał mężczyzna z kobietą, co być może ma w końcu pokazać, że to kontakty, złe, niebezpieczne i lepsze są w obrębie tej samej płci? Nie wiem. Naprawdę.
I już kiedy temat zaczął trochę przycichać, jak grom z jasnego nieba spadł asystent posłanki Lewicy. To właśnie ta druga sprawa. Na jednej z grup facebookowych zastanawiał się z innymi grupowiczami jak poderwać dziennikarzy, żeby przesłali mu zdjęcia swoich penisów. Serio! Konkretnie chciał zobaczyć na zdjęciu penisa Samuela Pereiry oraz Rafała Wosia. Żeby być w zgodzie z prawdą, asystent posłanki chciał sfingować flirt internetowy, bo nigdzie nie pisał, że sam jest zainteresowany przyrodzeniem jednego czy drugiego dziennikarza.
Zdjęcia penisów miały skompromitować dziennikarzy – o ile oczywiście udałoby mu się je zdobyć. Nie udało mu się. Ani zdobyć zdjęć penisów, ani skompromitować dziennikarzy. To jednak pokazuje, że na lewicy coś ewidentnie mają z tym seksem, choćby i wirtualnym, skoro w ogóle przychodzą do głowy takie pomysły. Nie mam pojęcia, czy ci ludzie nie mają normalnego życia, w którym można zachowywać się porządnie, ma się partnera, partnerkę, żonę czy męża, obojętnie… i prowadzi się normalne życie, bez ekshibicjonizmu, niezależnie od tego, gdzie można go ujawnić? Jak dla mnie te sytuacje pokazują, jak patologiczne są środowiska lewicowe, które nie potrafią normalnie prowadzić życia seksualnego, choć ono powinno być zarezerwowane wyłącznie dla osób uczestniczących w danym związku.
Dziwnym trafem to środowiska lewicowe cały czas szermują tekstami, że prawicowcy chcą zaglądać ludziom do łóżek, kiedy w tym samym czasie oni własne łóżka, fantazje i problemy seksualne wynoszą na ulice i krzyczą przez megafony, żeby patrzeć na to, co robię, z kim i po co. Zatem obarczanie swoimi patologicznymi zachowaniami innych jest kolejnym kłamstwem lewicowców. I nie wiem, może się mylę, ale mam podejrzenie z przypuszczeniem, że wszelkie propozycje zmian prawnych w zakresie regulacji płciowych, statusu związków i tym podobnych, są powodowane głęboką patologią oraz niedorozwinięciem seksualnym tych którzy wynoszą na mównice sejmowe i protesty uliczne tego rodzaju sprawy.
Aż strach pomyśleć jak głęboko poranieni muszą być tacy ludzie szeroko rozumianej Lewicy, jak dużej pomocy psychologicznej, może nawet psychiatrycznej, mogą potrzebować, aby zachowywać się z ogólnie przyjętymi normami społecznymi. I nie to, że problem ten dotyczy tylko Lewicy, bo dotyka też innych ludzi, o różnych poglądach i sympatiach politycznych. Ale tylko Lewica chce zmieniać prawo, prawodawstwo i te ogólnie przyjęte normy, w których funkcjonują wszyscy w naszym społeczeństwie. Po co? Mam taką tezę, że po to, aby uregulować prawnie możliwość popełniania przestępstw, aby przestępstwami już nie były. Tylko należy zadać pytanie, co by stało się z ludźmi, gdyby patologia stała się normą, czymś wręcz pożądanym, a krzywda ludzka przestała być przestępstwem?
Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że ta ciągła gadka przedstawicieli środowisk lewicowych o kwestiach płciowych i seksualnych to nie jest wyciąganie ręki do osób rzekomo pokrzywdzonych czy dyskryminowanych, ale zwyczajnie jest próbą usankcjonowania prawnego przestępstw, patologii, chorób psychicznych i zaburzeń jako norm społecznych. Bo dzięki temu ci ludzie mogliby w końcu realizować swoje fantazje seksualne i zwykłe przestępstwa, jako dozwolone i pozbawione penalizacji. Konkluzja jest więc tragiczna. I nie tylko dla zdrowych ludzi, ale także dla tych poranionych aktywistów. Bo w ten sposób, niczego nie naprawią.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie