
Kolejny tydzień zmagań z koronawirusem za nami. Przed nami chyba najgorszy ze wszystkich. Dokładnie za tydzień o tej porze kończyć się będzie świąteczny poniedziałek, który wyjątkowo lany na pewno nie będzie. A przynajmniej nie tak, jak znaliśmy go w naszej tradycji. Tymczasem mam wrażenie, że niektórym ludziom bardziej od lekarza specjalisty od chorób zakaźnych, potrzebny jest pilnie specjalista, lekarz psychiatra.
Wiem, mi też jest ciężko. Nie jestem ufokiem, ale takim samym człowiekiem, jak każdy inny. Będzie jeszcze gorzej, bo tegoroczne święta każdy z mojej rodziny spędzi sam, oddzielnie. Mam dość siedzenia w domu, mam dość słuchania o koronawirusie i mam dość czekania na coś, co nie wiem, czy i kiedy nastąpi, ale nade wszystko nie wiem tak do końca, na co czekamy. Bo z jednej strony człowiek słyszy o nowych zakażeniach na świecie, nowych ofiarach śmiertelnych, z drugiej strony człowiek słyszy, że jeszcze chwila i zaraz będziemy wracać do normy i zwyczajnie czeka, aby móc już w końcu wrócić do zwykłej aktywności i zacząć jako tako normalnie funkcjonować. Tak, mi szczególnie brakuje tego drugiego.
Tymczasem chyba jestem nawet w gorszej sytuacji niż reszta społeczeństwa. Bo nie dość, że też muszę siedzieć w domu, przestrzegać wszystkich restrykcji wprowadzonych w związku z epidemią, to na dodatek muszę podawać informacje wszystkim, którzy ich poszukują lub potrzebują. Ale jest coś jeszcze gorszego. Muszę bowiem czytać różne doniesienia, komentarze i odpowiadać na tak debilne momentami pytania, że aż odbiera ostatnią chęć do życia. Najbardziej chyba jednak męczące są wszystkie super rewelacje, jakie otrzymuję na skrzynkę mailową lub w prywatnych wiadomościach na Facebooku lub Twitterze.
Wiecie, że już ponad tydzień temu przestało działać Pogotowie Ratunkowe w Białymstoku? Naprawdę, jak budki dudki! Nic nie kłamię. Nie działa, bo wszyscy pracownicy są albo zakażeni koronawirusem, albo przebywają na obowiązkowych kwarantannach. Pisały do mnie o tym cztery osoby. Wszystkie miały pewne informacje, potwierdzone przez samą Panią Władzię, co to wszystko wie i jeszcze wujka Mietka, który tam stróżuje. Takie informacje dostałam jeszcze w marcu. I co? Można zwariować? Pewnie tak. Na szczęście jeszcze jestem odporna na tego rodzaju wieści. Chociaż nie wiem na jak długo. Bo…
Już na początku marca różni ludzie informowali mnie o tym, że w szpitalu USK w Białymstoku nie ma miejsc dla nowych pacjentów. Wszyscy są tam zakażeni koronawirusem. Szpital miał przestać działać w ciągu tygodnia. I pewnie już nie działa, gdyby nie to, że jednak działa i na chwilę obecną nie ma żadnego pogromu, ani nie brakuje łóżek. Dwa tygodnie temu też mi kilka osób pisało, że teraz to już na pewno, na 100 procent, szpital będzie zamknięty, bo lekarze zakażeni, pielęgniarki zakażone i nie ma komu opiekować się pacjentami, których koronawirusa ma już prawie 100 osób. I weź człowieku czytaj to, bądź poważny w odpisywaniu na rewelacje przekazane przez matkę wychowawczyni z podstawówki, która tam pracuje, albo ratownika medycznego, tego, co u Staśka na warsztacie swoją golfinę naprawiał. Bo on to z pacjentem w karetce jeździł po całym województwie i już nigdzie nie było miejsca do jego przyjęcia.
Teraz, od kilku dni jest akcja – „mało zwłok”. No bo tak, rząd przecież ukrywa rzeczywistą liczbę zgonów. Nawet lasy dlatego pozamykał, żeby ciała wywozić po cichu do tych lasów i chować w masowych grobach. Już nie napiszę, że mi ręce opadają, bo one opadły już dawno temu. Na szczęście mam jeszcze siłę je podnosić, aby pisać różne informacje. Ale przyznaję, że coraz trudniej przychodzi mi czytanie tych wszystkich idiotyzmów. Ludzie! Przecież na logikę. Gdyby w Polsce były ukrywane zgony, to ktoś już by znalazł jakieś składowisko zwłok, jakieś miejsca, w których fałszuje się dane, cokolwiek! I zrobiłaby to na pewno Gazeta Wyborcza, TVN i Newsweek, aby tylko dokopać pisoskiemu reżymowi. Ba! Jestem w stanie uwierzyć, że nawet dałoby radę sfingować nagranie wynoszenia jakiejś trumny po cichaczu, albo jakiś zwłok leżących przed domem. A tu nic. Zero.
Na przykład taki Ekwador w dalekiej Ameryce Południowej dał radę poinformować cały świat o tym, co się tam faktycznie dzieje. Tylko, że Ekwador to kraj znacznie biedniejszy niż Polska, do tego jego władze rzeczywiście manipulują danymi, a za wychodzenie z domu bez wyraźnego powodu, Policja leje pałą i czym popadnie co jest pod ręką na goły tyłek, aż żyć się odechciewa. Znaleźli się jednak tacy, którzy z samochodu potrafili nagrać stojące przed domami trumny, leżące przed domami zwłoki owinięte tylko w prześcieradło, albo w koc, zdołali sfilmować także zwłoki leżące po prostu na ulicy, bo ktoś nie doszedł do szpitala i zmarł w drodze. To w Polsce się nie da takich rzeczy nagrać? Serio? Przy tych wszystkich telefonach z aparatami, z kamerkami, przy tych dronach, kamerach i wszystkich patrzących na najmniejszy błąd ludzi z dyktatu kaczystowskiego? Serio się nie da wytropić fałszowania statystyk i masowych pogrzebów? I to jeszcze w sytuacji, kiedy po ulicach w ogóle mało kto chodzi, mało kto jeździ, to tego naprawdę nie byłoby widać? Nie wiem jak u was, ale u mnie skończyło się miejsce na zwłoki w pufach i w pawlaczu w przedpokoju.
I jeszcze jedno, co mnie ostatnio prawie dobiło. Te wszystkie fake newsy rozsiewane grom wie po co, o tym, że mamy do czynienia z jakimś ogólnoświatowym spiskiem. Gdyż żadnej epidemii nie było i nie ma. No bo przecież wszyscy się zmówili. I to na jeden raz. Na całym świecie. Zmówili się przywódcy wszystkich praktycznie państw, z prezydentami i członkami rządów jednocześnie. Zmówiło się wojsko, zmówiła się Policja, zmówiły się inne służby porządkowe, które tylko udają, że coś tam patrolują. A w międzyczasie chowają potajemnie zwłoki po lasach, albo zbijają trumny z desek nawet już z wiejskich płotów. Ale przede wszystkim wszędzie, ale to absolutnie na całym świecie, zmówili się lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, panie i panowie sprzątający w szpitalach, kucharki i wszyscy którzy w szpitalach pojawiają się by świadczyć dowolną pracę. Oni wszyscy się zmówili przed niczego nieświadomymi ludźmi w takim celu, żeby jakaś bliżej nieznana garstka ludzi mogła zarobić na światowym kryzysie. I nawet grosza ci wszyscy pracownicy szpitali za to nie wzięli. Bo to co widzieliśmy na zdjęciach ze szpitali we Włoszech, w Hiszpanii, czy ze Stanów albo z jakiegoś kraju Ameryki Południowej, to tylko statyści pozujący do zdjęć.
Biorąc to wszystko pod uwagę, mogę już tylko zapytać. Czy jest na sali lekarz? I bynajmniej nie specjalista od chorób zakaźnych, ale jakiś psychiatra? Przecież żaden zdrowy umysł nie poradzi sobie z takimi wyobrażeniami. I nie, nie moimi, ale tych wszystkich, którzy snują teorie spiskowe – dowolnej treści. Internet to ogromne dobrodziejstwo naszych czasów. Stało się jednak także i przekleństwem, bo można w nim opublikować, nawet największą głupotę, którą da się niestety roznosić jeszcze szybciej niż wirus. Czy może jest na sali jakiś lekarz, żeby zaradzić tej zarazie?
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie