Za oknem jesień w pełni: kasztany, żołędzie, złote liście klonu i – jarzębina. Soczyście czerwona.
- Tato, jazębina! – wołałam jako mała dziewczynka, gdy przez okno samochodowe widziałam ulubione drzewko. I co wtedy robił mój tata? Coś zupełnie niepotrzebnego, bezsensownego i nieekologicznego. Zatrzymywał samochód, wysiadał, przekradał się do drzewka i zrywał najpiękniejszą gałązkę.
- Proszę, to dla ciebie – mówił, wręczając mi jarzębinę, a ja czułam się jak księżniczka.
Zapomniałam już całkiem o tej historii, aż do tego lata. W tym roku bowiem tata pewnej pięciolatki postanowił jej zakupić cztery letnie sukienki. „O trzy za dużo”, myślałam w duchu, bo przecież to szczyt braku ekonomii, ba – marnotrawstwa zwyczajnego. Ma przecież sukienki po starszej kuzynce, a w ogóle, to kto to słyszał, żeby mieć tyle ciuchów na jeden sezon. Mamy uczyć dzieci oszczędności, gospodarności, dbania o rzeczy, rezygnacji z niektórych dóbr materialnych, a tu coś takiego...
- Dlaczego jej nakupiłeś tyle sukienek?
- Bo były bardzo ładne.
Mhm. Zupełnie jak tamta jarzębina. Dopiero wtedy przypomniałam sobie to uczucie małej dziewczynki, która dostaje gwiazdkę z nieba. Bezcenne.
Komentarze opinie