Jakiś czas temu Polska (i nie tylko) doznała psychozy. Stawały autobusy, na przejściach świeciły niebieskie światła, profesjonalistki odzyskiwały niewinność, a dewotki ochotę na eksperymenty w alkowie.
Świat na głowie stanął zupełnie. Powód? Ano następca tronu, książę William, co to onegdaj pięknym był, a teraz łysieje i czaszę ma jak 8 pasażer Nostromo pojmował za żonę przekupę, Kate Middleton. W telewizjach informacyjnych, specjaliści od byle czego dyskutowali co to się stanie z monarchią brytyjską? Czy jest to ogromny przełom w myśleniu o relacjach korona-pospólstwo (nie jest – vide casus Wallis Simpson)? Z kolei szafiarki, których wtedy jeszcze nie nazywano szafiarkami spekulowały, jak się ubierze panna młoda oraz jej przyszła babka.
I co? I oczywiście nie stało się nic. Monarchia stała jak stoi, szafiarki jak zwykle nie miały pojęcia o czym mówią, a mierzwa po swoich telewizyjnych igrzyskach musiała znów iść do pracy, znów żreć pasztetową i znów bić po pijaku żonę. Taki los. Zdałoby się, że przy okazji takich eventów jeden z drugim wyciągnie choćby nikłe wnioski, że następnym razem przy podobnej okazji nie nabierze się, w nosie - tudzież niżej - mieć będzie nakręcane medialnie mydlane i pozorne sensacje. Zamiast jak sparaliżowany przed telewizorem siedzieć i się w byle co wgapiać, pójdzie na spacer, pobawi się z dzieckiem, przeczyta książkę, w piwnicy posprząta. Otóż nie.
Kate Middleton jest w ciąży! Hurra! Ale właściwie dlaczego? Co mnie to obchodzi? Na świecie wiele jest kobiet w ciąży. Wiele jest bogatych kobiet w ciąży. Bywają też kobiety w ciąży, która to ciąża należy do zakresu spraw dyplomatycznych. Dlaczego obchodzi mnie ta, a nie ciężarne księżne i księżniczki skandynawskie, czy beneluksowe? Co więcej: Anglia mała nie jest, wpływ na politykę ma, ale królowa na politykę angielską wpływ ma z kolei żaden. Bo jaki? Przyjdzie do parlamentu, przeczyta co jej premier napisał, ktoś ją w pierścień, albo stopę pocałuje i pójdzie sobie. I dobrze, bo po co łeb zawraca, niech da pracować. Ot i cały wpływ. Nie większy będzie mieć walący obecnie w pieluchy następca tronu. Mniejszy najwyżej.
Ale nie uprzedzajmy faktów. Póki co na tapecie będą niepełnosprytne pytania powodujące szybsze bicie serc, zlokalizowanych poniżej niewybitnych intelektualnie głów. "Jaka płeć?" (to już wiemy), "Jak się będzie nazywał?" (proponuję: Waldemar), "Czy urodził się z włosami?" (tak, bujnym warkoczem), "Jaki ma kolor oczu?" (zółto-czerwone), "Czy robił już kupę?" (tak, jak każda monarchiczna kupa, była błękitna). I tak dalej. Dyskutowany będzie krój i kolor pieluch, najlepsze diety dla noworodków oraz, czy wychowując dzieci należy bić, czy kopać? I oczywiście znowu nie będzie to miało żadnego znaczenia, poza przykuwaniem do telewizora rzesz nierozgarniętych, a żądnych sensacji prostaczków. Bo każde dziecko takie samo. Wyje i ślini się. Nawet królewskie.
I tak sobie myślę, że tak naprawdę, to nieważne czy oto oglądamy czyjś ślub, jakiś poród, czy uczestniczymy w medialnej aferze z Mamą Madzi, co Madzi nie chciała, więc Madzi się pozbyła. Różnica jest pozorna. Taka jak między wypożyczeniem onegdaj kasety - raz z komedią romantyczną, raz z horrorem. Gatunek nieważny. Nawet lepiej, że raz coś się rodzi w okolicznościach pięknych, a co innego w okolicznościach parszywych ginie. Żeby życie miało smaczek, raz porodzik, raz trupaszek. Mierzwa ludzka się nie nudzi. Starsze panie mają o czym dyskutować w warzywniakach i autobusach. Jest w domu przy czym pestki żreć, czy inne chipsy. Można potrollować w tej kwestii w "Internetsach". Można wrzucić status na Fejsbuniu i popatrzeć, ile się zbierze commentów.
I nic to że w Darfurze, Libii, Egipcie właśnie jakieś ludobójstwa trwają. Nic to. Po "Koszmaru z ulicy wiązów" włączyliśmy właśnie "Kevina samego w domu". Jak się Kevin znudzi, wrócimy do Darfuru, Libii i Egiptu. Po emocjonujemy się tragedią. Potem znów jakiś noworodek. Daj boże królewski, albo przynajmniej milionerów! Igrzyska trwają. A jak nie, to wrócimy do Kate Middleton, zbadamy dokładnie, ile kilogramów jej przybyło. Z radością policzymy rozstępy i będziemy odliczać dni i tygodnie do ustania laktacji. A potem zbadamy skład chemiczny mleka księżnej. Tu już jest uzasadnienie – wszak mleko księżnej, to coś jak róg jednorożca, orli ząb, Ekskalibur, czy zapach jedzenia w kongijskiej chacie – rzecz raczej legendarna.
I tak będziemy pod cudzą pościel zaglądać, wzierniki nasze medialne we wszelkie otwory ciał sław sumiennie wsadzać, żeby przypadkiem nie trafiło do nas, jak sami jesteśmy nieciekawi. Jak puste i nudne to nasze życie. Jak zazdrościmy, że to nie nas flesze i kamery penetrują. Jak siedząc i gapiąc się w bambetle brytyjskiego, nowo narodzonego gamonia marnujemy swoje własne życie. Cenny czas, który moglibyśmy spożytkować choćby na to, żeby kiedyś ktoś miał najmniejszy choćby powód, żeby to nam w otwór ciała zajrzeć. Ot i co. Pieluchowa psychoza.
Komentarze opinie