Reklama

Okiem hejtera, odc. 15 – Kres ważnych narracji

24/08/2013 18:00
Żadnym tam Fukuyamą nie jestem. Ani i być bym nie chciał, bo jeszcze by kto w naszym pięknym, tolerancyjnym mieście wpadł na pomysł, żem "ciapaty". Bo to wcale nie jest pewne, że ci panowie Azjatę (Azjoamerykanina?) od Afroamerykanina czy Araba lub Persa potrafią odróżnić...

Ale Fukuyamą nie jestem. Nie siedzę wieczorami uparcie rozkminiając globalne przemiany społeczne, wiatry historii i nie wieszczę wieści, co niejeden wieszcz ich wieszczyć by się nie odważył. Nie mam tego w zwyczaju. Nie jestem też fanem Hegla. Więcej – ukąszenie heglowskie jest mi dalekie, nienawistne wręcz, jak zwolennikowi prawicy ukąszone heglowsko dzieła Marksa. Ale denerwuje mnie pobieżność i błahość dzisiejszego dyskursu. I wcale nie mam na myśli tylko i wyłącznie dyskursu politycznego.

Bo popatrzcie sobie... W latach osiemdziesiątych trwała zimna wojna. Istniała wielka narracja, która zestawiała ze sobą dwa wrogie bloki, nieustannie szachujące się zagrożeniem nuklearnym. Był jasno zarysowany przeciwnik, jasna identyfikacja z własnym obozem. Wiadomo było gdzie człowiek jest i o co w świecie chodzi. Była też narracja związana z kapitalizmem. Miała dwie wersje – jedną taką, że oto kapitalizm niedługo doprowadzi do głodowej śmierci milionów robotników na świecie, a drugą - bliższą prawdy, taką, że nic nie wyrwało z biedy tylu ludzi, ile kapitalizm właśnie. Bo wszak jak maszyna coś robi, to robi szybciej, więcej i taniej, więc najgorsze prace przestają być udziałem ludzi, a oni sami korzystając z niższych cen, mają większą moc nabywczą. Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że takie narracje były. Globalne ocieplenie, wizje cyborgizacji ludzkości, wielkie nadzieje związane z genetyką...

U nas też podobne narracje występowały. Najpierw walka o wolność pod zaborami, potem zawierucha wojenna, PRL - kiedy też wiadomo było jaki sens ma historia. Później budowa świeżej demokracji, NATO czy Unia Europejska. Wreszcie nawet milenijny bug. Cały czas ramy naszego istnienia były zarysowane w konkretny sposób. Prosty człowiek czuł, że w tym, co się wokół niego dzieje o coś chodzi. Że nie jest jakimś tam sobie wolnym elektronem, wśród innych wolnych elektronów, ale że jednostki spaja coś większego. Jakiś cel, konieczność, że istnieje jakiś meta-sens, meta-świat, meta-porządek. Że jest jakaś narracja.

A teraz? W ubiegłym roku wielu dostało biegunki związanej z przepowiedniami Nostradamusa odczytanymi tak, żeby pokrywały się z końcówką kalendarza Majów. Miał być koniec świata, hekatomba, apokalipsa, z nieba miał się lać żar, z otchłani wypełzać miały demony, diabły, dybuki i inne czortostwa. Ludzie mieli hurtowo szaleć, zmieniać się w wilkołaki, miał walnąć meteoryt i pozostałych ludzi zmienić w zombie, a rzeczone wilkołaki w wilkołaki-zombie. Wody miały się podnieść i zalać to wszystko. Czyli mieliśmy naraz zginąć w płomieniach i powodzi. Że to fizycznie chyba awykonalne – nieważne. Koniec świata, to koniec świata – zwyczajnymi prawami natury rządzić się pewnie nie musi. Kobiety miały rodzić potworki, mężczyźni hurtowo zmieniać orientację, dzieci miały mieć białe oczy i takież włosy. Reksio miał dostać wścieklizny, a Tytus de Zoo machnąć swym długim ramieniem na uczłowieczanie.

Nic z tego. Zupełna rzopa. Nawet Nostradamus i Majowie zawiedli. I co nam zostało? Ostatnia, żałosna narracja pod tytułem "kryzys ekonomiczny" też nie robi roboty. Bo tak naprawdę w sumie nigdy go nie było. Prędzej jeden z drugim spanikował i zaczął ciąć zatrudnienie, zaniżać konsumpcję, sąsiada traumatyzować czarnowidztwem. I się stało. A Grecja, czy Italia? Kraje zbiorczo zwane "świniami" (PIGS – Portugal, Italy, Greece, Spain) nie pod kryzysem się ugięły, tylko dlatego, że ktoś w końcu dokładnie przyjrzał się ich lenistwu, szachrajstwu, sztuce kombinowania i predylekcji do oszustw.

I teraz co nam zostaje? Jaka narracja? Pobieżne, chwilowe opowieści sieci 2.0 i blogosfery? Kres filozoficznych teorii wszystkiego mieliśmy w XIX wieku. Tyle, że ja nie wymagam teorii wszystkiego, ale jakiejś spójnej narracji. Politycznej, historiozoficznej, jakiejkolwiek. Do tego stopnia mi jej brakuje, że siadam sobie w czasem w kuchni, w myślach przeliczam własne midichloriany i próbuję siłą woli ruszyć taboretem. Z tego też oczywiście nici. I nie to że rozum straciłem, po prostu bez jakiejkolwiek narracji rzeczywistość jest smutna. Nieciekawa. Ciężko ją pojąć. I to nie tylko moje wrażenie. Większość ludzi tak ma. I nieważne czy to sensowne. W oglądaniu "Batmana", czy "Przeminęło z wiatrem" też wiele sensu wszak nie ma. Ot, zabijanie czasu i szukanie oderwania od codzienności.

Stąd apel. Niech ktoś wymyśli jakąś fajną teorię rzeczywistości. Nie będę w niej szukał dziur – oby tylko była sensowniejsza niż to, co proponują zwolennicy teorii, że światem rządzą Żydzi, illuminaci bawarscy i reptillianie. I że Obama pod skórą wcale nie jest czarny, ale zielony i cały w łuskach. Życie wtedy będzie prostsze, bardziej kolorowe, weselsze. A że głupsze, to w sumie już mało mnie obchodzi.

(Paweł Waliński)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do