...a już szczególnie w nowoczesnym (?), demokratycznym (?) kraju, jakim ponoć jest Polska. Mimo to inkwizytorzy u nas działają. Nie mniej zabawni są przy tym od tych ze skeczu Pythonów.
Chodzi głównie o instancję, którą zwykle nazywamy „obrazą uczuć religijnych", na którą rzeczeni inkwizytorzy zwyczajowo się powołują. Pomijam już podstawową i bardzo praktyczną trudność: jak można obrazić uczucie? Czy można obrazić moją złość? Można złym słowem skrzywdzić mój żal? Czy można językowo sponiewierać moje uczucie głodu?
Czy jeśli święcie wierzę, że gdzieś w amerykańskim mieście Gotham nocami szaleje Batman, a słysząc, że Batman jest słabiakiem, bo nie ma supermocy – winienem się obrazić i iść z tematem do sądu? Żądać, aby rzeczony batmański poniewierant płacił słoną grzywnę albo szedł za kraty? W końcu honor Batmana – rzecz absolutnie podstawowa. Mająca dodatkowo aspekt wychowawczy, nie mniejszy niż honor takiego na przykład Henryka Sucharskiego. Wszak jeden i drugi bohater, jeden i drugi niewinnych bronił.
Niedawno jechałem pociągiem ze znajomym, który ma nieprzyjemność bycia artystą. Para się muzyką, o ile ten konkretny gatunek muzyczny faktycznie muzyką nazwać można. Ów znajomy wyznał mi, że tak, jak ma nieprzyjemność być artystą, ma też nieprzyjemność posiadać swojego atyfana, który odżegnuje go od czci, wiary i innych takich, posługując się w tym celu procedurami policyjno- sądowymi. Dodam, że obaj zainteresowani (to jest prześladowany i prześladowca) to osoby mniej lub bardziej medialnie znane. Jeden z działalności artystycznej, drugi z prześladowczej. Wracając jednak: okazuje się że rzeczony prześladowca raczył ostatnimi czasy donieść na prześladowanego, że oto podczas występu propaguje terroryzm, na co wskazuje fakt, że na scenie odziany jest w maskę. Na terroryzmie jednak się nie kończy, bo ów nawołuje również do przemocy słowami: "roznieście tę budę" oraz "zmusza publiczność do uległości każąc jej podnosić ręce". Rzeczywiście. Stara jak świat terrorystyczno-socjotechniczna sztuczka. Stosowana przez takich tuzów międzynarodowego terroryzmu, jak Zbigniew Wodecki, Michał Wiśniewski, czy Marcin Miller z zespołu Boys. IRA i Al Kaida razem wzięte to przy tym nic.
Nie zmienia to faktu, że takim doniesieniem policja ustawowo zainteresować się musi. I za nasze publiczne pieniądze pan (dajmy na to) podinspektor musi zapukać do drzwi podejrzanego, zapytać go, skąd ten miał czapkę-terrorystkę oraz dowiedzieć się od niego, że ze sklepu z artykułami dla dzieci. Następnie funkcjonariusz musi zadać pytanie, dlaczego artysta – podejrzany: "zmuszał publiczność do uległości każąc jej podnosić ręce", i usłyszeć, że dlatego, żeby owa pokazała, że dobrze się bawi. Stosunek funkcjonariusza do postawionego przed nim zadania łatwo daje się przewidzieć. Stosunek przeciętnego podatnika do faktu, że funkcjonariusz musi zajmować się takimi sprawami, zamiast – na przykład – szukać skradzionego roweru, też da się przewidzieć.
Rzeczona rozmowa złożyła się z momentem, kiedy polski Episkopat (czy raczej jego zbrojne przeciw szatanowcom ramię) opublikowało szeroki wykaz zespołów muzycznych, których należy unikać, żeby przypadkiem nie przesiąknąć satanizmem. Na wykazie rzeczonym znalazł się – dla przykładu – zespół Closterkiller (pisownia oryginalna).
Te dwa fakty są w gruncie rzeczy wyjątkowo smutne. Bo jeśli jest się osobą religijną (nie ma sensu oszukiwać – ja takową wybitnie nie jestem), może do nas trafiać autorytet postaci takich, jak ojciec Gabriel Amarth. Ów starszy pan na co dzień toczy nierówną walkę z demonami, mając okazję dotykać spraw z granicy duchowości i psychiatrii, spotykać się z przypadkami opętań lub chorób psychicznych, które i w takim przebrzydłym ateiście jak Waliński budzą podskórny niepokój. Ale jak się ma autorytet naszych medialnych inkwizytorów, kiedy lecą do prokuratury z kwestiami takimi jak: dziecięca czapka-terrorystka, nakłanianie do podnoszenia rąk, albo wykazują się tak dalece posuniętą ignorancją?
Hitem na portalu YouTube była niedawno pogaducha księdza Natanka o Bakuganach. Okazało się, że szatańskie Bakugany powodowały u pewnego dziecka bezsenność. Rozwiązaniem okazało się owych Bakuganów spalenie. Nie bardzo pamiętam czasy, kiedy byłem dzieckiem. Ale gdyby ktoś spalił mojego ukochanego misia Karola, to myślę, że byłoby to dla mnie przeżycie wyjątkowo traumatyczne. Dużo bardziej bolesne i pozostawiające większe spustoszenie niż obcowanie z jakąkolwiek – nawet najbardziej bezecną – zabawką.
Podsumowując: pytam o kilka spraw – i jest to (zgodnie z tematyką) “głos wołającego na puszczy"... Dlaczego nadal pozwalamy na działalność szkodników, którzy byle pierdołą mogą zająć opłacane z podatków organa ścigania? Dlaczego zamiast absurdalnego przepisu o obrazie uczuć nie mamy przepisu, który zmuszałby osoby niezrównoważone do odbycia jakichś psychiatrycznych badań? Dlaczego zamiast szanować pluralizm, o który ten naród walczył niespełna trzydzieści lat temu, mamy obleśny zwyczaj zaglądania innym pod kołdrę? Dlaczego boimy się porno, a nie boimy się oswajać dzieci z ekstremalną przemocą – vide szkolne wycieczki na seans "Pasji"?
Że nasz naród ma wszystkie zalety świata poza jedną – zdrowym rozsądkiem, przekonywać nie trzeba. Może publiczne pieniądze, zamiast na ściganie i liczenie diabłów na główce od szpilki, należałoby przeznaczyć właśnie na to? Popularyzację zwyczajnego, ludzkiego, zdrowego rozsądku?
Komentarze opinie