W zeszłym tygodniu stojąc na przystanku autobusowym zobaczyłem pewnego jegomościa. Szedł jakby delikatnie i nieobecnie się uśmiechając. Był dosyć niechlujny (eufemizm), niski, ekscentrycznie ubrany. Nie o emploi jednak chodziło, ale o twarz – jej rysy, wyraz. Zrazu wiedziałem, że gościa skądś kojarzę. Zachodziłem w głowę przez całą podróż autobusem. Wysiadając w końcu załapałem. I - wzorem Archimedesa – niemal wykrzyknąłem: "Eureka!".
Bo trafiło mnie, że ani gościa nie znałem, ani nie przypominał nikogo z moich znajomych. Przypominał gwiazdę polskiej kinematografii, diabła Piszczałkę z serialu "Przyjaciel wesołego diabła". Nie dane mi był stwierdzić, czy pan spotkany na przystanku wyśpiewuje sobie czasem: "Ja kudłaty, durnowaty/nie wiedziałem co to taty" i tym podobne, jednak wzorem Piszczałki miał umorusane oblicze, spiczasty nos, odstające uszy. Brakowało mu jeno sfilcowanych czarnych kłaków i wideł.
Nie dalej, jak dzień później , kiedy siedziałem sobie w autobusie tej samej linii, na jednym z przystanków wsiadła do niego kobieta z twarzy wybitnie przypominająca przemienionego w szczurka bohatera filmu dla dzieci "Wiedźmy" z Anjeliką Houston. Jak większość ludzi należy do naczelnych, ona zdradzała raczej powinowactwo z gryzoniami.
I nie idzie mi tu o to, żeby natrząsać się z ludzi, którym natura poskąpiła urody. Tym bardziej, że "de gustibus non est disputandum", co na polski przekłada się na "każda zmora znajdzie swego amatora". Nie. Szczególnie, że urodę można poprawić. Na przykład umiejętnym makijażem. Albo i zepsuć. Na przykład warami z botoksu... Chodzi prędzej o to, że nawet na najpiękniejszej twarzy nasza mimika może wyryć ślady szlachetne, lub plugawe.
Onegdaj wraz ze znajomymi prowadziliśmy na Uniwersytecie Warszawskim (władze uczelni nie miały o tym fakcie pojęcia) katedrę fizjonomonologii. Fizjonomonologia, zwana potocznie "prawem mordy" była nauką empiryczną zajmującą się oceną osobowości danego delikwenta po jego ryju. Za tym z pozoru błahym zajęciem stała głęboka refleksja (a zarazem motto naszego wydziału), że "każdy ma taką mordę, na jaką sobie zasłużył". Potwierdzenie w rzeczywistości znajduje to ewidentne. Wdzięczna dzierlatka, która często śmieje się i uśmiecha (podtyp chichotnica), niechybnie dorobi się kurzych łapek i zmarszczek przy bruzdach nosowych. Co paradoksalnie przyda jej tylko uroku. Człowiek często dziwiący się światu będzie miał to wyryte na czole. A osobę, która zwykła wysilać wzrok poznamy po charakterystycznej oprawie oczu. Empirycznie sprawdzone.
Gorzej natomiast, kiedy mamy do czynienia z podtypem "morderca" (od "mordy" oczywiście). Morderca jest osobnikiem, którego fizjonomia wyraża cały przestwór różnorodnych przejawów debilizmu. Widać na nim skłonnośc do agresji, widać szowinizm, widać frustrację i zwyczajne prostactwo oraz chamstwo. Wszystkie powyższe połączone są z brakiem mimicznych śladów charakteryzujących momenty działania świadomości, funkcjonowania intelektu oraz prowadzenia procesów myślowych. Widząc mordercę zrazu zastanawiamy się, jakim cudem nie nabiera piasku w rękawiczki oraz jak daje radę naraz chodzić i się nie ślinić. Na kwestii mimicznej nie kończy się jednak mowa ciała mordercy. Ów porusza się zwykle w charakterystyczny sposób, zarzucając na boki ramionami, które – przezornie, najwyraźniej by nie zbierać rzeczonego piachu w rzeczone rękawiczki – trzyma w kieszeniach. Zwykle kurtki. Zwykle krótkiej. Tak, że nikt normalny nie uwierzy, że trzymać w ten sposób ręce jest wygodnie.
Kiedy morderca wyrzuca – dajmy na to – butelkę do śmietnika, robi to tak, że człowiek zastanawia się, czy morderca nie chce przypadkiem sprawić bólu – albo śmietnikowi, albo butelce. Kiedy w sklepie dokonuje zakupu, stojąc przy ladzie nerwowo przebiera nogami. Unika wzroku osób starszych, których jakoś nie wypadałoby skrzywdzić, natomiast wyzywająco szuka wzroku równieśników oraz młodszych, których wedle jego umysłowych para-procesów, skrzywdzić już nie wstyd. Morderca w autobusie zawsze stoi przy drzwiach. Chyba, że jedzie akurat z kolegami - mordercami – wtedy zajmują w autobusie ostatnie siedzenia, swoją obecność jednak zaznaczają na tyle głośno, że słyszy to i przód pojazdu. Morderca nosi też zwykle czapkę z daszkiem. Głównie dlatego, żeby zawsze doskonale orientować się, gdzie on sam ma przód. W innym przypadku by pomylił. I nie trzeba być świadkiem całego spektrum jego zachowań, by skłonność do takowych z łatwością wyczytać wprost z jego fizjonomii. Bo to wszystko zostaje w niej wyryte.
Często mawia się, by nie oceniać książki po okładce. I prawda to, i nieprawda. Bo co w duszy to i czasem na twarzy. To jakaś zachęta do pracy na to, żeby za kilka lat i na starość można było z czystym sercem w lustro spojrzeć i żeby nie trzeba było się swojej mordy wstydzić.
Komentarze opinie