Jest taki gatunek ludzi, którym nie dogodzisz. Jak ciepło, to za ciepło. Jak zimno, to za zimno. Jak pada to źle, bo zmokną, jak susza to źle, bo chleb będzie droższy. No nie dogodzisz takim. Są zblazowani. Czyli epatują blazą. Blaza. Rzecz, niestety, ostatnio powszechna.
Blazerzy, czy zblazowani to podgatunek snobów. Nie jara ich ostatni wielki przebój znanego zespołu, bo jest za bardzo znany. Wolą rozkminiać wkręty dla "wtajemniczonych", czyli innych blazerów. Dzięki temu na resztę populacji patrzą z góry, a godzinami mogą produkować elaboraty o kapelach, które na Last.fm mają mniej, niż sto przesłuchań. Nie jarają ich opowieści o wycieczce do Maroka, bo albo dawno już tam byli, albo nie chcą być. Wszak gorąc, piasek, od tażinów wolą sushi, są krypto-islamofobami, albo mają uczulenie na sierść wielbłąda. Bo uczuleń mają sporo. Tak fizycznych, jak i psychosomatycznych - wszak modnie jest być tak nadwrażliwym, że coś dziwacznego człowiekowi szkodzi. Więcej – im dziwaczniejszy alergen tym w sumie nawet lepiej. Jest historia, jest anegdota. Jest okoliczność, żeby wypowiedzieć kilka zdań więcej z użyciem pierwszej osoby i zaimka "ja".
Nie zrozumcie mnie źle – sceptyk to dobry, porządny gatunek człowieka. Bo lepiej się pozytywnie zaskoczyć, niż zawieść. Bo ostrożność to cecha wielkich i mądrych. Bo lepiej dwa razy podmuchać, niż się sparzyć. Rzecz w tym, że blazer dmucha i trzy, czy pięć razy wcale nie z przekonania, że oto za chwilę się sparzy, ale dlatego, że zwyczajnie lubi dmuchać (bez głupich skojarzeń). Blazera zupełnie nie obchodzi temperatura kaszy. Choćby wyjął z zamrażalnika, będzie duchać i dmuchać dla samej przyjemności. Nie, żeby nowa płyta Katy Perry, nowa linia mebli kuchennych z Ikei, czy taka lub inna destynacja wakacyjnej wojaży była sama w sobie zła. Nie. Jest młynem na blazerską wodę, stanowi okazję i przyczynek, by coś skrytykować, od czci odsądzić, by przez chwilę zająć dyskursywną przestrzeń swoim ja. Ego czyli.
A ego blazera sobie równych nie ma. Co więcej – potrafi nas to ego zaskoczyć, niczym pantera w mroku. Rzuca się nagle, bez ostrzeżenia, wbijając ostre jak sztylety kły w to, co najbardziej kochamy. Jak dla pantery jest to głowa, wnętrzności i tak dalej, tak dla ego blazera są to rzeczy, które stanowią, albo stanowiły najważniejsze elementy naszego życia psychicznego. Kiedy więc opowiadamy w towarzystwie, że Kubuś Puchatek był najwspanialszą rzeczą, jaką pamiętamy z dzieciństwa, ego blazera zripostuje, że oto dorastaliśmy mając za przyjaciela zaćpanego najwyraźniej misia, plus brygadę jego odrealnionych znajomych i że jak się za młodu psychodeliczne bajki czyta, lub ogląda, to efekty są jakie są. Co pozostaje? Płacz. Milczenie. Nie wspomnę już, że nasza optyka Puchatka już nigdy taka sama nie będzie.
Blazer działa jak granat odłamkowy. Nie celuje, jak snajper, w jedną tylko osobe, ale swoim zblazowaniem i abnegacją razi wszystkich na określonym terenie. Bo nastrój wiecznej negacji, prędzej czy później, udziela się wszystkim. Nawet tym najbardziej jowialnym. Blazer bywa więc w różnych, mniejszych i większych, społecznościach gorącym ziemniakiem. O ile nie dobierze się z innymi blazerami i nie stworzy czegoś,co mój kolega określał mianem Durbel Poizon Puki Skład. Czyli takiej grupy, która produkuje w atmosferze niesamowite stężenie mentalnych toksyn i nie przestaje tego robić, "PUKI" nie wytruje wszystkiego w swoim otoczeniu. Przynajmniej takie ma założenia.
Przed blazerem chronimy się potwierdzając wszystkie opinie, które wypowiada, ale jednocześnie wyraźnie taką osobę patronizując. Przykład:"Nie sądzisz, że to co tu grają jest bardzo jak w 2010 i że tamta laska ma słabą stylówę". "Tak, masz rację, powiedz coś jeszcze pozytywnego". Tak traktowany blazer wkrótce usycha i swoje zblazowanie powstrzymuje.
Nie zmienia to faktu, że ten ostatnio mocno rozpowszechniony typ człowieka potrafi krwi napsuć. Spytacie, skąd wiem tyle o blazerach... Wiem, bo do nich należę.
Komentarze opinie