Odkąd jeżdżę dość regularnie po podlaskich drogach i białostockich ulicach jako pasażer auta, zauważam znacznie więcej niż jako beneficjent miejskiej komunikacji, wożony po mieście w zapchanym do granic możliwości „empeku”, jako ten białostocki śledź w beczce. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo zmieniają się białostoccy kierowcy. A wszystko przez zafundowane nam remonty najważniejszych ulic.
Oczywiście jako mieszkanka cieszę się, że mamy coraz lepszą drogową infrastrukturę. Bylibyśmy naprawdę niezmiernie głupi, by nie wykorzystać szansy na rozwój poprzez fundusze unijne. I bardzo dobrze, białostockim włodarzom chwała za to po wsze czasy. Co prawda przez długi czas przejazd przez centrum trwał tyle, co czytanie „Pana Tadeusza” czy raczej „W poszukiwaniu straconego czasu”, razem dzielnie trwaliśmy w korkach wielkości korków warszawskich. Ale daliśmy radę. I z tego powinniśmy być dumni.
Na początku tej drogi przez mękę były nerwy, czasami nawet wygrażanie sobie nawzajem pięściami, ale bardzo szybko nauczyliśmy się ze sobą współpracować. Przemieszczanie się „na suwak” w ciągu niespełna roku stało się podstawą jazdy białostockich kierowców. Patrząc, jak na Wiadukcie Dąbrowskiego samochody, wolno sunąc w stronę centrum, elegancko dopasowywały się do siebie tworząc jednolity sznur aut, byłam z nas, białostoczan naprawdę dumna. Nie wierzyłam, że będziemy potrafili poruszać się i wzajemnie ustępować sobie drogi. Jak na Zachodzie. Po tym można poznać wzajemne zaufanie społeczne i dojrzałość społeczeństwa.
Jak zwykle znajdą się cwaniacy, którzy będą przepychać się „na chama” drugim pasem, licząc że uda im się wcisnąć gdzieś z przodu kolejki. Lecz o ile na początku naszych remontów niektórzy ustępowali miejsca takim osobnikom, teraz zauważyłam rzecz odwrotną. Uszy po sobie – taki obrazek widać było, gdy ich mijaliśmy. Nikt ich nie chciał wpuścić. Moim zdaniem słusznie – wszyscy gdzieś się śpieszymy. Nie ma usprawiedliwienia dla cwaniactwa. Według badań, szybciej rozładowuje się korek, gdy ruch samochodowy układa się płynnie. Nie musi być szybko; ważne, by był bez nagłego hamowania. Inaczej tracimy na tym wszyscy, nawet ci wpychający się i liczący tak cenne dla nich minuty.
Dawno, dawno temu odbywał się słynny na całą Polskę strajk białostockich kierowców miejskiej komunikacji. Pamiętam, że prywatne samochody zatrzymywały się na przystankach i kierowcy pytali: „Jadę na Zielone Wzgórza, kto chętny?”. W ten sposób można było jakoś dojechać do domu. Czy wyobrażacie sobie coś takiego w obecnych czasach? Na pewno nie. Ale cóż, czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają. Patrząc na białostockich kierowców, którzy z uśmiechem sobie pomagają i przepuszczają tych z niebiałostockimi rejestracjami, mając świadomość, że oni jeszcze nie wiedzą, jak jeździ się po rozkopanym mieście – wstępuje we mnie nadzieja. Że damy radę i przetrwamy choćby tysiąc takich remontów. Aby zamiast trzydziestu minut, jechać dziesięć. Obwodnicą. I być na miejscu.
P.S. Za niektóre służby i łapanie samochodów niebiałostockich – muszę się niestety wstydzić przed znajomymi z innych części Polski. W każdym normalnym mieście gość zostałby grzecznie i kulturalnie pouczony jak jeździć, dostałby mapkę z ulicami w remoncie. A u nas? Zapewne mandat…
Komentarze opinie