Reklama

Podlaska baba, odc. 2 - Kwadratura koła, czyli pociąg do Warszawy

12/11/2013 18:00
W stolicy naszego pięknego kraju bywam rzadko. Z reguły raz w roku, czasami nawet rzadziej. Może i dzięki Bogu, bo w stolicy czuję się dwojako. Raz – jak zagubiona malutka podlaska mrówka: tyle tu ludzi, samochodów, drapaczy chmur i reklam wielkości boisk piłkarskich zawieszonych na kamienicach. Dwa – zawsze gdy wysiadam na Dworcu Centralnym, głęboko zaciągam się warszawskim smogiem i mówię sobie w duchu : „O, to jest miś na miarę naszych możliwości. I nie jest to nasze ostatnie słowo!”.

Tyle tu ludzi, samochodów i złotych tarasów. Tyle szans, które można wykorzystać. Ale na razie boję się, nie jestem gotowa porzucić swoje swojskie Shrekowe bagienko. Tu znam wszystko; wiem, gdzie można dostać w ryj i gdzie kupię najlepszy chleb w mieście. A tak przyjdzie znowu przyzwyczajać się do nowego miasta, gdzie i tak zawsze będę obca – nawet i w trzecim pokoleniu…

Ale niektórzy zdecydowali się na ten krok – porzucenia rodzinnego Białegostoku. Różne kierowały i kierują nimi motywacje. Czy to praca, czy uczuciowe kombinacje, czy rodzina. Przeważnie wyjeżdżamy jednak za zatrudnieniem, które z wielu powodów jest dla nas nieosiągalne na Podlasiu. Przez niektórych jesteśmy nieco pogardliwie i z wyższością godną politowania nazywani „słoikami”. Bo targamy te nasze rosołki i kotlety od mamusi, która troskliwie je nam zapakowała. I chwała mamusiom za to. Moim zdaniem nie ma się czego wstydzić. Słoik – to brzmi dumnie! W końcu jak mawiają nasi bracia z Wysp Brytyjskich: „Anglik – gdziekolwiek jest – jest u siebie”.

Jakoś te nasze podlaskie słoiki muszą dojechać do domu tymczasowego w stolicy. Przeważnie wybierają pociąg jako środek transportu. I tu zaczynają się schody. Zawsze, odkąd na chleb nie mówię już „kaku”, problem stanowiło dotarcie pociągiem w długie weekendy do warszawskiego bruku/asfaltu na Emilii Plater. Co roku o tej samej porze na białostockim dworcu dzieją się sceny niczym z filmu katastroficznego. Bieg z tobołami, przepychanki, matki podają dzieci przez okno, deptane są staruszki, emeryci używają łokci itd. Górą pozostają jak zwykle silni młodzi mężczyźni, mający tak słabe zdrowie, że muszą wozić swoje pośladki koniecznie na siedzeniu miękkim, bo inaczej mają odparzenia od pieluszek. Znajomy, wracając z dziewczyną, rodowitą warszawianką, myśląc że najpierw kulturalnie – jak na „Titaniku” – najpierw kobiety, dzieci, a na końcu mężczyźni, wybrał na powrót z weekendu po Święcie Zmarłych pociąg. Srogo się zawiódł. Jakiś nasz zdrowy, jurny podlaski słoik tak „przedzwonił” dziewczynie z łokcia w twarz podczas przepychania się, że omal nie upadła. Znajomy ów nie zdążył go dogonić, bo młodzian zniknął w czeluści tłumu. Jak to o nas świadczy, kochane słoiki? Aż się ciśnie na usta: w domu cham, w stolicy pan? Ą, ę i sushi? A potem powrót do domu…

Drogie koleje, bardzo Was proszę: czy nie możecie raz w roku zerknąć w kalendarz i przewidzieć, że nasi krajanie będą wracać tłumem do Warszawy? Czy nie da się dostawić tych kilku wagonów? Tak, wiem: marne fundusze, mizerne środki – ale tak częste to zjawisko pogodowe nie jest. Oszczędźmy białostoczanom nerwów i stresu, wstydu przed ludźmi z innych części Polski. Niech wiedzą postronni, iż Podlasianie swój poznański porządek mają…

(Renata Siewko)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do