Kilka dni temu znalazłam w lesie kilka jeszcze żywych kurek. O dziwo, mimo przymrozków, jeszcze nadających się do spożycia. W lesie wszystko, co żyje, już przygotowało się do zimy. Mrówki w kopcach już dawno zamknęły swoje drzwiczki, pszczoły łatającej już dawno nie uświadczysz. Znalezione grzyby przypomniały mi lato i szalejących po podlaskich lasach grzybiarzy.
Od razu zaznaczam – tak, jestem nałogowcem bez szans na wyleczenie. Za grzybami węszę jak locha za truflami… [jestem skłonny w to wierzyć - przyp. red.]. W czasie sezonu grzybowego nic nie jest ważne – praca, dom, pogoda. Liczy się to, co znajdę. Kurka, borowik, koźlarz. Cokolwiek. Ostatnio zdarzyło mi się nawet zgubić w lesie, bo nie zauważyłam w pogoni za borowikami, gdzie jestem. Czy już na Białorusi, czy jeszcze w Polsce.
W pełni rozumiem teraz wędkarzy. I poniekąd myśliwych (choć tego zajęcia akurat nie popieram). W pogoni za trofeum każdy nałogowiec potrafi przejść wiele kilometrów, by tylko znaleźć tego jednego, jedynego, którego triumfalnie przyniesie do domu, zrobi zdjęcie i pochwali się światu. W przypadku starszego pokolenia – przy okazji wizyty gości. A w przypadku pokolenia internetu – strzeli „sweetfocię” z wielkim grzybem i pochwali się na Fejsbuku. I wszyscy będą chwalić, a grzybiarz będzie mieć „fejma” wśród znajomych.
W podlaskich lasach podczas sezonu grzybowego widać takie obrazki: leje deszcz, zimno, a tu z lasu wyłaniają się postacie w żółtych sztormiaczkach, które twardo węszą w brzezinkach za grzybem. Łażą jak zombie, najchętniej przechodząc ruchliwe drogi w poprzek, nie patrząc na przejeżdżające samochody. Wiadomo – grzybiarz w amoku gorszy od narkomana w ciągu. Grzybiarze maja także swoisty slang, znany tylko tym, co uprawiają swój nałóg. O czym rozmawiają ze sobą grzybiarze w trakcie sezonu? „Cześć, są kurki. Tak? Ooo, a znajoma widziała borowiki. Podobno pojawiły się tu i tu. Aha, OK, przekazuję dalej!”. Jak wiedza tajemna przekazywana jest wiadomość, gdzie, co i jak się pojawiło.
Grzybobranie to nasz sport narodowy. Jak skoki narciarskie. Mamy w tym względzie wielowiekową tradycję (pamiętacie ze szkoły „Pana Tadeusza” i grzybobranie?). Inne narody europejskie uważają ten sport za dziwactwo. Niemcy bardzo chętnie jedzą nasze kurki, ale wejście do lasu to już dla człowieka cywilizacji zachodniej śmierć za pierwszą sosenką – bo tam czai się złowieszcza dzika przyroda. Jedynie Włosi uwielbiają grzyby podobnie jak my – ale tylko ci z północnej części Półwyspu Apenińskiego. Cieszmy się więc, że inne narody nie znają takiego najzdrowszego z nałogów. Do zrobienia sobie dobrze wystarczy las, koszyk wiklinowy i ostry scyzoryk!
Komentarze opinie