Nie wystarczy powiedzieć „nie”, bo to zdecydowanie za mało. Nie wiadomo, czy to wyraz za krótki czy może siła przekazu za wiotka. Ale niektórym, nawet po dodaniu polskiej łaciny do wyrazu „nie” z trudem przychodzi zrozumienie jego znaczenia.
Kto tam?
Godzina ósma rano. Akurat szykuję się do rychłego wyjścia do pracy, a tu domofon dzwoni. Lecę do słuchawki ze szczoteczką do zębów w ustach i pytam
- Kto tam?
- Wie Pani, ostatnio wielu ludzi zastanawia się nad obecnością Boga w życiu człowieka. Czy ma Pani podobne dylematy?
Nie będę tu pisała jakie właśnie emocje wzbudza we mnie tego typu pytanie, bo na pewno Bóg by nie byłby w stanie z całym zastępem Aniołów Stróżów powstrzymać ciśnienia, jakie uderza mi właśnie do głowy. Zatem staram się zebrać resztki grzeczności i powiedzieć:
- Dziękuję. Mam inne dylematy i proszę więcej do mnie nie dzwonić w podobnych sprawach. Proszę trzymać się z daleka od tych drzwi i tego dzwonka!
- Ale proszę Pani, to jest bardzo ważna sprawa.
Tu niestety grzeczność dała upust emocjom i rzucam tylko, że jestem wyznawcą Belzebuba, następnie odkładam słuchawkę domofonu.
Mija miesiąc, może nieco dłużej, tym razem już do drzwi mieszkania dzwoni dzwonek. Patrzę. Nieznajoma kobieta. Otwieram i co słyszę?
- Chciałabym z Panią zamienić kilka słów na temat nauk Jezusa Chrystusa…
No ręce opadają. Trzaskam drzwiami przed nosem, bo skoro mówię, że nie jestem zainteresowana, to nie jestem, ani wcześniej, ani teraz. A jak zechcę się zainteresować, to sobie znajdę miejsce i towarzystwo do takich rozmów.
Do tego gatunku ludzi nie dociera słowo „nie”. Odczekują i znów starają się nagabywać. Tak, bo to jest zwykle nagabywanie! W ten sposób wiernych nie przybędzie. Czy nie lepiej zastanowić się nad jakąś akcją promocyjną? Może billboardy na mieście? Może reklama w radio, tv i w gazetach? Ale nie łażenie po domach. W tym przypadku kampania door to door raczej przynosi nikłe korzyści. Kiedyś mieszkałam na innym osiedlu i tam wyznawcy dobrze znanej religii potrafili mnie nachodzić co tydzień. Na początku udawałam, że nie znam polskiego, rozmawiając z nimi w innym języku, ale to też nie przyniosło efektu na dłuższą metę. Podziałała dopiero karteczka przyklejona do drzwi z napisem „ Jeh…i won!” Przestali pukać i dzwonić. Niestety, chyba trzeba będzie powtórzyć terapię szokową, by co poniektórzy zrozumieli. Tylko jak przykleić taką na domofon? Wymyślę coś, wszak potrzeba matką wynalazku.
A jak tam w pracy?
Są rzepy, które równie trudno jest odczepić od drugiego człowieka. Prosiłam, mówiłam, pisałam nawet: „Nie dzwoń do mnie i nie przychodź. Daj mi święty spokój”. Ale co kilka dni pojawia się informacja, czy to na poczcie mailowej, czy to w postaci sms-a, tudzież prośba do jednego z moich znajomych. Jaka informacja? Bardziej to pytania, choć skrzętnie zawoalowane, z których można wyczytać…
No właśnie. Pytania o moje zarobki, pytania o moje zdrowie, pytania o to jak jeździ auto, czy nie ma z nim problemów, pytania i prośby o poradę, pytania, pytania, pytania. Nie odpisuję i nie odpowiadam, więc pojawiają się kolejne prośby o poradę co zrobić, co kupić, czy o dokumenty, które są potrzebne do załatwienia takiej lub innej sprawy. I co? Nie odpowiem, to wyjdę na buca, odpowiem, to będą znów kolejne pytania, byle by tylko podtrzymać znajomość. Mało tego, takiego delikwenta mogę jeszcze spotkać osobiście w miejscach, w których bywam. Stara się nie pokazywać, że jest tu tylko dlatego, że jestem i ja. Jak pozbyć się takiego rzepa? Macie jakieś pomysły?
Komentarze opinie