Reklama

Takie będą Rzeczypospolite jakie ich dorosłych niedojrzewanie

12/05/2021 13:09

Całkiem niedawno, bo zaledwie kilka tygodni temu, czytałam informację, że dzisiejsza młodzież, która kończy szkołę podstawową lub rozpoczyna naukę w szkole średniej, w przyszłości widzi siebie najczęściej w zawodzie pod tytułem „youtuber”. Przyznam szczerze, że ta informacja zwaliła mnie z nóg.

Prawie połowa społeczności młodych dziewcząt w wieku od 10 do 15 lat, bo aż 48 proc., widzi siebie w roli influencerek. Chcą zarabiać na treściach w serwisie Tic Toc, Youtube, Instagram i innych. Chłopcy jeszcze częściej wskazywali na działalność w internecie, z którym chcieliby związać swoje życie zawodowe. Zdecydowanie mniej młodych ludzi widzi siebie w takich zawodach jak grafik komputerowy, czy twórca stron internetowych, jeszcze mniej chce być lekarzem, kierowcą, czy nawet prawnikiem. Przeraża mnie to. Bo z tego co czytałam, rodzice nastolatków niewiele odbiegają w swoich oczekiwaniach wobec dzieci.

Większość z nich marzy o tym, aby ich dziecko trafiło do dobrej szkoły, częściej do liceum niż technikum, no i obowiązkowo niemal każdy widzi swoje dziecko na jakiejś uczelni. Z tym, że na uczelni nie uczy się bycia youtuberem, instagramerem czy tic tocerką. Zazwyczaj przekazywana jest poważniejsza wiedza w określonej dziedzinie. Choć nie trudno zauważyć, że jakość kształcenia spada tragicznie. Kiedy sama studiowałam, nie było łatwo dostać się na studia. Nie reklamowała się wówczas żadna uczelnia, a chętnych było tyle, że trzeba było studia sobie załatwić przez wpływowych rodziców, albo naprawdę wykazać się wiedzą większą od swoich rówieśników. Dziś to uczelnie zachęcają do studiowania młodych ludzi, niejednokrotnie oferując im różne benefity czy zachęcacze, aby tylko wybrali tę uczelnię lub ten kierunek.

To w pewien sposób rozleniwia, zabija wręcz walkę o siebie, o swoją lepszą przyszłość. Obecnie studentów i ludzi z wyższym wykształceniem w wieku do 35 lat mamy tak dużo, że jest ich po prostu nadmiar. Rodzice jeszcze się nie zorientowali, że studia nie dają dziś niczego, albo prawie niczego, bo studiować może w zasadzie każdy. Jeśli nie na uczelni państwowej, to prywatnej. Aby czesne się zgadzało. Naprodukowaliśmy w Polsce magistrów i inżynierów w niesamowitych ilościach, z których w dużej mierze jest tyle samo pożytku co obecnie z pralki „Frani”. Przypomina się o niej dopiero wtedy, gdy nagle siądzie pralka właściwa, a trzeba błyskawicznie dokończyć pranie. Jeśli działa, to też wypierze w końcu.

Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia, kto za 10-20 lat będzie odtykał rury kanalizacyjne, dbał o czystość w klatkach schodowych, zajmował się układaniem podłóg, odbieraniem przesyłek, naprawianiem samochodów, pchaniem taczki, czy montażem kuchenki. Przecież ludzie w takich zawodach też są potrzebni. I to bardziej niż można to sobie wyobrazić. Już dziś brakuje prawdziwych fachowców i nie tylko takich typu „złota rączka”, ale księgowych, pielęgniarek, stolarzy, czy rehabilitantów. Brakuje też ludzi w innych zawodach.

Uważałam i nadal uważam, że rodzice są dziś obecnie największym nieszczęściem swoich dzieci. Nie dają im szans nauczenia się samodzielności, podejmowania decyzji, a przede wszystkim popełniania błędów i ponoszenia w związku z tym konsekwencji błędnych decyzji. Co jest akurat ważne. Porażka czy błąd wzmacnia człowieka, kształtuje charakter, zmusza do szukania rozwiązań i podejmowania kolejnych decyzji. Być może znów błędnych, a być może mądrych. Młodzi ludzie zbyt wiele rzeczy mają dziś podanych na tacy, bez żadnego wysiłku. Co nie czyni ich ambitnymi, ani skorymi do konkurowania wiedzą, doświadczeniem, albo i sprytem.

Źle zaczęło się dziać kilka lat temu. Pamiętam, jak jeszcze prawie 10 lat wstecz, do urzędu, w którym byłam wówczas kierownikiem, przyszedł młody chłopak po studiach prawniczych. Miał podjąć pracę, jako urzędnik. Zwykły chłopak, normalnie wyglądający. Oprócz jednej rzeczy. Przyszedł z mamą na rozmowę o pracę. I przez cały czas praktycznie zamiast jego, mówiła jego mama, która ostatecznie stwierdziła, że jej syn nie może pracować z ludźmi ze środowisk patologicznych. Z tym, że chłopak z mamą przyszedł do ośrodka pomocy społecznej, którego jednym z podstawowych obowiązków jest praca z ludźmi dysfunkcyjnymi na wielu płaszczyznach. Sam chłopak nie powiedział, czy mu to pasuje, czy nie pasuje. Pokornie wyszedł z matką.

Podobnie jak dziewczyna, która także przyszła z mamą na rozmowę o pracę i ona nawet tę pracę podjęła. Tylko, że na kilka dni. A i tak w ciągu tego krótkiego czasu mamusia dzwoniła po kilka razy dziennie i przychodziła do córki z jedzeniem, bo obok nie było bufetu. Bo dziecko musi jeść ciepłe posiłki. Dziecko miało więcej niż 25 lat, a przyjeżdżało do pracy przywożone przez tatusia. Nie wiem co dzieje się z tym chłopakiem, ani z tamtą dziewczyną, ale mam nadzieję, że jakoś poukładali sobie życie. Z dala od toksycznych rodziców. Rodziców, którzy raczej nie dorośli do swojej roli, albo ta rola ich zwyczajnie przerosła. Mam tylko cichą nadzieję, że zdali sobie sprawę z tego, że swoim zachowaniem nie pomagali dzieciom, bo de facto krzywdzili je. Przecież rodzice nie będą żyć wiecznie, a dziecko kiedyś musi stać się samodzielne.

Co gorsza, całkiem niedawno usłyszałam, że podobna sytuacja miała miejsce w jednym ze szpitali. Wiadomo nie od wczoraj, że brakuje personelu medycznego i lekarzy różnych specjalności. Więc jeśli pracę chce podjąć ktoś po studiach medycznych, jest już całkiem nieźle. Jeśli pracę chce podjąć ktoś po specjalizacji medycznej, to radość jest ogromna. I niedawno miała miejsce taka sytuacja, kiedy młoda kobieta przed 30-tką przyszła, bo chciała zatrudnić się w szpitalu jako lekarz. Była już po specjalizacji. Ale warunki zatrudnienia negocjowała jej mama. Nie ona, nie przyszła pani doktor, tylko jej mama.

Zastanawiam się teraz, jak będzie wyglądała nasza przyszłość, skoro wypuszczamy w nią ludzi niedojrzałych emocjonalnie? Czy tacy ludzie w ogóle mogą lub są w stanie budować przyszłość? Nie pisałabym o tym, gdyby były to jednostkowe przypadki, ale niestety jest ich coraz więcej. Wszędzie. Tu podałam akurat dość drastyczne przykłady, ale pomniejszych, mniej drastycznych, jest cała masa. Jaką mam mieć pewność, że ci ludzie za 5 czy 10 lat staną na wysokości zadania, kiedy zmienią się warunki i okoliczności? Nie mam żadnej. A powiem nawet, że jest mało prawdopodobne, aby ktoś, kto w wieku 20 kilku lat czy przed 30-tką przychodzi w sprawie pracy z rodzicem, był w stanie podjąć samodzielną decyzję w innych sprawach ileś tam lat później. Dlaczego? Bo nie będzie umiał. I martwię się, jakie będą te nasze Rzeczypospolite, jeśli jest dorosłych niedojrzewanie.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do