Świat się zmniejsza. Wszystko, co jeszcze 20 lat temu było wielkie i nie do osiągnięcia, dziś jest w zasięgu ręki lub co najwyżej o rzut beretem.
Pamiętacie jak jeździły ciuchcie parowe i podróż do Moniek czy Sokółki to była prawdziwa podróż? Teraz to wystarczy zapakować tyłek do auta i po 20 minutach jest się na miejscu. Można jechać i pociągiem, bo zajmuje to niewiele dłużej. Pamiętam, jak mama czy babcia zabierały mi kanapki na drogę, herbatę i ciasteczko, żeby dziecko (znaczy ja), nie zgłodniało w czasie podróży. Dziś raczej chyba nikomu takie pomysły nie przychodziłyby do głowy. Szkoda czasu i atłasu. A przecież Mońki i Sokółka wcale się nie przybliżyły do Białegostoku, a jakoś są bliżej. Cud!
W 1990 roku czekaliśmy z całą rodziną aż podłączą nam telefon. Wtedy się czekało, co prawda krótko, bo jak pamiętam chyba z pół roku. Ale wcześniej w kolejce trzeba było czekać aż po dwa, trzy lata. Wyobrażacie sobie dziś czekanie na podłączenie telefonu na kabel przez pół roku? Spece od telefonii prędzej by się zwolnili z pracy, niżeli musieliby słuchać tych wszystkich przymiotników i przydomków, jakimi określaliby ich potencjalni klienci przez czas oczekiwania. A jaka była radocha jak już telefon w końcu działał! Zegarynka, bajki, muzyka w telefonie – to wszystko było niezłą rozrywką jak tylko rodzice wyszli z domu.
A dziś proszę bardzo. Wychodzimy z salonu z działającym od razu aparatem. Kabla nie ma. Ładowarka pociągnie z samochodu, laptopa, gniazdka sieciowego, pewnie niebawem jeszcze z sedesu. A w telefonie internet, muzyka, gry, filmy, aparat fotograficzny, kamera, jakby jeszcze tylko sprzątał w weekendy byłoby git!
I jeszcze telewizor. Rubina trzeba było codziennie pilnować, żeby przypadkiem z mieszkania 45 metrów po podłodze nie zrobiło się 45 do góry. Ładnie wybuchały i trzeba było mieć nie lada znajomości, żeby szybciutko nabyć kolejny, drogi, ale za to z dwoma programami. A jak doszedł trzeci to już był luksus. Gimbaza nie wie, czym kiedyś było MTV, jak się czekało do później nocy na Headbangers Ball, żeby posłuchać sobie śmierć metalu. Dziś telewizory są płaskie, że nawet nie ma jak wilgotnej szmatki rzucić, co by kurz pochłaniała. W telewizorach mamy po 200 programów i więcej, radio, skype, internet, dvd, głośniki do słuchania muzy z telefonu. Obecny telewizor nie wybucha, a nawet sam się wyłącza. I pewnie jakby robił kolacje czy śniadania byłby najlepszym nabytkiem ever.
Jest jeszcze jedna rzecz, która daje nam prawie wszystko w zasięgu ręki. To oczywiście internet. A w tym internecie jest coś takiego jak fejsbunio. O zaletach czy wadach nie będę tu pisała. Ale skupię się na jednej rzeczy, która mi osobiście mocno ułatwia życie. Jak w weekend leży się odłogiem i szuka się pomysłu na niedostanie odleżyn w miejscu, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, można oczywiście przejrzeć portale miejskie, miejsca kultury, kluby, media, youtube. Ale w sumie jak od długiego czasu ograniczam się wyłącznie do wydarzeń, na które jestem zapraszana przez różnych ludzi. Wszystko pod ręką w jednym miejscu, bez latania po kolejnych portalach i stronach internetowych. Tylko w tym tygodniu mogę wziąć udział w proteście przeciwko ograniczaniu referendów, pomóc znaleźć dom szczeniakowi, pójść do fryzjera, bo mają specjalną ofertę na fryzurę Marylin Monroe, zerwać łańcuchy zwierzętom trzymanym na uwięzi, spotkać się z autorem książki „Paszkwil Wyborczej”, wziąć udział w warsztatach tantrycznych i pójść do łaźni szamańskiej, no i oczywiście czeka mnie masa koncertów od Farben Lehre po Ras Lutę i występy dj-skie w Metrze. To tylko wybrane pozycje z bieżącego tygodnia. Wiecie, ile zajęłoby mi czasu znalezienie takich atrakcji drogą tradycyjną poprzez przeglądanie gazet i dzwonienie po znajomych? Świat jest malutki. Kocham go.
Komentarze opinie