Reklama

Zrób sobie karierę!

23/06/2013 18:00
Ilu studentów było na roku? Pewnie 70? A ilu teraz pracuje w zawodzie? Dałoby się policzyć na palcach jednej ręki. Ilu pozostaje bezrobotnymi? Statystyki mówią o 30 proc. Choć uwielbiamy uprawiać hejterstwo i wytykać błędy rządzącym, zastanówmy się, czy problem tkwi tylko i wyłącznie w sytuacji na rynku, czy w naszym podejściu do życia. Podejściu bez pasji.

Z aczyna się od fryzjera. Po wymianie standardowych uprzejmości, konwersacji o pogodzie i korkach w centrum miasta zeszliśmy na temat „bycia fryzjerem”. A bo praca ciężka, ale interesująca, cotygodniowo dziesiątki głów przewija się przecież przez nożyczki. Fryzjer opowiada nam o tym, w jakich to warsztatach uczestniczył, zdobywając kolejne certyfikaty, a przede wszystkim umiejętności i doświadczenie. Na pytanie o to, czy zawsze chciał być fryzjerem, bez zastanowienia odpowiada: tak. Z rozmysłem nie poszedł na studia, tylko do studium fryzjerskiego, aby jak najwcześniej praktykować w wybranym zawodzie.
Coś-tam-logia
Sami skończyliśmy różne „logie”. Na spotkaniach z kolegami z uniwersyteckich korytarzy dominuje atmosfera czarnej rozpaczy, a odpowiedź na uprzejme „co słychać?” wpędzić może w depresję. Prawie nikt z nas nie pracuje bowiem w zawodzie, wielu absolwentów dopiero po zakończeniu studiów zaczęło myśleć o tym, co dalej, wielu potraktowało 5 lat jako okres wygodnej hibernacji. Wciąż słyszymy więc, jak „w dzisiejszych czasach” trudno o pracę, bo „kiedyś było łatwiej”, a poza tym „to nie jest kraj dla młodych ludzi”. Z prognoz Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami jasno wynika, że w 2013 padnie nowy rekord, a bezrobocie wśród absolwentów przekroczy 30 proc.

Faktycznie, kiedy zamknęły się za nami drzwi uczelni, wcale nie mieliśmy poczucia, że zostaliśmy wyposażeni w odpowiednie narzędzia. Nie przygotowano nas do rynku pracy. Ale… Stop! Czy aby uczelnia ma studenta prowadzić za rączkę, pokazywać drogę? Kijem i marchewką przekonywać do inwestowania w siebie? Nie, do czarta! Dlaczego ktokolwiek miałby dać ci coś „ot tak”. Sam se daj! Realizuj się, działaj w harcerstwie czy wolontariacie, wstąp do organizacji studenckich, lokalnych stowarzyszeń i na luzie zdobywaj doświadczenia. Albo myj gary z dyplomem w kieszeni i nie narzekaj, że życie jest ciężkie.
Projekt: kucharz
Wcale nie musisz mieć skończonych studiów, by się realizować. To oczywiste, prawda? Nie ma już etatów! Największym dobrem jest teraz kapitał ludzki, doświadczenie, umiejętności, praktyka. Równie prestiżowym zawodem, co niegdyś prawnik czy lekarz, może być fryzjer, stylista, szewc, krawiec lub kucharz. O ile w swoim zawodzie dążył będzie do perfekcji.

Zupełnie jak Łukasz Rakowski. Skromny, 25-letni chłopak spod Zambrowa chciał naprawiać samochody, a trafił do gastronomika. Zgłosił się do programu praktyk, uczył się u Okrasy, a następnie u Amaro, zdobywcy jedynej w Polsce gwiazdki Michelin. Długo opierał się miłości do kuchni, po czym został jednym z najlepiej rokujących młodych polskich kucharzy, nominowanym w plebiscycie Kucharz  Odkrycie Roku 2012 magazynu „Kuchnia”, zastępcą szefa kuchni Restaurant & Bar Cristal. O kuchni, praktykowaniu u najlepszych, przygotowaniu steka z polędwicy czy jadalnych kwiatach mógłby rozmawiać godzinami. W końcu praca jest jego pasją.



 

 

 

 
I&R: Masz 25 lat, ukończyłeś „zaledwie” technikum, a jesteś zastępcą szefa kuchni czołowej białostockiej restauracji. Czy z Twojej perspektywy wyższe wykształcenie jest jedyną drogą prowadzącą do sukcesu zawodowego?
ŁR: Zdecydowanie nie. Należy rozwijać swoje zainteresowania i tą drogą dążyć do zawodowego spełnienia. Jeśli mówimy o gastronomii: kulinaria stają się ważnym aspektem życia, wzbudzają zainteresowanie. Coraz ważniejsze jest dla nas to, co jemy, gdzie jemy i kto dla nas gotuje. Jeżeli do zlecenia konkretnej usługi szukamy dobrego specjalisty, np. lekarza, w takim samym stopniu chcielibyśmy, aby gotował dla nas kucharz specjalista. Dyplom wyższej uczelni to jedynie dyplom, a pracodawcę interesuje osoba, która jest zaangażowana i wykazuje zainteresowanie podnoszeniem umiejętności.
I&R: Jak wygląda proces edukacyjny polskiego kucharza?
ŁR: W technikum gastronomicznym poznajemy podstawy, a nie łączenia smaków czy kompozycji. Nieaktualny program nauczania i brak pieniędzy nie pozwalają na praktyczne zajęcia np. z oczyszczania polędwicy wołowej. Gotowania nauczyłem się wiec dopiero podczas praktyk, m.in. pod okiem Karola Okrasy, czy Wojciecha Amaro.
I&R: Zaraz, zaraz! Czy to znaczy, że naukę kończy osoba nieprzygotowana do zawodu?
ŁR: Po części tak jest uczymy się dzięki praktyce. Oraz dzięki współpracy z szefami kuchni. Uczestniczyłem w darmowym programie praktyk; wybierano w zasadzie wszystkich, którzy chcieli jechać. Jeśli wtedy nie byłem jeszcze przekonany do zawodu, to
po dwóch miesiącach w restauracji hotelu Bristol nauczyłem się więcej niż przez kilka lat szkoły i zapałałem ogromną miłością do kulinariów. Chwilę po tym dowiedziałem się, że w Amber Room u Amaro szukają pracowników. Wszedłem z ulicy. Nikt nie zwracał uwagi na moje dyplomy, CV, kazano mi je schować. Usłyszałem jedynie: Pokaż, co potrafisz. Zostałem dwa lata.
I&R: Wiedziałeś, że nauka u mistrzów to doskonała inwestycja...
ŁR: Dokładnie tak. W Amber Room zaczynałem na rzeźni, przygotowując mięso. Przychodziłem wcześniej i przez 3 godziny za darmo pracowałem w cukierni. Poświęcałem czas wolny, by podpatrzeć, jak robią to najlepsi, by jak najwięcej się nauczyć. Dzięki temu po zakończeniu współpracy z ich restauracją, bez zatrudnienia byłem tylko jeden dzień. Ciężko pracowałem, ale miałem jednocześnie ogromną satysfakcję. W końcu mówi się: rób, co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia.

Rozmawiali: Iwona i Rafał Bortniczukowie
foto: Piotr Narewski, Maciej Słupski
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Wróć do