Tak się akurat składa, że piszę swój felieton tuż przed Dniem Matki, a Państwo czytacie go już po Dniu Dziecka. To wzruszające i piękne, że „matka” i „dziecko” funkcjonują w naszej wyobraźni tak blisko siebie, że nawet ich święta wyznaczono niemal w jednym tygodniu, a w PKP do dziś jest przedział jedynie dla matki z dzieckiem.
Stryj z bratanicą a nawet babcia z wnusią muszą stać na korytarzu. Ostatnio jednak pojawia się piękna moda na zbliżanie pojęć „dziecko” i „rodzice” a także, ale to już zupełna awangarda, „dziecko” i „ojciec”. Gdy dziewięć lat temu, jako jedyny ojciec, wkroczyłem do szkoły rodzenia, to po piętnastominutowym wykładzie, z którego dowiedziałem się, że smółka to pierwsza kupka koloru zielonego, a łożysko, to coś, co w Polsce po porodzie się wyrzuca, a w Belgii zakopuje w ogrodzie i sadzi drzewo, zasugerowano mi, żebym jednak dalej nie uczestniczył.
Rozumiem, że rozmawianie przy facecie o rozstępach może być krępujące, ale, po co promować aktywny udział mężczyzny w porodzie, żeby go potem potraktować gorzej niż smółkę czy polskie łożysko?
Promuje się też udział ojca w procesie edukacyjnym, ale kiedy pierwszy raz odbierałem dziecko z przedszkola, to placówka, w pierwszym odruchu, się przede mną zamknęła na wszystkie spusty. Dostałem się przez kuchnię. Z seriali wiem, że kucharki, to najsłabsze i najżyczliwsze ogniwo wszelkich instytucji. Przedszkolanki wyjaśniły, że to nadgorliwość w ochronie dzieci przed pedofilią i po ustaleniach, że moja obecność nie zagraża podopiecznym placówki, personelowi, ani dyrekcji, zostałem jakoś wpuszczony. Swoją drogą, jedyną rzecz, na którą miałem ochotę w tym akurat przedszkolu, to rosół, którego zapach dopadł mnie w kuchni.
Podobne problemy spotkały mnie w podstawówce. Znów uwierzyłem, że apelujący o współpracę ze szkołą nauczyciele, mówią jak najbardziej serio. Okazuje się, że oni chyba mają to w obowiązkach, by mówić o współpracy w nadziei, że i tak każdy ma swoje sprawy i nie będzie zawracał sobie głowy współpracami. Kiedy zaproponowałem współpracę, to znów pojawiła się podejrzliwość, co mnie tak pcha do kręcenia się przy nieletnich. Ostatnim mężczyzną, który mógł bez podejrzeń kręcić się wokół małoletnich był prawdopodobnie Janusz Korczak, wszyscy jego następcy muszą się już zmierzyć z odium pedofila.
Zaproponowałem dyrektorce szkoły, byśmy wykazali wobec siebie nieco więcej zaufania. Trudno jednak o „zaufanie”, szczególnie wobec ojca, w placówkach, które realizują głównie projekty „Tato nie pij!”, a nie ma na przykład projektu „Mamo, nie drzyj japy!”. Zwróciłem na to uwagę. Wyjaśniłem też, że zaufanie polega na tym, że ja UFAM, iż pani dyrektor nie ma kosmatych myśli na widok szóstoklasisty w obcisłym dresie, a ona ufa w moją powściągliwość.
Na tym błyskotliwym bon mocie, zakończyła się moja współpraca ze szkołą podstawową.
Niemniej, z okazji Dnia Matki i Dnia Dziecka życzę wszystkim ojcom, by nie czekali na 23 czerwca (bo nikt specjalnie tego święta nie celebruje) i świętowali dzień ojca codziennie.
Komentarze opinie