Człowiek najczęściej docenia rzeczy, kiedy je straci. Czasami docenia je również w sytuacji, kiedy ma gdzieś możliwość doświadczenia lub zobaczenia czegoś, czego brak mu na miejscu. Ja coraz bardziej tęsknię za zielenią i przestrzenią do oddychania. Tego w Białymstoku brakuje mi chyba najbardziej.
Ostatnio miałam możliwość po pierwsze – wyjazdu. Po bardzo długim czasie udało mi się w końcu wyjechać na kilka dni z przyjaciółmi. Odpoczęliśmy, porozmawialiśmy w końcu ze sobą normalnie, a nie w biegu. Bardzo mi tego brakowało i strasznie przygnębił mnie powrót do miasta. Mam jednak świadomość, że co dobre szybko się kończy. Wracam do życia tu na nowo. Ale po drugie też miałam okazję i też niedawno porozmawiać o swoich celach lub planach życiowych. Nie wiem czy ktoś z moich rozmówców zrozumiał, kiedy mówiłam, że jestem lokalną patriotką. Kocham Białystok. Kocham to miasto uczuciem szczerym, bo nie oczekuję niczego w zamian. Jest mi dobrze, kiedy mogę się delektować jego bliskością, czuć czym żyje, obejmować je oddechem i wsłuchiwać się w jego rytm.
Te dwa wydarzenia z ostatnich dni mają ze sobą wiele wspólnego wbrew pozorom. Mimo, że z jednej strony cieszyłam się wyjazdem, z drugiej strony nawet ileś set kilometrów od Białegostoku, nie przestałam myśleć o swoim mieście. Kiedy jest się gdzieś dalej od miejsca lub ludzi, których się kocha, to się tęskni. Ja tęskniłam.
Kiedy chodziłam leśnymi ścieżkami, nad jeziorem, kiedy paliliśmy ognisko i śpiewaliśmy piosenki, myślałam – przecież to samo można by było zrobić u nas. Można by było, ale jakoś nikt nie wpadł na taki pomysł. Dlaczego? Bo w Białymstoku prawie już nie ma takich miejsc, w których można właśnie tak spędzać czas. Tam, gdzie jeszcze zostały szczątki zieleni i miejsca do wypoczynku w weekendy i inne ciepłe, słoneczne dni – panuje tłok. Ludzie, którzy z różnych powodów nie mogą lub nie mają jak wyjechać, by pooddychać świeżym powietrzem jadą tam, gdzie jest to możliwie. Tylko, że z uwagi na nieliczną ilość tego rodzaju miejsc do wypoczynku przybywają tak tłumnie, że nie sposób już wypocząć. Kiedy siedzi człowiek na człowieku i wszędzie panuje gwar, nie ma przestrzeni do intymności. Nie ma jak schronić się przed oczami innych, kiedy chce się być we własnym gronie.
Kiedyś było inaczej. Mieliśmy lasy, mieliśmy zieleń, mieliśmy skwerki, mieliśmy przestrzeń do samotnych spacerów, albo takich tylko we dwoje. Teraz większość takich miejsc zastąpiły asfaltowe ulice, albo galerie, czasami parkingi. Nie mamy przestrzeni dla siebie, do naszego wypoczynku. Muszę przyznać, że Białystok to nie wyjątek. Dzieje się podobnie w wielu, możliwe że w większości dużych miast całej Polski. Ludzie chętnie korzystają z możliwości wyjazdu, jeśli tylko ich sytuacja osobista i materialna na to pozwala. Co nie zmienia faktu, że w każdym z takich miast są ludzie, którzy takich możliwości nie mają tymczasowo lub na stałe. Wówczas zostaje im…
No właśnie. Co nam zostaje w Białymstoku? Na lato mamy plażę Dojlidy. Jest odnowiona, ładna, nowoczesna, bezpieczna, ale czy to miejsce dobre do wypoczynku? Jest bardzo tłoczne. Największe oblężenie tego obiektu jeszcze przed nami. Kiedy na Dojlidach powstaną bloki, ich mieszkańcy będą mieli bardzo blisko by przejść się nawet piechotką. Moim zdaniem tego rodzaju miejsca rekreacyjne należy trzymać jak najdalej od zabudowy wielorodzinnej. Podobnie jak inne z miejsc – Park Zwierzyniecki. Tam także w ciepłe, słoneczne dni wystarczy przejść się na plac zabaw, by zobaczyć momentami żałosny widok. Rodzice z dziećmi nie mają przestrzeni do zabaw. W związku z tym siedzą niemal jedno na drugim. O rekreacji, ani odpoczynku mowy być nie może. Podobnie dzieje się w innych szczątkach miejsc, jakie tu pozostały. Coraz mniej mamy przestrzeni do oddychania, do zabaw, a nawet do spacerów. Czy to wina miasta? Nie! To wina tych, którzy kierują i zarządzają miastem nie czując kompletnie jego charakteru. Nie czują też najwyraźniej potrzeb coraz większej liczby jego mieszkańców.
Nie ma skwerku z zielenią na Rynku Kościuszki. Tam, gdzie mogły być bulwary na Białką będzie panował duży ruch, ponieważ za chwilę zostanie otwarta galeria handlowa. Park przy Teatrze Dramatycznym także będzie gęściej zaludniony, ponieważ trwają tam prace renowacyjne przy moście, które zakończą się większą ilością ciągów pieszych i komunikacyjnych. Z Lipowej zniknęły lipy, które do tej pory dawały cień. W wielu miejscach wciska się betonowe bloki, wraz z nimi parkingi i ścieżki oraz uliczki dojazdowe. Tak jest na Młynowej skąd poznikały domki i ich ogródki. Tak jest na Bojarach, tak też niestety zapowiada się już nawet na obrzeżach Białegostoku. Zieleń znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ile w tym czasie zostało stworzonych nowych miejsc przeznaczonych typowo do wypoczynku? Zero!
Stąd, nie wiem jak inni, ale ja – mimo że kocham to miasto, każdą jego ulicę i zakątek, wolę wyjechać na kilka dni, aby odpocząć. Tu nie ma gdzie odpocząć, nie ma zieleni, nie ma skwerków, nie ma miejsc na spacery w samotności lub we dwoje. Strasznie mi tego brakuje i jest mi smutno, że dziś oglądam właśnie taki Białystok bez przestrzeni dla człowieka. Nie ma gdzie tu być i nie ma czym oddychać. Szkoda.
Komentarze opinie