Reklama

Gra w kapsle

01/06/2014 13:05
Każde miasto ma takie rejony, które znają tylko mali chłopcy w krótkich spodenkach, z poobijanymi kolanami i kluczami zawieszonymi u szyi. Obszary, do których uczniowie wymykają się zaraz po szkole. Miejsca, gdzie ukrywają się przed rodzicami i z których wracają na chwilę po zmierzchu.


Kryjówki za garażami, nasypy kolejowe i opuszczone domostwa, zaplecza fabryk, złomowiska, dzikie sady z karłowatymi jabłkami i mirabelkami. Tajne miejsca zarośnięte trawą, pełne błysków pustych puszek po piwie, smutnych śladów po ogniskach i lateksowych świadectw przelotnych miłości.

Jeśli chcesz poznać prawdę o polskich miastach i miasteczkach, to popatrz na nie z okna pociągu, przesuwającego się od przedmieść w stronę śródmieścia i z powrotem. Zobaczysz tajne miejsca schadzek, punkty zborne kloszardów, wstydliwe zaplecza wielkoformatowych sklepów. Skrzyżujesz na chwilę wzrok z ich bywalcami, oderwanymi od swoich miłości, napojów i innych rzeczy. Oni popatrzą na przejeżdżający pociąg, by po opadnięciu krótkotrwałego pyłu wrócić do swoich spraw.

Latem, kiedy miałem krótkie spodenki, poobijane kolana i klucze do domu zawieszone na szyi, przedzierałem się z kolegami z podwórka przez wysokie trawy tam, gdzie teraz biegnie szeroka obwodnica. Szliśmy jeden za drugim, jak przez dżunglę. Ostre źdźbła raniły nasze łydki, a osty uczepiały się szmacianych trampek, skarpet i tornistrów.

Szliśmy na wschód, wzdłuż ulicy Dziesięciny, a zachodzące słońce ogrzewało nam karki.

Po chwili kończyła się łąka. Dochodziło się do ogródków działkowych. Szliśmy wąską ścieżką, wzdłuż ogrodzenia. Po prawej była rzeka. Zbieraliśmy do kieszeni kamienie, wchodziliśmy na rachityczne, chwiejące się mostki, sklecone przez znudzonych działkowców i z tych mostków rzucaliśmy kamieniami do wody.

Najprostsza, tak absorbująca, zwykła, chłopięca zabawa.

Osiedle Dziesięciny i Białostoczek dzieli linia kolejowa, po której wtedy jeździło dużo pociągów. Ciężar ogromnej maszyny, hałas kół ślizgających się po rozgrzanych, rdzawych szynach, wielki pył wzbudzany przez lokomotywę – te wszystkie rozruszniki naszych największych małoletnich emocji, znajdowały się już kilkadziesiąt metrów od nas.

Wspinaliśmy się na żwirowy nasyp. Nasze stopy osuwały się pod gorącym piaskiem, a pod skarpety wpadały okruchy żwiru. Objuczeni plecakami mozolnie wspinaliśmy się ku ciężkim torom kolejowym, pomagając sobie rękami.

Spoceni, zwycięzcy i szczęśliwi, siadaliśmy na gorących szynach kolejowych, które parzyły nasze pośladki. Klęcząc na ostrych kamieniach, zbliżaliśmy do tych szyn uszy i nasłuchiwaliśmy pociągów ruszających z dworca. Kiedy tory zaczynały już drżeć, układaliśmy na nich drobne monety wykradzione naszym matkom. Pociąg w końcu nadjeżdżał, a my z drżącymi sercami czekaliśmy, aż gorąca i spocona maszyna rozgniecie monety na płaskie, nic niemówiące kawałki mosiądzu i manganu. Wyszukiwaliśmy je w przytorowych chaszczach i przekazywaliśmy sobie nawzajem jak trofea.

Kiedy zbliżał się zmierzch, wracaliśmy tą samą trasą. Zachodzące słońce było wprost przed nami. Szliśmy, zazwyczaj milcząc. Mrużyliśmy oczy przed słońcem, które zachodziło nad coraz większą ścianą wieżowców i bloków.

W kieszeniach brzęczały nam te monety, przypadkowe kamienie i znalezione po drodze kapsle z butelek po piwie, w które wieczorem wkleimy przezroczystą taśmą flagi państw wycięte z Encyklopedii Powszechnej PWN i którymi jutro zwyciężymy w osiedlowym Wyścigu Pokoju.

 (Radek Oryszczyszyn)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do