Reklama

Kiedy świat płonie…

26/01/2020 15:41

Dużo, bardzo dużo dzieje się teraz na świecie. Świat płonie nie tylko w przenośni, ale też dosłownie. Stoimy także w przededniu możliwego wybuchu wojny, która jak żaden inny żywioł na ziemi, wyrządza szkody niewyobrażalne w każdej sferze. Tymczasem w naszym kraju życie płynie cicho i spokojnie. Choć opozycja widzi to inaczej.

W sobotę widziałam na twitterze wpis jednego z polityków opozycji, który uskarżał się jak to brutalnie rząd traktuje sędziów. Nie chcę pisać kto był tym politykiem, żeby nie robić mu zbędnej reklamy. W każdym razie wpis był na tyle głupi i kompletnie nie na miejscu, że zaswędziały mi palce i skomentowałam. Bo trudno uznać za jakkolwiek poważne słowa o tym, że „Marsz Tysiąca Tóg to pokojowy protest przeciwko brutalnej wojnie, którą sfrustrowani przywódcy IV RP wypowiedzieli normalnej Polsce. Przyjdź na Marsz, żeby Twoje dzieci, które kiedyś zapytają, po której stałeś stronie, nie musiały się za Ciebie wstydzić”.

Nie wiem, może ja się nie znam, ale pisanie o brutalnej wojnie i to jeszcze w sytuacji, która dzieje się obecnie na linii Iran – USA, każe mi jednak nie traktować poważnie polityka, który takiej retoryki używa do walki politycznej, w której nie ma aresztowań, nie ma ofiar, ani zniszczeń, tylko ciepłe posadki za duże pieniądze, absolutnie niedostępne dla zwykłego zjadacza chleba. I znów – być może się nie znam – ale ofiary jakie w wyniku niesprawności systemu wymiaru sprawiedliwości można w Polsce znaleźć to jedynie te, które usłyszały już prawomocne orzeczenia. Oczywiście nie wszystkie, ale osób niezadowolonych z wyroków jest zdecydowanie za dużo, aby można było mówić o brutalności i wojnie po stronie tych, którzy nie ucierpieli w niczym.

Nie chcę się nad tym rozwodzić, bo to temat odrębny, o którym pisać można bardzo wiele. Każdy ma swój punkt widzenia oraz ocenę sytuacji i niech tak zostanie. Lepiej jednak byłoby wypowiadać się oględnie bez tych wszystkich wyolbrzymień, bo nie poważnie to wygląda. Zwłaszcza, że na świecie dzieją się rzeczy znacznie bardziej poważne i bardzo blisko nas. W Polsce żyje się wręcz sielankowo w porównaniu do Francji, Niemiec, Szwecji, nie wspominając już o krajach bliskiego wschodu, gdzie właśnie podpalony został lont do potężnej beczki z prochem.

Ale zanim o tej beczce, to warto sobie przypomnieć jak wyglądał Sylwester i Nowy Rok we Francji, w Niemczech, jak wyglądają inne powszednie dni w Szwecji, Belgii, w Holandii, jak wyglądały ich jarmarki świąteczne i jak wyglądają dziś te kraje, które realnie płoną i gdzie faktycznie dochodzi do brutalności, jak nie od policji czyli uzbrojonych ramion władz, to niezadowolonych obywateli. W Polsce mamy święty spokój, a jedyny poważniejszy incydent, jaki zanotowała prasa w ostatnich dniach, to usiłowanie wdarcia się kobiety na scenę, na której występował Zenek Martyniuk.

Tak, świat płonie, płoną samochody, płonie w końcu Australia, która zresztą płonie co roku. Czasem mocniej, czasem słabiej, ale pożary trawią ten kontynent od bardzo wielu lat, od setek lat, po czym znów przyroda odradza się na nowo. Nie, nie kpię sobie z zagrożenia, ani z ofiar ludzkich lub zwierzęcych. Nie kpiłam z nich ani w ubiegłym roku, ani w poprzednich latach, kiedy strażacy walczyli z żywiołem. Wtedy też najbardziej zniszczone pożarami było wschodnie i południowe wybrzeże – jak zresztą zawsze. Pożary w Australii mają to do siebie, że pojawiają się co roku i trawią bezlitośnie kolejne hektary, które następnie się odradzają. W tym roku nieszczęśliwie złożyło się, że wiał dość silny wiatr, czemu towarzyszyły jeszcze wysokie temperatury. Czy to efekt zmian klimatycznych? Nie sądzę. A nie sądzę dlatego, że podobne kataklizmy nawiedzały ten kontynent przez wieki. Różnica polega tylko na tym, że dziś mamy dostęp do informacji, mediów oraz zdjęć i nagrań, jakich ludzkość nie posiadała jeszcze 30 lat temu.

Jednak najgorszy pożar rozpoczął się, moim zdaniem, na południowy wschód od Europy. Nie sądziłam, że to napiszę, ale inaczej nie umiem tego nazwać. Donald Trump narobił bałaganu. Pomijam czy słusznie, czy nie słusznie. Bo tego nie wiem. Nie mam zdania i nie będę się w tej sprawie wypowiadać. Natomiast wiem to co napisałam, czyli że zrobił się duży bałagan. I na razie płoną serca części muzułmanów, tych bardziej radykalnych. Ale obawiam się, że jeśli od tego iskra pójdzie dalej, może zapłonąć cały świat. Świat, w którym jesteśmy umocowani w określonych strukturach i sojuszach. Nie wiem czy się napięcie zmieni w realny konflikt zbrojny, ale wolałabym, aby tak się nie stało.

Z tym, że moje chcenie nie ma żadnego wpływu na rozwój wypadków. Wojna jest żywiołem takim samym jak pożar, albo nawet i gorszym. Nie ma szans przewidzieć, kiedy i jak bardzo się rozprzestrzeni. A wisi ona na włosku. Zresztą nie od teraz. Zbyt długo świat był spokojnym miejscem, bez dużych konfliktów zbrojnych, które towarzyszyły ludzkości od zarania dziejów. Napięcie jest zresztą wyczuwalne już od kilku lat. Nikt tylko nie umie przewidzieć, gdzie i kiedy rozpocznie się wojenne piekło oraz jaki zasięg obejmie. Ostatnia wojna światowa przyniosła niewyobrażalne zniszczenia. Tym razem może być znacznie gorzej. Poszczególne państwa dysponują bowiem taką bronią, że zagłada całych cywilizacji nie jest dziś już tylko fabułą opowieści pisarskiej, ale realnym zagrożeniem.

Myślę, że to akurat widać wyraźnie, że ścierają się wpływy trzech potężnych mocarstw: USA, Chin oraz Rosji. Te wpływy w moim odczuciu mogą być realizowane rękami państw arabskich, a co więcej mogą być znaczone krwią obywateli państw muzułmańskich, których w Europie mamy bardzo wielu. O poważny kryzys i wojnę jest teraz chyba łatwiej niż jeszcze kilka lub kilkanaście lat temu. Siedzimy na beczce prochu, do której lont został już podpalony. I albo politycy zdołają go ugasić zanim ta beczka wybuchnie, albo zmiany klimatyczne na ziemi będą jednym z ostatnich problemów, którymi będziemy interesować się w najbliższych latach.

Świat płonie, naprawdę. Jeśli nie tak, jak było to niedawno w Amazonii, a obecnie w Australii, wcześniej w Grecji i Portugalii, to płonie inaczej – emocjami. I tylko jedno mnie cieszy w tej sytuacji. W Polsce w tym czasie największym problemem jest nieustanny jazgot opozycji o utracone wpływy i stołki, albo jazgot o te wpływy i stołki, które chciałaby mieć. Z tym, że patrząc realnie na tę naszą słabą intelektualnie polską opozycję, co też mnie cieszy, na szczęście nie podejmuje ona żadnych kluczowych decyzji w kraju. Jest szansa, że kiedy przyjdzie najgorsze, przetrwamy.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do