Jak tak patrzę już od jakiegoś czasu na to, co wyprawiają w tym mieście deweloperzy stawiający swoje molochy jeden za drugim zastanawiam się, czy oni są tak samo krótkowzroczni jak Tadeusz Truskolaski? Komu chcą sprzedawać te mieszkania? Po co im te grunty zdobywane za wszelką cenę? Już teraz ledwie jest komu kupować mieszkania, a co będzie za kilka lat?
Ostatnio rozmawiałam sobie z przyjacielem i poruszyliśmy w krótkiej rozmowie temat białostockich deweloperów. Jedni wydają się planować inwestycje bardziej z głową, inni mniej. Jeszcze inni prowadzą dość agresywną politykę budowlaną opartą, jak można snuć wywody, na różnego rodzaju znajomościach i układach z białostockim magistratem. I tak sobie rozmawialiśmy i nasunęło się nam obojgu jedno na myśl – komu to wszystko będzie tu budowane?
Dziś trwa walka o tereny, o kolejne miejsca, gdzie będą powstawały znów bloki, najlepiej wielopiętrowe. Jednym z ostatnich przykładów są białostockie Dojlidy, gdzie jest zainteresowanie wobec budowy takich właśnie bloków. Postawienie molochów wątpliwej estetyki zaburzy raczej charakter osiedla i nie ma co gadać – zniszczy zabytkowy charakter zabudowy całej dzielnicy. Wiem, że dziś jeszcze póki co chętni na mieszkania są. Ludzie wciąż biorą kredyty, zapożyczają się, kombinują jak koń pod górę, aby tylko zdobyć swoje wymarzone metry kwadratowe, najlepiej w blokowisku odgrodzonym od reszty świata. Bo to takie nowoczesne i światowe. Otóż nie jest to ani nowoczesne, ani światowe. Na zachodzie, co bogatsi budują się w willach i te budynki odgradzają bramami i drzewami. Na pewno nie bloki. Mieszkanie w blokach zostaje dla ludzi mniej zamożnych. W Białymstoku bywa z tym różnie. Faktem jest, że coraz większy zbyt mają mieszkania o coraz mniejszej powierzchni, ponieważ jego kupno dla wielu pozostaje poza wszelkimi możliwościami finansowymi.
Gdybym to ja była przedsiębiorcą budowlanym, oczywiście też walczyłabym o atrakcyjne tereny pod własne obiekty. Ale również walczyłabym zaciekle jeszcze o coś innego. Tym czymś byłyby starania i wymuszanie na władzach Białegostoku sprowadzenia do miasta inwestorów, tworzenia stref przemysłowych i generalnie poprawy sytuacji gospodarczej. Tylko w takich okolicznościach jest realna szansa na przetrwanie, nawet trudniejszych okresów na rynku mieszkaniowym. Jeśli ludzie nie będą mieli za co się utrzymać, logicznym jest, że nie będą myśleć o zakupie własnego „M”. Bo niby za co? Kto zagwarantuje, że zatrudnienie uda się utrzymać, że firma taka czy inna przetrwa kolejny kryzys, albo nie przegra z budową szerokiej arterii z estakadą lub nomen omen z nowymi blokami?
Jeśli przedsiębiorcy budowalni poważnie myślą o swoim biznesie, powinni na równi z walką o kolejne atrakcyjne grunty, myśleć o poprawie warunków gospodarczych. Tylko wtedy będą tu się sprowadzać nowi mieszkańcy, będą mieli za co kupować mieszkania, może większe niż dotychczas i całej inwestycji nie trzeba być może za jakiś czas będzie budować wyłącznie na kredytach. Dziś wielu z deweloperów to tak naprawdę więksi lub mniejsi, ale bankruci. Swoje nowe inwestycje budowlane finansują z kredytów na kolejne inwestycje budowlane i wpadają w spiralę zadłużenia. Ten problem poznało już wielu Polaków, w tym także i białostoczan. Wyjście z takich kłopotów jest strasznie trudne. Oczywiście przedsiębiorcy mają znacznie więcej możliwości do spłaty zadłużenia oraz negocjacji z bankami niż przeciętny Kowalski, który nieopatrznie wziął swego czasu na siebie zbyt wiele zobowiązań. Z takimi problemami finansowymi można pobujać się znacznie dłużej i spłacać zobowiązania innymi sposobami niż muszą to robić pojedynczy konsumenci.
Faktem jest, że na takiej polityce przejechało się już trochę ludzi. Nie tak dawno oglądaliśmy sceny w Stanach Zjednoczonych. Wyrzucano ludzi na bruk, ponieważ nie mieli z czego spłacać kredytów. Kończyła się praca – kończyły się zarobki i w związku z tym kończyła się możliwość spłat rat kredytów. Nawet duże miasta amerykańskie miały całe dzielnice pustych domów, w których nikt nie mieszkał i których jednocześnie nikt nie mógł kupić, bo nie było za co. Oglądamy również nawet teraz galerie widma i dzielnice widma – opustoszałe, wymarłe, po których już tylko hula wiatr i gryzonie.
Także w Europie podobny los spotkał wielu przedsiębiorców budowlanych w Hiszpanii. Tam również stawiano bloki bez składu i ładu. Efektem tego było dokładnie to samo co w Stanach Zjednoczonych. Czyli kolejne miasta widma z galeriami widmami plus dodatkowo jeszcze dochodziły lotniska widma. To jest niestety droga donikąd. I nasi deweloperzy muszą w końcu zdawać sobie sprawę, że jest coraz mniej powodów do zamieszkania w Białymstoku. Jak na razie prezydent ze swoją świtą robi wszystko, aby nie dało się tu dojechać, a w zasadzie wszystko, żeby dać coraz więcej powodów do wyjazdu. Takie Suwałki czy Bielsk Podlaski rozwijają się znacznie szybciej od stolicy województwa. Wskaźniki bezrobocia są tam dużo niższe i to właśnie tam warto myśleć w kontekście przeprowadzki – co też wielu mieszkańców naszego miasta czyni. Bo jeśli komuś się wydaje, że Białystok wciąż będzie kusił tym, czego nie ma na tak zwanej prowincji – jest w błędzie. Powoli, ale jednak, powstają takie same inwestycje, galerie i drogi wewnętrzne, którymi to Białystok może się pochwalić. Bo niczym więcej pochwalić się i nie może.
Jak zauważył mój przyjaciel obecnie nasi deweloperzy zachowują się jak alkoholicy – bo żeby spłacić długi za niesprzedane mieszkania otwierają nowe jeszcze większe inwestycje, których jeszcze bardziej nie mogą sprzedać. Obecnie szacuje się że może być 4-5 tys. mieszkań niesprzedanych na rynku pierwotnym. Za 3 lata to najprawdopodobniej będzie kilkanaście tysięcy. Kto w tych mieszkaniach będzie mieszkał? Kto spłaci kredyty? Kto w końcu spłaci wywłaszczanych mieszkańców wyrzuconych z własnych domów, bo na ich domach wyrosły bloki? Miasto Białystok? A z czego? Jeśli przestaną spływać podatki do gminnej kasy, nie będzie z czego płacić. Nie będzie również pieniędzy na utrzymanie tych setek kilometrów nowobudowanych w Białymstoku dróg. Na dodatek prowadzących jak na razie głównie w obrębie miasta, zamiast do miasta i z miasta.
Oprócz tego, że nie będzie komu zamieszkać w tych wielopiętrowych blokach, niknie jeszcze krajobraz i historia Białegostoku zapisana w starej architekturze. Może te domki dla kogoś wydają się ruiną, ale wielu przyjechałoby do nas właśnie po to, by sobie dokładnie to obejrzeć, ponieważ bloków wszędzie jest pod dostatkiem. I nie jest to żadna atrakcja, która skusi turystów do odwiedzin. Często zdarza się, że tacy turyści postanawiają zamieszkać na stałe w miejscu, które im przypadło do gustu. Nie sądzę, aby ktoś skusił się na moloch, który może mieć w każdym innym miejscu na świecie. Zwłaszcza jeśli nie będzie miał gdzie znaleźć zatrudnienia pozwalającego na utrzymanie i dalsze życie w Białymstoku. Naprawdę, zastanawiam się kto będzie mieszkał w tych betonowych klocach za kilka lub kilkanaście lat?
Komentarze opinie