Takiego rozwoju sytuacji w magistracie nie spodziewał się raczej nikt, a już chyba najmniej sam Tadeusz Truskolaski. Wcześniej udawało mu się podobne sprawy "załatwiać" wysłaniem akt do prokuratury. Prosty mechanizm: donoszę na siebie, służby sprawdzają temat, dochodzą do wniosku, że jest czysty, co następnie ogłaszam w blasku fleszy na konferencji prasowej. I karuzela się kręci. Ale tym razem, jak to mówią za kałużą – „something went wrong”.
W ostatnich latach prokuratura niejeden raz zamiast łapać prawdziwych przestępców musiała zajmować się doniesieniami składanymi przez pana prezydenta i jego otoczenie. Głównie dlatego, że czuł się on urażony różnego rodzaju publikacjami. Nie wiem czy teraz i ja nie trafię w czuły punkt "króla" ze Słonimskiej. Pociesza mnie myśl, że i tak pół miasta, o ile nie całe, myśli i mówi podobnie, zaś ściganie przez magistrat "za poglądy" jest w niektórych środowiskach powodem do dumy, a nie strachu.
Dobre imię prezydenta od dłuższego czasu trzyma się tylko na przysłowiowej plastelinie i gwoździku. Właśnie z powodu dość specyficznego załatwiania spraw. Jest to widoczne w szczególności w obszarze nieruchomości i gruntów, zarządzanych przez urząd, a należących przecież do ogółu mieszkańców Miasta Białystok.
Do tej pory, kiedy w mediach, nie tylko społecznościowych, robiło się głośno z uwagi na relacje łączące Tadeusza Truskolaskiego z niektórymi "interesantami", prokuratura pomagała mu udowodnić, że ma czyste ręce. Przynajmniej pod względem prawnym. Bo choć etyka postępowania kulała, to póki co przepisów karnych za łamanie jej zasad nie ma. Co najwyżej kara Boska. W podobny sposób prezydent sam na siebie „donosił”, kiedy teren po bazarze na Jurowieckiej miał zostać oddany pod budowę galerii. Wówczas, co charakterystyczne i teraz, media dość mocno krytykowały postępowanie i cenę, więc Tadeusz Truskolaski zwrócił się do prokuratury, by ta zbadała czy przypadkiem nie złamał prawa.
Wszystko wskazuje na to, że w końcu ktoś w prokuraturze postanowił przerwać proceder wykorzystywania tej instytucji przez prezydenta. Chciałeś, masz – wydawałoby się ktoś powiedział – i skierował sprawę przetargu na Krywlany do sprawdzenia przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Chciałoby się powiedzieć: W końcu! Brawo Panie Prokuratorze! Może oczywiście się okazać, że i tym razem, choć to zgoła inna służba, dysponująca znacznie większymi możliwościami w zakresie zbierania informacji, końcowy komunikat uchroni prezydenta od społecznej rózgi. W przeciwnym wypadku, może być to początek końca specyficznego układu rodzinno-towarzysko-biznesowego, który – jak twierdzą niektórzy – w rzeczywistości rządzi miastem.
Mnie zaciekawiła w przetargu na Krywlanach inna sprawa, nie tylko nazwiska osób powiązanych z jedynym oferentem (zresztą do bólu przewidywalne). Mianowicie to, co było w oficjalnym ogłoszeniu widocznym w Biuletynie Informacji Publicznej. Chodzi o wymienioną kwotę ponad 15 mln złotych, która sugerowała wartość działki. Ani słówkiem nie było nigdzie wspomniane, że te 15 mln dotyczy powierzchni, która liczy sobie ponad 60 ha. Nawet wprawny w czytaniu takich dokumentów potencjalny nabywca, nie mógł się domyślić, że chodzi całą nieruchomość. Wszystko dlatego, że wymieniony był obszar tylko 8 ha gruntu. To jest zasadnicza różnica i, zgodnie z opiniami ekspertów, mogła wpłynąć na wynik przetargu.
Skąd to wiem? Pokazałam to ogłoszenie kilku osobom zajmującym się skupowaniem nieruchomości. I każdy przecierał oczy ze zdumienia, że 15 mln złotych było kwotą wyliczoną za całą ponad 60 hektarową działkę. Wszyscy, co do jednego byli święcie przekonani, że tyle jest warta zaledwie 8 hektarowa powierzchnia. Od dwóch z nich nawet usłyszałam, że gdyby o tym wiedzieli, bez wątpienia przystąpiliby do przetargu. Bo kogo interesują nieużytki za 15 mln, które trzeba na dodatek uzbroić? To właśnie ci ludzie wskazali mi, że coś z tym przetargiem było nie tak. Jakby był rozpisany pod konkretny podmiot.
Jeszcze w grudniu rozmawialiśmy ze znajomymi i między sobą mówiliśmy, że teren na Krywlanach pójdzie bankowo w ręce Jagiellonii. Nikt nawet nie chciał się zakładać, że dzierżawcą gruntów mógłby być ktokolwiek inny. Mało tego, żartowaliśmy wówczas, że nie wiemy jak to się stanie, ale cena na pewno będzie niższa od tej, którą każdy mógł przeczytać na BIP – ie. Gdyby tylko wówczas ktoś chciał się z nami założyć, bylibyśmy bogaczami… A prezydent się oburza. Kiedy ktoś mówi mu w twarz prawdę, grozi pozwami, jak ostatnio kolegom i koleżankom z innej redakcji. Choć przecież już wie, że rośnie liczba osób, które widzą jak było i jak jest. Czy będzie?
Jeśli CBA przeprowadzi kontrolę gruntownie i zahaczy o kilka innych przetargów, w których pojawiają się w tle te same nazwiska lub inne, ale ściśle powiązane z tymi figurującymi w KRS – ie Jagiellonii SSA i Białostockiej Szkółki Piłkarskiej „Jagiellonia”, i jeśli znajdą się dowody na to, że to o czym mówi pół miasta to prawda, to być może będą nas czekać przedterminowe wybory. Oczywiście o wynikach postępowania CBA będę na bieżąco informować.
Na koniec jeszcze jedna refleksja. Nie wątpię, że na Krywlanach wcześniej czy później powstałyby boiska. Nie wiem ile ich by było, czy pięć, czy może tylko trzy? Bo boiska są potrzebne Jagiellonii, aby mogła dalej grać. O tym wiedzą wszyscy.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że właśnie te potrzebne Jagiellonii boiska były zarzewiem konfliktu, jaki rozgorzał między urzędem a MOSP. Na terenach przy Świętokrzyskiej nie trzeba było zbyt wiele nakładów, bo wszystko jest gotowe i zadbane. W tej sytuacji nie dziwi mnie, co powiedział już wiele miesięcy temu prezes Bańkowski – że jego problemy zaczęły się od donosu, jaki złożyła do prezydenta Jagiellonia. Ponoć poskarżyła się, że musi płacić MOSP-owi za wynajem. Moje wątpliwości podzielił sąd, orzekając, że miasto nie miało podstaw by wypowiadać MOSP umowy. Aż chciałoby się dodać, że ten wyrok potwierdził podejrzenia, że jedynym powodem takiej aktywności magistratu była chęć oddania tych terenów Jagiellonii. Nie udało się i trzeba było znaleźć inny sposób, dziś to aż nazbyt czytelne.
W opinii wielu to, że w BSP trenuje obecnie około 300 dzieci, jest ważniejsze od tego, że na MOSP trenuje 600. Bo noszą logo Jagiellonii, która jest tak wyjątkowa, że musi mieć wszystko. I w sumie ma. Chociażby piękny teren na Jurowieckiej. Miała być tam galeria utrzymująca klub, teraz będą już tylko bloki, na których zarobi ktoś inny. A przecież można by tam równie dobrze pobudować boiska treningowe. Tylko komu z władz prywatnej spółki sportowej by się to opłacało, prawda? Lepsze Krywlany. Byle tylko nie skończyło się podobnie.
Komentarze opinie