Najpierw człowiek czeka i czeka. Potem klnie przy świątecznych przygotowaniach. Następnie dostaje szału przy stole i "Kevinie". A jak już przetrwa to co? Do Sylwestra znajduje się w stanie zawieszenia. Bardzo irytującym stanie.
No, bo jak cokolwiek zacząć, skoro zaraz koniec roku? Nie ma sensu. Zaczniesz, a tu zaraz przerwa, zaraz Nowy Rok, w którym zaczynać wypada, więc zaczynać się będzie dwa razy, więc zupełnie bez sensu. To może przeciwnie – nie zaczynać, a dokończyć coś? Ale jak dokończyć, skoro zostały trzy dni? Co w trzy dni można zrobić? Bąki zbijać najwyżej. Zresztą jak się czegoś dotąd nie skończyło, to znaczy że nie warto tego kończyć. Ot, machnąć ręką, rzucić w diabły. A skoro nie zaczynamy niczego nowego, ani nie kończymy niczego starego, to co robimy? Nic. A to już zupełnie człowieka rozstraja. W telewizji post-świąteczne powtórki, albo zapowiedzi remizowych hucp sylwestrowych. W sieci same około-świąteczne bzdury. W prasie papierowej i sieciowej nic się nie dzieje. W polityce podobnie.
Z perspektywy dziennikarskiej jest to szczególnie dojmujące. Bo taki dziennikarz śledczy co ma robić? W tym okresie może najwyżej pisać o choinkowych włamaniach, których nie brakuje. No, ale kto to będzie czytał, skoro to doroczna, wytarta już do niemożliwości śpiewka? A taki, co zajmuje się kulturą? Muzyką na przykład... Zostaje mu recenzować jakieś wydawane w ramach skoku na kasę kolędowe kompilacje. Znana pieśniarka zaśpiewa w duecie z kozą, a popularny piosenkarz wykona "Przybieżeli do Betlejem" ujeżdżając wieprza. To może chociaż w literaturze coś się dzieje? Tak. Jest wysyp książek kucharskich, gdzie prezenterka, która właśnie jest w ciąży, prezentuje milion przepisów kuchni inspirowanej medytacyjnymi technikami kościoła Latającego Potwora Spaghetti, które zapewnią idealną sylwetkę i energię do działania w postaci pisania i wydawania książek kucharskich z milionem przepisów kuchni inspirowanej medytacyjnymi technikami kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Choć może w sumie dobrze, bo przynajmniej robotę ma grafik, który musi odjąć rzeczonej prezenterce osiemdziesiąt kilo, które wyhodowała na kuchni inspirowanej medytacyjnymi...
Inne branże? Też rzopa. Bo trzeba domknąć rok. Więc trwają inwentaryzacje, remanenty, podliczenia, rozliczenia. Ucho boli od trzymania za nim ołówka, od tabelek chrzani się we łbie. Roboty jest wbrew pozorom więcej, niż wtedy, kiedy jest robota.Odpoczynek więc żaden. Pracownicy wzięli wolne, więc trzeba ich w tym czasie, żeby było legalnie, zatrudniać na inne umowy, niż przez cały rok. Człowiek wziął wolne, a tu szef-menda każe jakąś dziwną umowę podpisywać i jednak iść do pracy. Ale dobra – udało się z tym urlopem. Będzie można odpocząć. No, ale skąd – w domu czeka robienie porządków. Mycie niemytych od pół roku szyb. Niemytych, bo w tym kraju szyby myje się na pokaz, przed świętami. Tak samo jak na pokaz odkurza się dywany, wyciera kurze, chodzi w niedzielę do kościoła. Trzeba też dokonać niezbędnych już kilka miesięcy temu napraw. Bo nie ma argumentu, że nie mamy jak, bo zapracowani. W końcu wzięliśmy wolne.
Jak zabraknie chleba, to tylko na stację benzynową. Bo wszak wszystko pozamykane. Jak zabraknie pieniędzy na chleb, to trzeba wziąć chwilówkę. A zaraz kolejną, bo przecież na Sylwestra trzeba gdzieś iść. Więc albo wykupić w knajpie, albo zrobić u siebie. Do znajomych też na krzywy ryj nie wypada, a alkohol kosztuje. Umyć się trzeba, czy raczej wypada. Tego też Polak nie lubi. Do tego nowa sukienka, wizyta u kosmetyczki, fryzjerki, silikon, botoks, centrowanie cycków. I jak te naćwikane jadem kiełbasianym usta będą boleć, jak się człowiek spróbuje uśmiechać! Trzeba będzie się szybko upić dla znieczulenia.
Wychodzi, że najlepiej wyjechać. Zadzwonić kilka godzin przed północą do tych, do których chce się zadzwonić i do tych do których się nie chce, ale wypada. Zaszyć w głuszy, gdzieś wśród górskiej fauny (czyt. - górali – wszak góral to naczelny, ale nie zawsze człowiek, o czym przekonują narodowe testy IQ), niczym się nie przejmować. Przeboleć trzecią już w tym tekście chwilówkę. Tym razem wziętą na opłacenie trzydniowego wypoczynku w ośrodku "Ciupaga", który swoją nazwę bierze od tego, co czasem podczas zabawy ląduje w czaszkach gości.
Albo w ogóle wolta – nie w góry, bo cała mierzwa jeździ zimą w góry, ale nad morze. Nad morzem ceny niższe, niż w sezonie, chamstwo się pod nogami nie kręci, w dodatku nie ma konieczności obcowania z przerażającą muzyką góralską. Nad morzem jest za to zwykle morze. No, chyba że nad morze pojedziemy do takiego Szczecina, który jak wiadomo leży nad morzem, tylko że nie leży nad morzem. Taki paradoks. Spacer po plaży zimą to coś wyjątkowego. My w konfrontacji z epicką wręcz szarością. Szare niebo, szara woda i szaraczki – my. Pokory uczy to lepiej, niż cokolwiek innego. Można jej nabrać na zapas na cały rok. A pokora w życiu ważna. No i patrzenie na szary horyzont nie wymaga brania chwilówki. Pokora – jako jedna z nielicznych rzeczy w życiu – jest akurat darmowa.
Komentarze opinie